poniedziałek, 13 października 2014

Rozdział I: Wrócę, obiecuję

Zaklęcia śmigały im nad głowami. Kwatera Główna Zakonu Feniksa w kilka chwil zmieniła się w ruinę. Wszędzie walały się połamane krzesła, podłużny stół, przy którym odbywały się spotkania, leżał rozwalony na kawałki. W czerwono-złotym dywanie ktoś wypalił dziurę. Nagle nastąpił huk i obrazy spadły ze ścian. Ich mieszkańcy w pośpiechu uciekli ze swoich ram. Syriusz Black właśnie walczył z jednym ze śmierciożerców. Był zamaskowany, ale po jego głowie rozpoznał, że ma do czynienia z Averym. Doskonale się bawił unikając jego klątw i od czasu do czasu wysyłając w jego stronę jakieś zaklęcie.
- Co jest, Avery? Oślepłeś? - zakpił Syriusz, rzucając w niego Zaklęciem Rozbrajającym.
Śmierciożerca w ostatniej chwili uchylił się przed zaklęciem. Uniósł różdżkę i wycelował w Blacka, który najwyraźniej nie zauważył, że jego Expelliarmus nie trafił, ponieważ jego uwaga nie była skupiona na nim.
- Avada... - W tej chwili śmierciożerca padł jak długi na zniszczony dywan.
Syriusz rozejrzał się za swoim wybawcą. Długo nie musiał szukać. Tuż za spetryfikowanym Averym stał Remus Lupin z uniesioną różdżką.
- Powinieneś bardziej uważać, Syriuszu - powiedział mężczyzna.
- Oj, lepiej powiedz gdzie jest Ally... nigdzie jej nie widzę... - Łapa rozglądał się za swoją żoną, lecz nigdzie jej nie dostrzegał.
- Poradzi sobie. To w końcu cioteczna wnuczka samego Albusa Dumbledore'a - uspokajał go Remus. - A tak nawiasem mówiąc, uważam że to nie rozsądne, żebyś tu był. W każdej chwili może pojawić się tu Voldemort.
- No i? - zapytał Syriusz wzruszając ramionami.
- Kiedyś cię to zamiłowanie do ryzyka zgubi - odpowiedział Lupin, patrząc na niego z dezaprobatą. - Myślisz, że James byłby zadowolony, gdyby wiedział, że właśnie się narażasz?
- Myślę, że James sam chciałby tu być, móc walczyć. Nie widziałeś go. Nie masz pojęcia jak go zmieniło uziemienie w domu. Dziś jest Noc Duchów, a on nawet nie może rozdawać cukierków mugolskim dzieciom z sąsiedztwa.
- Fakt, dawno nie widziałem Lily i Jamesa. Właściwie to dlaczego do tej pory nie powiedziałeś mi gdzie się ukrywają?
- Uznaliśmy, że lepiej będzie jeśli jak najmniej osób będzie to wiedziało.
- Ale przecież ja też jestem jednym z ich najbliższych przyjaciół. Dlaczego Peter może wiedzieć, a ja nie?
Syriusz nie potrafił spojrzeć mu w oczy. Nie chciał w to wierzyć. Pragnął, żeby to była pomyłka, ale fakt, że śmierciożercy odkryli Kwaterę Główną, jednoznacznie dowodziło, że wśród przyjaciół był zdrajca. Nie było co prawda niepodważalnych dowodów na Lupina, ale jeśli nie on, to kto? James nie mógł wychodzić z domu w Dolinie Godryka odkąd okazało się, że przez przeklętą przepowiednię Voldemort czyha na życie małego Harry'ego. Zresztą Łapa i tak nigdy by nie podejrzewał swojego najlepszego przyjaciela. Peter to tchórz i beztalencie. Na co on Voldemortowi? On sam, Syriusz, wolałby umrzeć, niż zdradzić przyjaciół. Został tylko Remus. Jako wilkołak żyjący w społeczeństwie był bardzo pożyteczny dla Czarnego Pana. Łapa był rozdarty. Z jednej strony nie wierzył, że Lupin był zdrajcą, ale z drugiej strony nikogo innego nie mógł o to podejrzewać.
- Ee... Lunatyku? Nie masz czasem pojęcia kto nas wydał? - zapytał, starając się brzmieć naturalnie.
- Niby skąd miałbym to wiedzieć? To zresztą obecnie najmniejsze zmartwienie. Wygląda na to, że sami musimy rozprawić się ze śmierciożercami, bo ministerstwo jakoś nie śpieszy się z przysłaniem aurorów - odpowiedział Lupin i nie czekając na reakcję przyjaciela rzucił się do walki z Nottem, który akurat walczył z Frankiem Longbottomem.
Syriusz wbiegł między pojedynkujących się czarodziei, od czasu do czasu odbijając zaklęcie lecące w jego stronę. Nie zwracał na nic uwagi. Miał tylko jeden cel. Znaleźć Ally, co w tym tłumie nie było łatwe. Stracił już nadzieję, że ją odnajdzie, gdy usłyszał śmiech, który mógł należeć tylko do jednej osoby. Jego znienawidzonej kuzynki, Bellatriks Lestrange. Nagle usłyszał krzyk, tym razem jego żony. Dobiegał z piwnicy. Niewiele myśląc zbiegł po schodkach, przeskakując kilka rozlatujących się stopni.
- Drętwota! - krzyknął Syriusz celując różdżką w Lucjusza Malfoya.
Śmierciożerca uderzył o ścianę, przy okazji zwalając kilka słoików, i stracił przytomność. Ally klęczała na środku piwnicy. Długie ciemnoblond włosy lepiły jej się do koszuli. Cała dygotała. Jej różdżka leżała kilka metrów od niej. Nie miała jak się obronić.
- Expelliarmus! - zawołał Łapa, chcąc rozbroić Bellatriks, lecz ta uchyliła się przed zaklęciem.
Rozpętała się walka. Oboje wiedzieli, że żadne z nich nie podda się żywcem. Syriusz uwielbiał walczyć z kuzynką.  Była jedną z nielicznych osób, które uważał za godnych siebie przeciwników. Większość wrogów powalał w jednej chwili. Z Bellatriks było inaczej. Umiejętnościom i uporem dorównywała jemu. Mogliby tak rzucać w siebie klątwami w nieskończoność albo dopóty, dopóki któreś z nich nie padnie trupem. A Łapa pragnął śmierci Bellatriks jak nikogo innego na świecie, może poza samym Voldemortem. I chciał być tym, który pozbawi życia najwierniejszą śmierciożerczynię, choć zwykle stronił od zabijania wrogów. Musiałby zniżyć się do ich poziomu.
- Nie jesteś zmęczona? - zadrwił Black, trafiając kuzynkę niewerbalnym zaklęciem.
- Odpocznę, gdy ukarzę cię za zhańbienie czystej krwi - odparła Bellatriks.
- Obawiam się, że mam inne zdanie odnośnie tego, co hańbi czystą krew - powiedział Syriusz.
Nagle usłyszeli trzaski aportacji i deportacji dobiegające z góry. No, wczas przysłali wsparcie - pomyślał Łapa.
- Sectusempra! - krzyknęła Bellatriks, celując różdżkę w pierś Ally.
Deportowała się zanim Syriusz zdążył zareagować. Uklęknął obok żony i chwycił ją w ramiona. Cięte rany na jej piersi obficie krwawiły.
- Wytrzymaj, skarbie... pomoc zaraz nadejdzie... Gdybym tylko znał przeciwzaklęcie... - powiedział, gładząc ją po policzku.
- Za późno, Syriuszu. Obiecaj mi jedno... - wyszeptała Ally.
- Nie... Ally... nie umieraj... nie możesz umrzeć... - Głos Łapy się załamał.
- Obiecaj, że będziesz chronił naszą córkę. Obiecaj, że nie pozwolisz by Anie stała się krzywda - wychrypiała kobieta, patrząc na niego niebieskimi oczami, w których gasło życie.
- Obiecuję - szepnął Syriusz, a po jego policzkach spłynęły łzy.
Ally ostatni raz uśmiechnęła się do niego, po czym jej głowa opadła na jego ramię.
- Nie... - jęknął Łapa, tuląc ją do piersi. W tej chwili jeszcze bardziej pragnął śmierci Bellatriks.
Usłyszał czyjeś kroki, ale nie dbał o to, do kogo należą.
- Syriuszu... - Remus położył mu rękę na ramieniu. - Pozwól zabrać ciało...
Łapa nie potrafił na niego spojrzeć. Złożył ostatni pocałunek na ustach Ally. Już nigdy nie poczuje ich smaku. Deportował się prosto pod ich dom, który odziedziczył po wuju Alphardzie. Był to mały domek na przedmieściach Londynu. Z westchnięciem spojrzał na fioletowe zasłony, które Ally sama wybrała. Nie lubił tego koloru, ale kochał ją, więc zgadzał się na wszystko, czego chciała. Wiedział, że już nigdy nie pokocha żadnej kobiety tak jak ją. W Hogwarcie wiele dziewczyn za nim latało, ale ona była inna. Dopiero gdy dojrzał... przynajmniej częściowo... zaczęła zwracać na niego uwagę. Może to przez przyjaźń z Lily Evans, która zgodziła się umówić z Jamesem dopiero wtedy, gdy uznała, że wydoroślał? Syriusz od pierwszej randki wiedział, że była tą jedyną. Choć i to nie pchnęło go do ożenku. Prawdę mówiąc, wolał życie na kocią łapę. Małżeństwa uważał za przereklamowane... James i Lily byli idealnym obrazkiem męża i żony... on sam nigdy nie widział się w roli współmałżonka. I prawdopodobnie Ally nie byłaby jego żoną, gdyby nie zaszła w ciążę. Lily postawiła mu warunek, że albo oświadczy się Ally albo powie jej, żeby z nim zerwała. "Dziecko musi mieć pełną rodzinę, Łapo!" - tak powiedziała. Syriusz uśmiechnął się na to wspomnienie. Spojrzał na niebo. Pół-księżyc wyjrzał zza ciemnych chmur. Pomyślał, że zobaczy co u Glizdogona, dawno go nie odwiedzał. Wsiadł na motocykl i poleciał do jego kryjówki. I od razu coś go zaniepokoiło. Było zbyt cicho. Podejrzanie cicho. Wszedł do środka. Mały salon wyglądał na pusty.
- Glizdogonie! - zawołał Syriusz, ale nikt mu nie odpowiedział. - Peter! Jesteś tu? Glizdek!
Poczuł jak żołądek zawiązał mu się w supeł. Nikogo tu nie było. Nie było też żadnych śladów walki... To musiało oznaczać tylko jedno.
- Co ja zrobiłem... - powiedział Łapa.
Wsiadł na motocykl i poleciał jak najszybciej mógł. Wylądował w Dolinie Godryka, przed ich domem. Nie dbał o to, czy jacyś mugole go zauważą. Spóźnił się. Całe drugie piętro po prawej stronie było rozwalone. Wszedł do domu Potterów, mając nadzieję, że jakoś ocaleli. Szybko jej się pozbył, ponieważ w przedpokoju zauważył ciało Jamesa. Miał kredowo-bladą twarz, a jego martwe oczy wpatrywały się w sufit.
- W-wybacz, James... to moja wina... ja was do tego namówiłem... - powiedział Syriusz łamiącym się głosem.
Ostrożnie wszedł na górę po zniszczonych schodach. Wiedział co tam zastanie. To tam stało łóżeczko Harry'ego. Lily leżała na podłodze. Jej zielone oczy, niegdyś ciepłe, były puste i bez życia. Nagle coś się poruszyło. Łapa automatycznie chwycił za różdżkę w kieszeni, ale okazało się, że był to tylko Hagrid, podnoszący małego Harry'ego z łóżeczka. Na czole chłopca widniała cienka blizna w kształcie błyskawicy. Był wystraszony, chociaż nie płakał. Nie rozumiał co się stało.
- Spokojnie Harry... zabiorę cię stąd... - powiedział Hagrid.
- Hagridzie - odezwał się Syriusz.
- Syriuszu, nie usłyszałem kiedy wszedłeś - odparł olbrzym. - Wyobrażasz sobie? Sam-Wiesz-Kto zakatrupił ich obu... Lily i Jamesa... A maleńkiego Harry'ego nie mógł.
- Co tu właściwie się stało? Skąd ta blizna?
- Dumbledore twierdzi, że to zostało mu po śmiertelnej klątwie Sam-Wiesz-Kogo. Zaklęcie odbiło się od Harry'ego i trafiło w niego. Podobno zostało z niego najmarniejsze widmo. Niektórzy mówią, że umarł, ale ja w to nie wierzę. Bo niby co mogło w nim umrzeć? Dumbledore uważa, że jeszcze wróci. No a teraz przepraszam cię, Syriuszu, muszę zabrać Harry'ego. Dumbledore mi kazał...
Łapa zagrodził mu drogę.
- Daj mi go, Hagridze... To mój chrześniak, jestem za niego odpowiedzialny - powiedział wyciągając ręce.
- Nie mogę. Dumbledore kazał mi przynieść go na Privet Drive - odparł Hagrid.
- Do Dursleyów? - zdziwił się Łapa. - Przecież to najgorsi mugole jakich widział świat! Harry nie będzie miał tam życia!
- A czy to moja wina? Spełniam tylko rozkaz Dumbledore'a - żachnął się olbrzym. - Poza tym... nie wiem czy dałbyś radę... Słyszałem co się stało z Ally... Samotne wychowanie jednego dziecka to już trudna sprawa... sam to wiem, bo mnie tatuś wychował sam... a co dopiero dwojga...
- Dałbym sobie radę, Hagridzie.
- Przykro mi, Syriuszu, ale nie mogę ci go dać. Kiedyś na pewno jeszcze go zobaczysz, ale teraz muszę dostarczyć Harry'ego na Privet Drive.
- W takim razie weź mój motocykl. Jest wystarczająco duży dla ciebie... i lata. Tak będzie najszybciej. Stoi przed domem.
Wyszli na zewnątrz. Hagrid trzymając Harry'ego zawiniętego w koce. Włożył gogle na oczy i wsiadł na motocykl, umieścił zawiniątko w płaszczu, uderzył nogą w pedał gazu i pojazd z głośnym warkotem wzbił się w powietrze. Syriusz obserwował go dopóki nie zniknął mu z oczu. Teraz miał tylko jeden cel. Odszukać Glizdogona. I zabić go. Ukarać parszywego zdrajcę. Najpierw musiał jednak zrobić coś innego... Aportował się w ogrodzie Tonksów.  Energicznie zapukał do drzwi ich domu. Otworzyła mu Andromeda. Za nią stał Ted.
- Och,  Syriuszu,  nareszcie jesteś... wiemy co się stało.  Ally... i Lily i James... Pewnie teraz zabierzesz Harry'ego do siebie, tak? - zapytała kuzynka, pozwalając mu wejść do środka.
- Chciałem, ale Hagrid powiedział, że Dumbledore kazał mu przynieść go na Privet Drive. Pożyczyłem mu swój motocykl - odpowiedział Łapa.
- Cóż... pewnie miał swoje powody. Ana nie dawno zasnę... - Ted jednak nie dokończył zdania, bo rozległ się płacz dziecka.
Syriusz wszedł na górę, gdzie była jego córka. Podniósł dziewczynkę z łóżeczka, na co natychmiast się uspokoiła i teraz ssała kciuka.
- Ty to masz podejście do dzieci, Łapo. Ja nigdy nie potrafiłem uspokoić Dory, gdy była niemowlakiem - powiedział Ted.
- Dromedo, Ted, mogę mieć do was prośbę? - zapytał Syriusz.
- Oczywiście - odpowiedziała Andromeda.
- Muszę iść coś załatwić... i nie wiem kiedy wrócę... Możecie zaopiekować się Aną, jeśli coś mi się stanie? - poprosił Łapa.
- Naturalnie. Nie ma problemu - odparł Ted. - Ale dlaczego...
- Po prostu chcę być pewien, że moja córka zostanie w dobrych rękach - przerwał mu Syriusz. Spojrzał na Anę, która patrzyła na niego z zaciekawieniem.  - Wrócę, obiecuję. - I podał małą swojej ulubionej kuzynce.
__________________________________________________________________________
Tak, wiem, że w tym rozdziale jest mało o głównej bohaterce, ale to bardziej taki prolog. W następnych będzie jej więcej.

2 komentarze:

  1. Bombowy, ale to już przecież wiesz...hehe ^^ Pisałam jak były na onecie. W sumie to jeszcze raz to przeczytałam by odświeżyć sobie pamięć i napisac koma, ale powiem Ci, że emocje i wgl dopisywały mi tak jakbym to pierwszy raz czytała.
    Opisy super! Czyta się lekko i przyjemnie :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Mówiłam już, że Cię uwielbiam? Nie? No to teraz Ci to mówię.
    Czytając ten rozdział dosłownie płakałam. Czytałam go z zapartym tchem i wycierałam oczy.. To w domu Lily i Jamesa przebiło wszystko... :'(
    Lecę czytać dalej :)

    OdpowiedzUsuń