poniedziałek, 8 grudnia 2014

Rozdział VI: Dementorzy w pociągu

Pierwszego września Ana wraz z wujostwem i kuzynką udała na dworzec King's Cross. Dziewczynka z obawami przekroczyła barierkę między peronem 9 a 10. Bała się reakcji ludzi na jej widok. Dobrze pamiętała wzrok uczniów w pociągu, gdy pierwszy raz jechała do Hogwartu. A teraz jej ojciec uciekł z Azkabanu. I rzeczywiście, gdy tylko znalazła się na peronie 9 i 3/4 w stronę dziewczynki  natychmiast zwróciło się kilka głów. Ludzie odwracali się i pokazywali ją sobie palcami, ale ku miłemu zaskoczeniu Any nie był to przestraszony czy nienawistny wzrok, lecz ciekawski. Chyba nie będzie tak źle - pomyślała dziewczynka, rozglądając się za przyjaciółkami.

- Są! - zawołała machając do Amy i El, które stały wraz z rodzicami i braćmi blisko Hogwart Express.

Matka Mel była wysoką czarownicą o brązowych włosach i takich samych oczach. Pan Tagworth miał czarne włosy i piwne oczy. Pani Colen była drobną, niebieskooką blondynką. Jej mąż również posiadał niebieskie oczy i jasne włosy, lecz nieco ciemniejsze. Oboje rozglądali się z zaciekawieniem.

- Niesamowite, do szkoły magii naprawdę jedzie się pociągiem? - zapytał zachwycony pan Colen, przyglądając się czerwonemu parowozowi.
- Mama i tata pierwszy raz przeszli na ten peron. W zeszłych latach zawsze zostawali przed barierką - wyjaśniła El zdumionej Anie.
- Tak, pociągiem, choć pewnie jest zaczarowany. W sumie nawet nie jestem pewna, czy ktoś nim kieruje - odpowiedziała Black na pytanie Colena.

Ana poczuła ukłucie zazdrości. Nawet Eli, pochodząca z rodziny mugoli, była odprowadzana przez swoich rodziców. Ją jak zwykle żegnali Andromeda, Ted i Dora, bo matka nie żyła od dwunastu lat, a ojciec gdzieś tam ukrywał się przed organami ścigania. Pewnie już o niej zapomniał. Nie pamięta, że ma córkę, jak ma na imię...

- Ana. - Zamyślenia wyrwał ją głos ciotki. Poczuła jej dłoń na swoim ramieniu.
- W porządku - skłamała dziewczynka. Dlaczego przejmowała się człowiekiem, który wolał mordować niż się nią zająć? On o niej zapomniał, więc i ona zapomni o nim. Gdyby tylko to było takie łatwe.
- Czas wsiadać - powiedział pan Tagworth, gdy rozległ się gwizdek konduktora.

Po pożegnaniu się z wujostwem i kuzynką, Ana razem z El, Amy, Lucasem i Kevinem wsiedli do pociągu. Chłopcy oddzielili się od nich, by dołączyć do swoich kolegów.

- Chodźcie, znajdziemy sobie wolny prze... - zaczęła Mel, ale ktoś jej przerwał:
- Cześć, dziewczyny, możemy usiąść w jednym przedziale? - zapytał Harry Potter, patrząc na Anę. - Chcę porozmawiać - dodał, widząc pytające spojrzenie Black.
- Jasne - odpowiedziała Ana, mając dziwne przeczucie, że wie czego, a raczej kogo, będzie dotyczyć ta rozmowa.
- Co się stało Parszywkowi? - spytała El, zauważywszy, że szczur Rona był dużo chudszy niż zwykle i ogólnie wyglądał mizernie.
- Nie mam pojęcia, chyba coś złapał - odpowiedział ponuro Weasley. - A w dodatku Hermiona musiała kupić tego wstrętnego kocura, który chce zjeść Parszywka - dodał, spoglądając z nienawiścią na rude stworzenie z krzywymi łapkami i ogonem jak szczotką do WC, którego trzymała Granger.
- Jakbyś chciał wiedzieć, to normalne, że kot goni szczura. Krzywołap nie jest w tym wyjątkiem - powiedziała z pogardą Hermiona. - Poza tym masz go od dawna. Na Parszywka po prostu przyszła pora. Szczury zwykle żyją tylko kilka lat, a on ma już dwanaście.

Znalezienie wolnego przedziału okazało się trudnym wyzwaniem. W końcu usiedli w ostatnim, który nie był zupełnie pusty, bo siedział tu mężczyzna zakryty kocem pod sam nos.

- Kto to jest? - zapytał Ron.
- To profesor Remus Lupin - odpowiedziała Hermiona.
- No nie, jak to jest, że ona wszystko wie? - zirytował się rudzielec.
- Walizka jest podpisana - odparła zażenowana dziewczynka, wskazując na bagaż mężczyzny.
- Myślicie, że to nowy nauczyciel Obrony Przed Czarną Magią? - zapytała Ana. - Nie przypominam sobie, żeby nauczyciele jeździli pociągiem.
- Pewnie tak - odparł obojętnie Harry. - Myślicie, że on śpi? - zapytał, patrząc na Lupina, który ani drgnął.
- Chyba tak, a co? - odpowiedziała pytaniem El.
- Muszę wam coś powiedzieć - odparł Potter. Zamknął drzwi przedziału i zasunął zasłonę, żeby nikt nie mógł tu zajrzeć. - Ana, kim jest dla ciebie ten Syriusz Black? - zapytał chłopiec. - No wiesz, macie takie samo nazwisko i... - tłumaczył się.
- To mój ojciec - przerwała mu dziewczynka. Wypowiedziała to suchym tonem.

Nastała tak cisza, że można byłoby usłyszeć najcichszy szmer. Ron spojrzał na Anę z rozdziawioną buzią.

- T-twój o-ojciec? - wyjąkał wyraźnie zaskoczony. - Kurczę, myślałem, że to jakiś twój daleki krewny. Nie wpadłbym na to, że on ma dziecko.
- Nie przejmuj się, mam go gdzieś - odparła chłodno Ana, choć nie była to prawda. - Skoro on wolał mordować niż zająć się mną, to dlaczego miałby mnie obchodzić? - zapytała.

Nikt nie odpowiedział. Harry, Ron, Hermiona, Eli i Amy wymienili się spojrzeniami.

- Miałeś coś nam powiedzieć - przypomniała Potterowi Ana.
- A, tak - odparł nieco nieprzytomnie Harry. - Rozmawiałem z tatą Rona... panem Weasleyem, w Dziurawym Kotle. Powiedział mi, że Syriusz Black nawiał z Azkabanu, żeby mnie zabić. Ministerstwo chciało to przede mną zataić, ale uznał, że powinienem wiedzieć - powiedział ponuro.
- Moja ciotka i mój wuj mówili mi, że ojciec może chcieć mnie zabić albo przekabacić na stronę Voldemorta - odparła Black grobowym tonem.
- Na pewno przesadzają - powiedziała Hermiona po długiej ciszy. - Dlaczego miałby chcieć zabić właśnie Harry'ego? - zapytała.
- Bo pozbawiłem Voldemorta mocy dwanaście lat temu. Pan Weasley mówił, że Black nadal pozostaje jego wiernym sługą - odpowiedział chłodno Potter.
- Harry, czy kiedyś, zanim uciekł, słyszałeś o moim ojcu? - zapytała nagle Ana, przypominając sobie ślubne zdjęcia Potterów i Blacków w jej albumie.
- Nie, pierwszy raz zobaczyłem go w mugolskich wiadomościach. Od Stana Shunpike'a, konduktora Błędnego Rycerza dowiedziałem się kto to - odpowiedział Harry. - To taki autobus czarodziei, nie polecam - dodał, widząc pytające spojrzenie El. - Dlaczego pytasz? - zwrócił się do Any.
- Tak tylko, z ciekawości - skłamała dziewczynka.

Czyli w albumie Harry'ego, który dostał od Hagrida na koniec pierwszej klasy, nie było zdjęć jej rodziców. Albo po prostu jeszcze tego nie zauważył. W końcu ona sama dopiero niedawno zobaczyła Potterów w swoim albumie. Nagle pociąg gwałtownie stanął, aż odsunęła się zasłona w drzwiach przedziału. Zgasły wszystkie światła i w przedziale zrobiło się ciemno.

- Co jest grane? - zapytał przestraszony Ron.

Harry i Ana niemal jednocześnie wstali, by zajrzeć na korytarz. Okazało się, że i w innych przedziałach pogasły światła. Black poczuła zimno w dłoni. To klamka którą trzymała pokryła się lodem. Wszystko zamarzało, nawet butelka wody, stojąca na oblodzonym teraz parapecie.

- Tam się coś rusza chyba - powiedział przerażony Weasley, gdy Harry i Ana wrócili na swoje miejsca, zamykając uprzednio drzwi przedziału. Ron wycierał szybę rękawem, żeby móc widzieć co dzieje się na korytarzu, co i tak było trudne przez panującą wokół ciemność. - Nie podoba mi się to.

Nikt więcej się nie odzywał, choć też czuli strach. Ich oddechy zamieniały się w parę wodną. Nagle coś otworzyło drzwi przedziału. Zobaczyli dłoń jak u kościotrupa, tyle że pokrytą liszajami. Do środka wleciała najstraszniejsza kreatura jaką Ana kiedykolwiek widziała. Czarna peleryna sunęła za nią w powietrzu. Nie było widać twarzy potwora, bo zasłaniał ją kaptur. Stwór zbliżył się do Harry'ego. Black nawet nie zdążyła spojrzeć w jego stronę, bo do przedziału weszła kolejna kreatura w czarnym płaszczu. Przybliżyła się do dziewczynki, która nie miała odwagi się ruszyć. Ana poczuła, że odpływa. Zobaczyła przedpokój w domu Tonksów. Czarnowłosy mężczyzna stał odwrócony do niej plecami, właśnie wychodził. W głowie dziewczynki jak echo zaczęły powtarzać się słowa jej ojca - Wrócę, obiecuję. Nagle Anę oślepił srebrny blask. Gdy oprzytomniała zobaczyła, że to Lupin wyczarował srebrną tarczę, która przepędziła kreaturę.

- Co to było? Te zjawy? - zapytał Harry, równie blady jak Ana.
- Dementorzy, strażnicy Azkabanu. Szukali w pociągu Syriusza Blacka - odpowiedział Lupin.
- Skąd mój ojciec miałby się tu wziąć? - zdziwiła się Ana. - Czy oni myślą, że jakiś pierwszoroczniak przemyca go w swoim kufrze?
- No cóż, ministerstwo chce pokazać ludziom, że staje na głowie, żeby go złapać. A że przy tym zapomina o logice, to już inna sprawa - odparł mężczyzna.

Wyjął z kieszeni dwa kawałki czekolady. Podał po jednym Harry'emu i Anie.

- Zjedzcie, dobrze wam zrobi - powiedział, zachęcająco Lupin. - Nie jest zatruta, możecie spokojnie ją zjeść - dodał, widząc jak Potter i Black niepewnie patrzą na słodkości. - A ja tymczasem pójdę porozmawiać z kierownikiem pociągu. Powinni pilnować dementorów, jeśli już muszą ich wpuszczać do pociągu pełnego dzieciaków - oznajmił i wyszedł z przedziału.

Przez chwilę nikt się nie odzywał. Słychać było jedynie szybkie oddechy i odgłos odgryzania czekolady.

- Czy któreś z was też, no wiecie... odpłynęło? - zapytał w końcu Harry.
- Nie, ale czułem się jakbym już nigdy nie miał być szczęśliwy - odpowiedział Ron posępnym tonem.
- Zupełnie jakby całe szczęście świata zostało wyssane - powiedziała Amy.
- Ja odpłynęłam - odezwała się Ana. - Widziałam ojca, jak odchodził, zostawiwszy mnie u ciotki i wuja. I znowu te słowa. "Wrócę, obiecuję." Obiecał wrócić. I nie wrócił - dodała ponuro.
- Słyszałem krzyk kobiety. To była moja mama, gdy Voldemort ją zabijał. Jestem tego pewien - powiedział Harry smętnym tonem.

Grobowa atmosfera utrzymała się już do końca podróży, która przebiegła w ciszy. Nikt bowiem nie miał odwagi kontynuować rozmowy o dementorach lub rozpocząć inny temat. Gdy pociąg ponownie się zatrzymał, tym razem na stacji w Hogsmeade, całą szóstką wyszli na korytarz. Przeciskali się przez tłum uczniów, żeby wyjść na stację, gdy Krzywołap wyrwał się Hermionie i skoczył na Rona, sycząc i prychając na Parszywka, który zaczął piszczeć z przerażenia i próbował wydostać się z uścisku dłoni rudzielca.

- Aa! Zabierz tego głupiego kocura! - krzyknął Ron. - Parszywek, wracaj! - zawołał, gdy szczurowi udało się uwolnić i czmychnąć z pociągu.
- Krzywołapku, nie wolno gonić Parszywka. Znajdziesz sobie pełno innych szczurów - powiedziała karcąco Hermiona, zabierając kota z Rona.

Ana, która pierwsza wyszła z pociągu, złapała szczura Weasleya, kiedy ten skulił się pod ławką. Gdy wzięła go na ręce, zaczął jeszcze bardziej piszczeć, jakby go zarzynali jak prosię.

- Parszywek, uspokój się! Co się z tobą dzieje? - zapytała dziewczynka, trzymając go na bezpieczną odległość, żeby nie podrapał jej twarzy.
- CO TY MU ROBISZ?! - ryknął Ron, gwałtownie wyrywając jej szczura z rąk (co poskutkowało przeciągłym piskiem zwierzęcia).
- Nic mu nie zrobiłam. Tylko wyciągnęłam go spod ławki, chciałam oddać go tobie - odpowiedziała Ana z nutką pretensji w głosie. - Nie wiem czemu zaczął piszczeć jeszcze bardziej.
- Ron powinien bardziej pilnować swojego szczura - prychnęła Hermiona.
- A może to ty powinnaś lepiej pilnować to coś, co nazywasz kotem? - zapytał chłopak czerwony ze złości.
- Ej, będziecie się tak kłócić, czy w końcu się ruszymy i zajmiemy któryś powóz? - zapytał zniecierpliwiony Harry.
- Właśnie, jeszcze odjadą bez nas - dodała El.
- Nie wiem jak wy, ale ja nie mam ochoty pieszo iść stąd do Hogwartu, więc się pośpieszmy - powiedziała Amy.

Zajęli ostatni wolny powóz jaki został. Pojazdy na czterech kołach powoli potoczyły się naprzód. Nikt się nie odzywał, wciąż myśleli o dementorach w pociągu. Wszyscy prócz Any, której myśli zawracało co innego niż strażnicy Azkabanu. Dlaczego Parszywek tak się jej przestraszył? To raczej ludzie piszczą na widok szczurów, a nie szczury na widok ludzi. Przecież nie chciała mu zrobić żadnej krzywdy. Chyba nie mam szczęścia do zwierząt - pomyślała dziewczynka, przypominając sobie o czarnym psie. Ciekawe gdzie on teraz jest? Oby jak najdalej. Wkrótce uczniowie weszli do Sali Wejściowej. Harry i Ana tak jak reszta zamierzali wejść do Wielkiej Sali, ale zatrzymała ich profesor McGonagall:

- Potter, Black, mogę prosić na słówko? - zapytała.

Harry i Ana wymienili się zdumionymi spojrzeniami, ale skinęli głowami na zgodę i podążyli za nauczycielką do jej gabinetu, przechodząc przez Wielką Salę, gdzie profesor Flitwick przeprowadzał Ceremonię Przydziału. Oboje mieli wrażenie, że doskonale wiedzieli z jakiego powodu McGonagall chce z nimi rozmawiać.

- Usiądźcie - powiedziała krótko nauczycielka, wskazując dwa krzesła stojące przed biurkiem, za którym usiadła.
- Chodzi o ucieczkę Syriusza Blacka, prawda, pani profesor? - zapytał poważnie Harry. - Pan Weasley powiedział mi, że uciekł z Azkabanu, żeby mnie zabić - dodał, widząc zdumioną minę McGonagall.
- Tak, właśnie dlatego was tu wezwałam. Harry, Ana, chcę was prosić, żebyście byli ostrożni. Nie tylko z powodu zbiega, ale i dementorów. Ich nie obchodzi kogo atakują, byle się najeść. Niestety Knot uparł się, by strzegli szkoły - powiedziała nauczycielka łagodnym, zupełnie innym niż normalnie, tonem głosu. - Tak jakby Black miał niespostrzeżenie dostać się do Hogwartu... Chociaż skoro przechytrzył dementorów... No, ale uważajcie na siebie. Nie wychodźcie z zamku sami. Najlepiej będzie, jeśli w ogóle nie będzie go opuszczać. Jednak nie mogę zabronić wam wypraw do Hogsmeade, gdy będą wycieczki - powiedziała poważnym głosem.

Ana zauważyła, że na wspomnienie Hogsmeade, Harry jakby posmutniał. Teraz jednak co innego ją zastanawiało. Niewiele wiedziała o ojcu od ciotki i wuja, ale po usilnych prośbach powiedzieli, że on był przy jej matce, gdy ta umierała. Lecz tak naprawdę nie miała pojęcia kto właściwie ją zabił. I czy miał jakiś powód.

- Pani profesor, mogę o coś zapytać? - spytała Ana.
- Tak, oczywiście, pytaj, panno Black - odpowiedziała zachęcająco McGonagall.
- Kto zabił moją mamę? - zapytała Ana na jednym wydechu. - Wiem tyle, że mój ojciec był przy niej, gdy umierała, ale nic więcej.

McGonagall westchnęła, ale po chwili odpowiedziała:

- Ally zabito Sectusemprą, zaklęciem, które zadaje rany cięte jak od noża. Nie wiadomo jednak kto rzucił to zaklęcie. Na miejscu zastano tylko nieprzytomnego Lucjusza Malfoya i... - urwała, jakby nie wiedząc czy powinna kontynuować. -... Twojego ojca trzymającego twoją matkę w ramionach. Dokładnie nie wiem co tam się działo, wiem tylko z opowieści.
- Umarła mu w ramionach? - zapytała Ana, a głos jej się załamał. - Co się z nim stało? Czemu stał się zwykłym mordercą? - Nie oczekiwała odpowiedzi. Wpatrywała się w swoje kolana. Dłonie zacisnęła w pieści tak mocno, że aż zbielały jej knykcie. Zaś w oczach zaszkliły się łzy. Zamrugała kilka razy, by je powstrzymać.
- Ana, nie wiem dlaczego twój ojciec stał się taki jaki się stał. Każdy sam wybiera swoją drogę. Chociaż gdyby mi ktoś powiedział, że... zresztą, nieważne. Nie przejmuj się, nie warto - powiedziała pocieszająco McGonagall. - A teraz chodźmy już na ucztę - dodała, wstając zza biurka.

Harry i Ana wyszli za nią z gabinetu. Dziewczynka nadal miała ponury nastrój. McGonagall zatrzymała się przed drzwiami do Wielkiej Sali. Odwróciła się, by spojrzeć na nią.

- Ana, wiem, że Andromeda i Ted nie mówili i dalej nie mówią ci wielu rzeczy, ale to wszystko dla twojego dobra - powiedziała łagodnie. - A teraz wchodźmy, pewnie jesteście głodni - dodała, otwierając drzwi Wielkiej Sali.

Weszli do środka i Harry i Ana zdążyli zauważyć profesora Flitwicka wynoszącego stołek i Tiarę Przydziału. Zajęli swoje zwykłe miejsca przy stole Gryffindoru. Po chwili powstał Albus Dumbledore.

- Witajcie w kolejnym roku w Hogwarcie! - zawołał, rozpościerając ramiona, jakby chciał wszystkich objąć. - W związku z ucieczką Syriusza Blacka zostały zaostrzone środki ostrożności. Uczniowie mają kategoryczny zakaz opuszczania dormitoriów po zmierzchu. Dementorzy obejmą wartę przy głównym wejściu - oznajmił, a po sali przeszły pomruki niezadowolenia. - Tak, mi też się to nie podoba, lecz ministerstwo uznało, że to potrzebne dla waszego bezpieczeństwa. Musicie wiedzieć, że dementorów nie oszukają żadne sztuczki czy przebieranki, dlatego nawet tego nie próbujcie. Pamiętajcie, że w najmroczniejszych chwilach najważniejsze jest, by zapalić światło. - Dumbledore zapalił świecie dotykając palcami ich knotów. Następnie wygłosił standardowe zakazy, lecz nikt go nie słuchał.

- Potter, Black. - Harry i Ana usłyszeli za sobą dobrze im znany głos. Odwrócili się i zobaczyli Draco Malfoya. - Podobno odpłynęliście w pociągu. Zemdleliście - zadrwił i udał, że mdleje, na co jego goryle, Crabbe i Goyle, zarechotali.
- Zamknij się, Malfoy - warknął Ron. - Nie słuchajcie go, to dureń - mruknął do Harry'ego i Any.
- Teraz zgrywa kozaka. Jak ci dementorzy weszli do pociągu, to z krzykiem wpadł do naszego przedziału - powiedział Fred, patrząc z pogardą na tył głowy Malfoya.
- Zsikał się w majtki ze strachu - dodał George.

Po uczcie powitalnej wszyscy jak zawsze udali się do dormitoriów. Ana jednak nie potrafiła zasnąć. Jej ojciec był przy matce, gdy umierała. Umarła mu w ramionach. Czy tak zachowuje się człowiek, który kilka godzin później morduje niewinnych ludzi? Co łączyło ich z Potterami? Gdzie on teraz jest? Czemu ją zostawił?

- Ana, nie śpisz jeszcze? - Gryfonkę z zamyślenia wyrwał czyjś głos.

Była to Jessica Collet, jej koleżanka z roku. Podobnie jak ona była ścigającą. Miała ciemnobrązowe, wręcz czekoladowe włosy, takie same oczy i hiszpańską urodę. Jess pochodziła właśnie z Hiszpanii.

- Nie, nie śpię, a co? - odpowiedziała pytaniem Ana, siadając na łóżku.
- Ee... bo wiesz... słyszałam, że ten Syriusz Black to twój ojciec - odparła Jess i usiadła obok.
- No, tak. On jest moim ojcem - powiedziała Ana, nie rozumiejąc do czego zmierzała Collet.
- Chodzi mi o to, Ana, że ja... jestem jego wielką fanką. Serio, Syriusz Black jest moim idolem chyba odkąd po raz pierwszy o nim usłyszałam, podsłuchując jakąś rozmowę rodziców, jak miałam dziesięć lat - przyznała Jessy, a na jej policzkach wykwitły rumieńce.

Do Any początkowo nie dotarł sens tych słów. Jessica zawsze była trochę szalona (w końcu miała hiszpańską krew), ale bycie fanką mordercy, to nawet jak na nią lekka przesada.

- Dobrze się czujesz, Jess? - zapytała dziewczynka, mając nadzieję, że Collet żartowała. - Nie sądzisz, że mój ojciec nie jest najlepszym idolem?
- Tak, wiem, że został skazany za morderstwa, ale ja wierzę, że jest niewinny - odpowiedziała Jess z nadzieją w głosie.
- Ty siebie słyszysz? - Ana nie wierzyła własnym uszom. - Skoro go skazali, to chyba mieli jakieś dowody, nie? - zauważyła.
- Niby tak - zgodziła się Jessy. - Ale pomyśl. Mówią, że twój ojciec nawiał z Azkabanu, żeby zabić Pottera. Po dwunastu latach - powiedziała, ale Black nadal nie rozumiała o czym mówi.
- No tak. I co z tego? - zapytała Ana. Była już znudzona tą rozmową. Owszem, wiedziała że nie uniknie rozmów o ojcu, ale nie sądziła, że będzie rozmawiać o nim z Jessicą Collet, twierdzącą że jest jego fanką.
- Zastanów się, Ana. Jeśli jemu chodzi tylko o zabicie Pottera, to czemu czekał tyle lat z ucieczką? - zastanawiała się Jess. - Jeśli ja bym czekała dwanaście lat, żeby uciec z takiego miejsca jak Azkaban, to miałabym w tym jakiś wyższy cel, a nie mordowanie wszystkiego wokół - wyjaśniła.
- Może wcale nie chciał czekać dwanaście lat, ale tyle zajęło mu wymyślenie jak uciec? - zasugerowała Ana. W duchu przyznała Jess rację. Byłoby wierutnym kłamstwem, gdyby stwierdziła, że do końca wierzyła w winę swojego ojca, bo w głębi miała nadzieję, że był niewinny od momentu, w którym dowiedziała się za kogo go uważano.
- I uciekł bez żadnego problemu, niezauważony przez dementorów? - zapytała rozsądnie Collet. - Jestem pewna, że za tym kryje się jakiś wyższy cel niż zabicie Pottera - stwierdziła pewna siebie.
- Ktoś komu żona umarła w ramionach raczej nie poszedłby kilka godzin później mordować niewinnych ludzi, prawda? - zapytała nagle Black.
- Żona? - powtórzyła Jess takim tonem, jakby to było coś absurdalnego.
- No... moja matka - odpowiedziała Ana. - Chwila... Jess, ty chyba się nie bujasz w moim ojcu? - zapytała z rozbawieniem w głosie.
- Emm... powiedzmy, że jest moim obiektem westchnień - odpowiedziała, rumieniąc się Jessica. - I tak, wiem że jest dużo starszy - dodała.
- To dobrze, dziwnie bym się czuła mając ciebie za macochę - powiedziała Ana i obie wybuchły śmiechem.
- Wracając do sedna... Nie, ktoś komu żona umarła w ramionach nie idzie kilka godzin później urządzać rzezi - stwierdziła Jess.
- Masz rację. W tej całej sprawie z moim ojcem jest coś nie tak - zgodziła się Ana.
- Muszę powiedzieć ci coś jeszcze. Znasz moje ksywki, prawda? - zapytała Jessy.
- Łapa, Łapka, Łapson... i inne kombinacje... oraz Psinka - wyliczyła Black.
- Tak, właśnie. Moja główna ksywka, czyli Łapa, jest na cześć twojego ojca - przyznała Collet.

Ana przez chwilę gapiła się na nią z rozdziawioną buzią.  Gdyby ktoś teraz ją zobaczył, mógłby pomyśleć, że oberwała petryfikusem.

- Jak to na jego cześć? - zapytała kompletnie zaskoczona.
- To ty nic o nim nie wiesz? - zdziwiła się Jess.
- No wiesz, ciotka i wuj nie byli za bardzo chętni do rozmów o nim - odparła posępnie Ana.
- Słyszałam, że ma dość... psi charakter. Podobno, gdy tu się uczył, wołali na niego Łapa - powiedziała Jessy.

Ana automatycznie pomyślała o wielkim, czarnym psie. Nie, to było niemożliwe. Animag musi być zarejestrowany. Jednak opowiedziała o nim Jessice. Collet wstała i zaczęła chodzić po dormitorium, jakby miała za chwilę odfrunąć ze szczęścia.

- Może jest nielegalnym animagiem? - zasugerowała. - W końcu jaką ministerstwo ma gwarancję, że każdy animag przestrzega obowiązku rejestracji?
- Może... ale niekoniecznie wielkim, czarnym psem - stwierdziła Ana.
- Szkoda, że nie udało ci się go przygarnąć. Mogłybyśmy się tego dowiedzieć - westchnęła Jessy.
- O ile udałoby mi się tu go przemycić - zauważyła Black.
- Ja swojego Zgubusia przemyciłam bez problemu - powiedziała Jess.
- Ale on jest dużo mniejszy od tego psa - zauważyła Ana. - Poza tym jak to sobie wyobrażasz? Mój ojciec nagle miałby się przemienić w człowieka na środku dormitorium, w którym śpią dzieciaki? Tylko wzniósłby alarm.
- No tak, racja - zgodziła się Jessica, zatrzymując się przy oknie. - ANA! PATRZ! - krzyknęła tak głośno, że Black wystraszyła się, że obudzi współlokatorki, ale tylko Lavender Brown zachrapała donośnie, po czym przewróciła się na drugi bok.
- Co? - zapytała Ana, podchodząc do okno. - O kurczę... - powiedziała z nutką zachwytu w głosie.

Na błoniach stał wielki, czarny pies, a obok niego rudy kot... Co Krzywołap robi z tym psem?

- Co tam robi kot Hermiony? - zapytała Ana.
- Jaki kot? - spytała niezbyt przytomnie Jess.
- Ten rudy z krzywymi łapkami, obok tego psa. Nazywa się Krzywołap - odpowiedziała Black, wskazując na  rude zwierzę idące obok psa.
- Ach... nie mam pojęcia, ale wyglądają, jakby się przyjaźnili - stwierdziła Jessy. - Pies z kotem. Dziwne, nie? - zapytała.
- Tak, dziwne - odpowiedziała Ana. - Jess wiesz może co moi rodzice mieli wspólnego z Potterami? - zapytała.
- Z rodzicami Harry'ego? Nie - odpowiedziała Jessica. - A dlaczego mieliby mieć coś wspólnego? - spytała.
- Mam zdjęcia Lily i Jamesa w albumie. Byli świadkami na ślubie moich rodziców i vice versa. Wuj i ciotka mówili, że byli znajomymi, ale jestem przekonana, że tu chodzi o coś więcej. Pytałam Harry'ego, oczywiście nie mówiąc mu o zdjęciach, czy znał wcześniej mojego ojca, ale najwyraźniej nie zauważył jeszcze jego zdjęć w swoim albumie. Jestem pewna, że w nim są - wyjaśniła Ana.

Obserwowały psa i Krzywołapa dopóki nie znikli... nie wiadomo gdzie. Dostrzegły tylko, że doszli do bijącej wierzby. Stały przy oknie jeszcze przez chwilę, ale ani pies, ani kot już się nie pojawił.

- Nie mówmy Hermionie, że Krzywołap kumpluje się z tym psem - powiedziała Ana, gdy obie znowu leżały w swoich łóżkach. - Ani Harry'emu i Ronowi. Nikomu - dodała.
- Będę milczeć jak grób - zadeklarowała Jess.

Ana pogrążyła się w myślach. Nie powiedziała  Jessy o dziwnej reakcji Parszywka, gdy wyjęła go spod ławki, pod którą znalazł się uciekając przed Krzywołapem. Kot Hermiony ewidentnie uwziął się na szczura Rona. Jaki kocur uparłby się na jednego gryzonia, skoro na pewno jest tu ich więcej? Merlin Elisy i Zgubuś Jess nigdy nie próbowali upolować szczura Rona, ani żaden inny kot ucznia Hogwartu. Nawet pani Norris nie była nim zainteresowana. Więc czemu interesował Krzywołapa? Czemu on przyjaźnił się z tym psem? Dlaczego Parszywek żył już tak długo, choć nie wykazał żadnych magicznych zdolności? Hermiona mówiła, że Ron ma go dwanaście lat... Tyle samo, ile jej ojciec spędził w Azkabanie? Przypadek czy nie? Czy ten pies to rzeczywiście był jej ojciec? Może naprawdę miał wyższy cel? Anie podskoczyło serce... Obiecał wrócić... Tylko dlaczego czekał z tym dwanaście lat? Nie, za jego ucieczką musi kryć się inny wyższy cel. Ana postanowiła, że nie spocznie dopóki nie spotka się z ojcem i nie dowie się wszystkiego. Może Amy i El nie zgodzą się z nią i będą chciały ją od tego odwieść, ale była pewna, że Jess chętnie pomoże jej w odnalezieniu Syriusza Blacka. Ale najpierw musi zapytać Rona kiedy Parszywek zaczął chorować. Była pewna, że w tym szczurze było coś podejrzanego, tylko nie wiedziała co. Gdy w końcu zasnęła była w wyjątkowo dobrym nastroju.


czwartek, 20 listopada 2014

Rozdział V: Czarny Pies


Uczniowie przestali gapić się na Snape'a, gdy nadeszła poranna poczta. Ana od razu wypatrzyła wśród sów Śnieżka. Z sercem walącym jej w piersi odwiązała list od jego nóżki.

Kochana Ano,

Mówiliśmy, że twój ojciec nie żyje, bo nie chcieliśmy obarczać Cię tą przykrą prawdą. Zamierzaliśmy Ci oczywiście powiedzieć, ale w swoim czasie. Nie chcieliśmy psuć Ci pierwszego dnia szkoły. Dlatego unikaliśmy tematu Syriusza. Mam nadzieję, że nam to wybaczysz.

Całuję,
Ciocia


Ana odłożyła list. Poczuła się zawiedziona, że nie napisali nic więcej. Spojrzała na sowy latające po Wielkiej Sali w poszukiwaniu adresatów. Miała nadzieję zobaczyć wśród nich Matołka, ale jego nie było. No tak, po co Aberforth miałby odpisywać? Jeden list na jedenaście lat jej życia to i tak dużo, jak na ich relacje.

***
Minęły dwa lata. Były wakacje, po których Ana miała iść do trzeciej klasy. Przez ten czas zdążyła urosnąć o kilka cali, włosy związała w kucyk. Nie była już tą małą dziewczynką, wszak miała już trzynaście lat. Ciotka i wuj mówili, ze coraz bardziej przypomina matkę. Oprócz oczu - pomyślała. Nawet je lubiła. Zastanawiała się jak będzie w trzeciej klasie. Na koniec drugiego roku wybrała wróżbiarstwo i Opiekę Nad Magicznymi Stworzeniami. Ten pierwszy przedmiot za bardzo jej nie ciekawił, ale uznała, że musi być ciekawszy od numerologii czy starożytnych runów, a mugoloznawstwo jej nie pociągało. I tak dużo wiedziała o życiu mugoli od wuja Teda. ONMS to było co innego, mogło być ciekawie. No i książka, której mieli używać na tych lekcjach. Potworna Księga Potworów. Nie miała pojęcia, dlaczego została tak nazwana, więc tym bardziej nie mogła się doczekać, żeby ją dostać. Poprzednie lata w Hogwarcie nie należały do spokojnych. W pierwszej klasie Harry, Ron i Hermiona poszli na trzecie piętro, Potter walczył z Quirrellem, ówczesnym nauczycielem OPCM, który miał Voldemorta z tyłu głowy. W poprzednim roku w Hogwarcie zapanował lęk przed dziedzicem Slytherina, który otworzył Komnatę Tajemnic. Na koniec okazało się, że był to Tom Marvolo Riddle, czyli Voldemort, a posługiwał się Ginny Weasley, młodszą siostrą Rona, którą opętał swoim dziennikiem. Oczywiście uratował ją Harry i zabił bazyliszka, który petryfikował uczniów, Mieczem Godryka Gryffindora. W Komnacie Tajemnic nauczyciel OPCM, Gilderoy Lockhart, który okazał się zwyczajnym oszustem przypisującym sobie zasługi innym, oberwał Zaklęciem Zapomnienia i trafił do Świętego Munga, gdzie pewnie zostanie już na zawsze. Ana w w drugiej klasie została ścigającą w drużynie Gryfonów, toteż nie była zachwycona, gdy rozgrywki zostały zawieszone z powodu ataków. Zagrała więc tylko jeden mecz, ze Ślizgonami, zwycięski oczywiście, mimo że na Harry'ego uwziął się tłuczek, a w dodatku Lockhart "pomógł mu" pozbawiając go wszystkich kości w ręce. Była w tym bardzo dobra. Nie przywiązywała do tego wagi, ale gdy napisała do ciotki i wuja, że została przyjęta do drużyny, odpisali, że jej ojciec też był świetnym ścigającym i pewnie po nim ma talent do quidditcha. Jej przyjaciółki, El i Amy, miały rację. Od czasu uczty powitalnej nikt nie wspomniał o jej ojcu. Brat Mel, Lucas, okazał się być fajnym chłopakiem. Ciekawe co wydarzy się w tym roku - pomyślała Ana. Eli i Amy wiedziały już o rdzeniach jej różdżki. Powiedziała im o tym pod koniec września w pierwszej klasie. Była połowa sierpnia, ciotka mówiła, że dzisiaj wybiorą się na Pokątną. Zeszła do kuchni, gdzie Andromeda, Ted i Tonks już jedli śniadanie.

- Jedziemy na zakupy? - zapytała Ana, siadając do stołu.

Ciotka i wuj wymienili się znaczącymi spojrzeniami, co nie uszło uwadze dziewczynki.

- Wiesz, Ana, sami zrobimy ci zakupy - odpowiedział Ted. - Ty zostań w domu.
- Dlaczego? - zapytała Ana. - Zawsze razem chodziliśmy na Pokątną.
- Tak, ale... z pewnym powodów będzie lepiej, gdy tym razem zrobimy to sami. Musimy tylko wziąć twoje miary dla Madame Malkin, bo już zdążyłaś wyrosnąć ze starych szat - odparła Andromeda.
- Wy coś ukrywacie, tak? - zapytała Ana, przyglądając im się podejrzliwie. - Dora, wczoraj wróciłaś z kursu jakaś zaniepokojona - zwróciła się do kuzynki.
- To... Nie, wydawało ci się - powiedziała szybko Tonks, widząc spojrzenie matki.

Ana uznała, że dalsza dyskusja nie miała sensu. Po śniadaniu ciotka zmierzyła ją magiczną taśmą, a wuj zapisał wymiary na kartce. Siecią Fiuu udali się na Pokątną. Dziewczynka została sama w domu, bo jej kuzynka poleciała do ministerstwa magii. Postanowiła to wykorzystać, by dowiedzieć się dlaczego nie mogła wybrać się na zakupy. Gdzieś tu powinien być Prorok Codzienny - pomyślała, przeszukując salon. Zwykle gazety leżały na stole, ale od kilku dni ciotka i wuj chowali je przed nią i nigdy nie czytali, gdy ich widziała. Raz nakryła Teda, jak szybkim ruchem chował Proroka za plecami. Nie zwróciła mu wtedy na to uwagi, ale zaczęła podejrzewać, że starali się coś przed nią ukryć. A teraz była tego pewna. Po kilku minutach poszukiwań znalazła egzemplarze Proroka schowane w kanapie. Wzięła do ręki najnowsze wydanie i poczuła jak serce zaczyna walić jej jak młotem. Na pierwszej stronie widniało zdjęcie człowieka, a raczej wraku człowieka w więziennej szacie. Miał długie, splątane, brudne czarne włosy, a woskowa skóra zdawała się ciasno opinać szkielet. Miał żółte zęby, które szczerzył w bardzo psi sposób. W szponiastych dłoniach trzymał tabliczkę z numerem więziennym. Po twarzy można było zauważyć, że kiedyś musiał być bardzo przystojny. Jedyne co w jego wyglądzie wydawało się żywe, to szare oczy. I właśnie po nich go rozpoznała, choć tak różnił się od tego na zdjęciach w albumie, który dostała na jedenaste urodziny. W końcu było to jedyne co w wyglądzie odziedziczyła po nim.

- Tata - szepnęła, nie odrywając wzroku od poruszającego się mężczyzny. W jego oczach widniał obłęd, zdecydowanie wyglądał groźnie.

Ana dopiero teraz spojrzała na nagłówek napisany wielkimi literami:

SYRIUSZ BLACK NA WOLNOŚCI!!!


Groźny seryjny morderca w ostatnich dniach uciekł z pilnie strzeżonego więzienia czarodziejów, Azkabanu. Nie wiadomo jak tego dokonał, ponieważ nikomu wcześniej się to nie udało. Dwanaście lat temu Black zabił jednym zaklęciem dwunastu mugoli i jednego czarodzieja. Zalecamy zachowanie ostrożności i nie opuszczanie domów po zmierzchu. Jeśli ktoś zauważy Blacka niech natychmiast powiadomi o tym Biuro Aurorów. "Dołożymy wszelkich starań, by schwytać Blacka" - zapewnia minister magii, Korneliusz Knot.

Zaskakuąjcy jest fakt, że Black mimo dwunastu lat w Azkabanie, pozostaje przy zdrowych zmysłach.
"Gdy go widziałem wizytując Azkaban, rozmawiał ze mną zupełnie normalnie. Wyglądał jedynie na znudzonego. Poprosił mnie o gazetę, żeby mógł sobie rozwiązać krzyżówkę. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z więźniem, który zachowałby pełną świadomość tego kim jest po tylu latach w Azkabanie. Chociaż ostatnio chyba zaczął wariować. Ciągle mamrotał przez sen "On jest w Hogwarcie... On jest w Hogwarcie..." Nie wiemy co to oznacza" - mówi minister

Nagle, zupełnie nie wiedząc czemu Ana zrozumiała jakie słowa wypowiadał jej ojciec w snach, gdy miała jedenaście lat. Wrócę, obiecuję. Obiecał wrócić i nie dotrzymał słowa. Wolał mordować, niż się nią zająć. Ze wściekłością rzuciła gazetę na kanapę. Usiadła i schowała twarz w dłoniach. Nie chciała patrzeć na jego zdjęcie. Czy on w ogóle pomyślał o niej, gdy zabijał tamtych ludzi? Czy ona w ogóle się dla niego liczyła? I jej matka, która zginęła tego samego dnia, w którym zostawił ją u ciotki i wuja? Ana poczuła jak po policzkach spływają jej łzy. On już pewnie o niej zapomniał, nie pamięta, że ma córkę. Po chwili odważyła się sięgnąć po wcześniejsze egzemplarze Proroka. W gazetach z całego tygodnia znajdował się dokładnie taki sam artykuł i identyczne zdjęcie. Czemu ciotka i wuj to przed nią ukrywali? Myśleli, że nie dowie się o ucieczce jej ojca? Znowu chcieli coś przed nią ukryć. Nie mogli choć raz być szczerzy? Andromeda i Ted wrócili godzinę później, lecz Ana nawet nie podniosła głowy, by na nich spojrzeć.

- Ana, nie wiem kto będzie was w tym roku uczył Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, ale ten ktoś musi być szalony. Ta Potworna Księga Potworów to gryząca książka, dosłownie ma zęby. Sprzedawca nie był zachwycony, gdy musiał otworzyć klatkę z nimi, żeby dać nam jedną. W sklepie z markowym sprzętem quidditcha pojawił się najnowszy egzemplarz miotły, Błyskawica. Zrobiłem zdjęcie, bo domyśliłem się, że chciałabyś ją zobaczyć - powiedział wesoło Ted.
- Ale najpierw przymierz nowe szaty. Madame Malkin powiedziała, że może je poprawić, gdyby okazały się za duże lub za małe - dodała Andromeda. - Ana? Czy ty nas w ogóle słu... Och... - westchnęła dostrzegając kupkę gazet na kanapie.
- Czemu chcieliście to przede mną zataić? - zapytała Ana. Ciekawość czym jest Potworna Księga Potworów ulotniła się z niej niczym powietrze z balona. Nie miała też ochoty oglądać zdjęcia Błyskawicy, choć w innej sytuacji dałaby wszystko, żeby móc zobaczyć ją na żywo.
- Nie zamierzaliśmy tego przed tobą ukrywać. Chcieliśmy tylko zaczekać na odpowiedni moment - odpowiedział wuj.
- Tak jak wtedy, gdy zatailiście przede mną, że jest zwykłym mordercą? - zapytała Ana. Była wściekła.
- Nie, powiedzielibyśmy ci przed twoim wyjazdem do Hogwartu - odpowiedziała ciotka. - Ale skoro już się dowiedziałaś... Musisz też wiedzieć, że twój ojciec jest naprawdę niebezpieczny. Może nawet chcieć cię zabić... albo przekabacić cię na stronę Voldemorta - dodała.
- Voldemorta? On służył Voldemortowi?! - Dziewczynka dziwiła się sama sobie, że o tym nie pomyślała.
- Tak, i chcemy cię prosić, Ana, żebyś bez względu na to co usłyszysz, nie szukała swojego ojca - powiedział Ted.
- Wujku, ciociu, dlaczego miałabym szukać kogoś, kto chce mnie albo zabić, albo zrobić ze mnie takiego samego mordercę jak on? - zapytała Ana, lecz nie uzyskała odpowiedzi.

Po przymiarce szat wraz ze swoimi nowymi rzeczami, udała się do swojego pokoju. Potworna Księga Potworów warczała, gotowa by zacząć gryźć wszystko na swojej drodze, gdy tylko ktoś odepnie pasek, którym była spięta. Dziewczynka z niechęcią zaczęła przeglądać podręczniki. Ciekawe kto w tym roku będzie uczył obrony? - pomyślała. Miała nadzieję, że w tym roku będą mieli kompetentnego nauczyciela. O ile Quirrell jeszcze ich czegoś nauczył, to Lockhart w ogóle. A jak miała w przyszłości zdać OPCM, żeby móc zostać aurorem, jeśli znów trafiłby się ktoś, kto nie ma bladego pojęcia o tym przedmiocie? Ana sięgnęła po pióro i dwa pergaminy. Napisała listy, jeden do Amy, drugi do El.

Droga Amy,

Pewnie już słyszałaś, że mój ojciec uciekł z Azkabanu. Ciotka i wuj mówią, że może chcieć mnie zabić albo przekabacić na stronę Voldemorta. Co o tym sądzisz? Rzeczywiście powinnam się go obawiać? On pewnie mnie już nie pamięta.

Pozdrawiam,
Ana 

Droga El,

Nie wiem czy już o tym wiesz, bo przecież twoi rodzice to mugole, a nie kupujesz Proroka Codziennego. Mój ojciec uciekł z Azkabanu. Ciotka i wuj uważają, że może chcieć mnie zabić albo przekabacić na stronę Voldemorta. Co o tym sądzisz? Myślisz, że mogą mieć rację? On pewnie mnie już nie pamięta. Wysłałam podobny list do Amy.

Pozdrawiam,
Ana 

Ana włożyła listy do kopert i przywiązała je do nóżek Śnieżka. Miała nadzieję, że przyjaciółki szybko odpowiedzą. Otworzyła okno, żeby sowa mogła wylecieć. Obserwowała ją, dopóki biała plama nie zniknęła jej z oczu. Dziewczynka miała już zamknąć okno, gdy ujrzała coś, co sprawiło, że serce jej podskoczyło. Przed płotem odgradzającym posiadłość Tonksów stał wielki, czarny pies, który patrzył swoimi żółtymi ślepiami prosto na nią. On mnie widzi - pomyślała, czując jak po plecach przechodzą jej dreszcze. Pies szczeknął tak nagle, że omal nie przewróciła się na plecy. Gdy znowu spojrzała w okno, jego już nie było. Ana usiadła na łóżku, czując jak serce wali jej w piersi. Co to do cholery było? Zbiegła na dół, do salonu.

- Ciociu, wujku, czy któryś z naszych sąsiadów ma wielkiego, czarnego psa? - zapytała Ana.
- Wielkiego, czarnego psa? - powtórzył Ted. - Nie, dlaczego pytasz? - odpowiedział pytaniem.
- Widziałam takiego, stał pod waszym płotem, jak patrzyłam przez okno. Patrzył prosto na mnie, widział mnie. Szczeknął i prawie się przewróciłam na plecy. Gdy znowu spojrzałam za okno, jego już nie było. Był straszny - wyjaśniła Ana.

Ciotka i wuj wymienili się przestraszonymi spojrzeniami.

- Na pewno musiało ci się wydawać. Opis, który podajesz pasuje do ponuraka, omenu śmierci, ale ja uważam, że to bujda z tym, że każdy kto go zobaczy umrze w najbliższym czasie. Ludzie umierają ze strachu przed nim, nie dlatego, że to ponurak przynosi im śmierć. O ile on w ogóle istnieje. Nie masz się czego bać, Ana - powiedziała Andromeda. - I już ci chyba kiedyś mówiliśmy, że to także twój dom, a więc to jest nasz płot - dodała.
- Najlepiej zapomnij, że w ogóle widziałaś tego psa. Pewnie to był jakiś bezdomny przybłęda - poradził wuj.
- Dobrze - odparła Ana, choć wiedziała, że nie zapomni widoku tego psa. A jeśli legenda o ponuraku była prawdziwa, wbrew temu co twierdzi ciotka?

El i Amy przysłały odpowiedź następnego dnia. Obie poradziły Anie by nie wychodziła sama z domu i zachowała wszelką ostrożność. Gadają zupełnie jak ciocia i wujek. Jakby on miał czyhać tuż za rogiem - pomyślała Ana. Potrzebowała się przejść. Tak, świeże powietrze na pewno dobrze jej zrobi, a na dworze było zaskakująco ciepło jak na Anglię. Zbiegła na dół, lecz nie zdążyła dopaść do drzwi wyjściowych, gdy zatrzymali ją Andromeda i Ted.

- Ana, a ty dokąd się wybierasz? - zapytała ciotka.
- Na spacer - odpowiedziała beznamiętnie Ana.
- O nie, nigdzie nie pójdziesz. Nie w takiej sytuacji - powiedział stanowczo Ted.
- Czy wy serio myślicie, że mój ojciec stoi sobie za rogiem i tylko czeka, by mnie dopaść? - zdenerwowała się Black.
- Chyba nie zdajesz sobie sprawy z zagrożenia. To potwór, nie człowiek - odparła Andromeda.
- Świetnie, czyli jestem tu uwięziona do końca wakacji - prychnęła Ana.

Wróciła do swojego pokoju i padła na łóżko. Chwyciła album stojący na półce. Po raz pierwszy postanowiła przejrzeć go dokładnie. Otworzyła na chybił trafił i zobaczyła zdjęcie ślubne swoich rodziców. Matka w śnieżnobiałej sukni uśmiechała się promiennie. Ojciec w białej szacie wyglądał jakby był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Czy już wtedy służył Voldemortowi? Ana przeniosła wzrok na świadków, stojących za Ally i Syriuszem. Kasztanowo-włosa kobieta o ciepłych, zielonych oczach i ładnej twarzy oraz mężczyzna w okularach, którego czarne włosy sterczały we wszystkie strony. Zaraz... Ana zamarła przyglądając się tej parze. On wyglądał zupełnie jak Harry, a ona miała takie same oczy.

- Co Potterowie robili na ich ślubie? - zapytała samą siebie Ana.

Spojrzała na sąsiednie zdjęcie i znowu przeżyła szok. Tym razem to rodzice Harry'ego stali z przodu, w ślubnych strojach, a za nimi jej rodzice jako świadkowie. Dalej znalazła zdjęcia, na których trzymali ją Lily albo James. A także takie, na których to jej matka albo ojciec trzymał małego Harry'ego. Co to do cholery ma znaczyć? Ciotka i wuj nigdy nie mówili, że jej rodzice znali Potterów, a z tych zdjęć wynikało, że musieli być z nimi blisko. Nadal trzymając album w rękach zbiegła do salonu.

- Czy moi rodzice znali się z Potterami? - zapytała prosto z mostu.

Andromeda i Ted spojrzeli po sobie.

- Nie, skąd ci to przyszło do głowy? - odpowiedziała pytaniem Dromeda, wymijającym tonem.
- Moglibyście już przestać kłamać - odparła Ana, pokazując im ślubne zdjęcie rodziców.
- No dobrze, twoi rodzice znali Potterów. Ally przyjaźniła się z Lily, ale poza tym nie była to żadna szczególna znajomość. Ot, dwie pary znajomych - przyznał Ted, unikając spojrzenia zarówno na zdjęcie, jak i na Anę.
- "Ot, dwie pary znajomych"? - powtórzyła nieźle zirytowana dziewczynka. - Oni byli świadkami na ślubie moich rodziców i vice versa!
- Tak, byli, ale... rozumiesz, wtedy były ciężkie czasy, wojna, nikt nie mógł być pewny jutra. Jak ktoś chciał wziąć ślub, to nie mógł wybrzydzać w wyborze świadków, bo i mało było takich, którzy by się zgodzili, nie chcąc się narażać. Akurat twoi rodzice należeli do tego typu ludzi, których Voldemort mógłby uznać za zagrożenie - wyjaśniła Andromeda, również unikając patrzenia na zdjęcie i dziewczynkę.
- Mój ojciec to chyba nie bardzo mu zagraża, raczej  powinien się cieszyć, że jego sługa zwiał z więzienia - zauważyła Ana.
- No... pewnie tak - odparł wuj.

Ana wróciła do swojego pokoju. Nie była głupia, ciotka i wuj znowu coś przed nią ukrywali. Dwie pary znajomych, akurat.

***
- Dromedo, właściwie to dlaczego nie możemy jej powiedzieć? Ma prawo wiedzieć - powiedział Ted.
- Też tak uważam, ale ministerstwo nie chce by Harry się o tym dowiedział. Jeśli powiemy Anie, on na pewno się dowie - odparła Andromeda.
- To totalne głupstwo, chłopak i tak się kiedyś dowie, a chyba lepiej, żeby dowiedzieli się tego otwarcie. Słyszałem, że w Hogwarcie zaostrzyli środki ostrożności, głównie przez wzgląd na Pottera. Już mu współczuję, będzie otoczony szczególną ochroną, nawet nie wiedząc dlaczego - zauważył mężczyzna, drapiąc się po brzuchu.
- Mnie tego nie musisz mówić, Ted. Sam wiesz jaki jest Knot. Wierzę jednak, że Dumbledore albo ktoś inny nie posłucha ministra i powie Harry'emu w jakim znajduje się zagrożeniu - stwierdziła jego żona. - Dobre chociaż tyle, że zwiał Syriusz, a nie moja kochana siostra - dodała z satysfakcją w głosie.
- Brr... nawet mi o niej nie wspominaj. Aż ciarki przechodzą jak się pomyśli o Bellatriks - odparł, wzdrygając się Ted.

W tym momencie otworzyły się drzwi i weszła Dora, o dziwo nie była cała umorusana jak zwykle.

- Nie byłaś dziś na kursie? - zapytała zdziwiona Andromeda. Jej córka zawsze wracając z ministerstwa błociła dywan, mimo że zawsze mówiła jej, żeby nie wchodziła na niego w brudnych butach.
- Byłam, dzisiaj zrobili nam pogadankę o tym co mamy zrobić, gdy spotkamy Syriusza Blacka. Nudy - odpowiedziała Dora i wymownie ziewnęła.
- Moja droga damo, jeśli poważnie myślisz o byciu aurorem, nie powinnaś mieć takiego stosunku do faktu, że z więzienia uciekł niebezpieczny morderca - powiedział ostro Ted.
- Wiem, wiem, ale wszyscy w ministerstwie zachowują się, jakby Black miał urządzić wielką rzeź. Nikt przecież nie ucieka z Azkabanu po tylu latach tylko po to, żeby mordować wszystkich jak leci - odparła Dora. - Nie rozumiem tej całej afery.
- Ten człowiek uciekł z najpilniej strzeżonego więzienia czarodziei, a ty mówisz o nim, jakby to był kieszonkowiec! - zdenerwowała się Andromeda.
- Azkaban jest najpilniej strzeżonym więzieniem czarodziejów, bo jest jedynym więzieniem czarodziejów. Skoro Black już raz przechytrzył dementorów, to może zrobić to i drugi raz. Tymi zabezpieczeniami Hogwartu tylko przysporzą dzieciakom niepotrzebnego stresu - powiedziała Dora ze znudzonym wyrazem twarzy.
- Nimfadoro, chyba zapomniałaś kto będzie w Hogwarcie. No i Ana... - zaczął Ted, ale córka mu przerwała:
- No właśnie, wszyscy pewnie będą współczuć Harry'emu Potterowi, a on nie będzie wiedział dlaczego. Ja w sumie też nie wiem... A co do Any... to przecież chyba nie będzie dla nikogo nowość, że ten Black jest jej ojcem, nie? No w każdym razie, raczej nikt nie jest taki głupi, żeby uznać, że ich nazwiska to tylko zwykła zbieżność.
- Ty chyba naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z zagrożenia. Jak ja sobie przypomnę, że zostawiałam cię samą z Blackiem, gdy byłaś mała, to aż mnie ciarki przechodzą - powiedziała, wzdrygając się Andromeda.
- Spokojnie, Dromedo, nie mogłaś przewidzieć czym on się stanie - odparł Ted, klepiąc ją po ramieniu.

***
Ana gapiła się w okno, dokładnie tam, gdzie widziała wielkiego, czarnego psa. Kim dla jej rodziców byli Potterowie? Na pewno nie uwierzy, że tylko znajomymi. Tylko dlaczego nie chcieli jej powiedzieć? Zdecydowanie potrzebowała się przejść i nikt jej przed tym nie powstrzyma, choćby z Azkabanu uciekło stu więźniów. Ubrała bluzę, bo był już chłodny wieczór i włożyła różdżkę do rękawa. Wymknięcie się z domu okazało się dziecinnie proste, bo Andromeda i Ted byli tak zajęci rozmową z Dorą, że nawet nie zauważyli Any przemykającej w przedpokoju. Black wyszła na zewnątrz i odetchnęła chłodnym powietrzem. Było zimniej niż sądziła, ale nie chciała ryzykować powrotu po dodatkowe okrycie. Wychodząc z posesji Tonksów zerknęła na miejsce, w którym stał pies. Jeśli były tam odciski psich łap, to wiatr musiał je zakryć rozwiewając żwir. Ana nie wiedziała dokąd idzie, po prostu szła przed siebie. W sumie to nawet chciała spotkać ojca. Żeby dowiedzieć się dlaczego ją zostawił, czemu nie wrócił tak jak obiecał. Dlaczego stał się mordercą. I kim byli dla niego i jej matki Potterowie. Ana rozmyślając nawet nie zauważyła, kiedy doszła do rozwidlenia ścieżki. A na nim stał wielki, czarny pies. Skierował swoje żółte ślepia prosto na nią. Poczuła jak po plecach przechodzi ją dreszcz, zacisnęła rękę na różdżce. Pies wyglądał na mocno zaniedbanego. Jego czarna sierść była zmatowiała, brudna i zdecydowanie wymagała czesania. Nie miał obroży, co Any nie zdziwiło, bo kto by chciał takiego psa, który mrozi krew w żyłach samym widokiem? Jednak miała pewność, że gdyby nie futro, zobaczyłaby wystające żebra. Może trzeba mu pomóc? Nakarmić czy coś?

- Piesku, jesteś głodny? - zapytała, robiąc ostrożnie krok do przodu. 

Pies nie drgnął, ale przechylił łeb w bok Może nie jest taki groźny, na jakiego wygląda? Jakby go nakarmić, umyć i wyczesać pewnie wyglądałby całkiem normalnie. Tylko trzeba zdobyć jego zaufanie... Może nawet ciotka i wuj pozwolą mi go zatrzymać? Fajnie byłoby mieć psa... Mugolskie dzieciaki z sąsiedztwa mają tyle frajdy ze swoimi czworonogami... Byłoby fajnie, gdybym mogła zabrać go do Hogwartu, choć chyba jest na to trochę za duży - myślała Ana.

- Chodź, piesiu... wezmę cię do domu, dam ci jeść - powiedziała Ana ostrożnie podchodząc do psa z wyciągniętą ręką. Drugą na wszelki wypadek nadal zaciskała na różdżce.

Z sercem walącym jej w piersi położyła dłoń na jego przechylonym łbie. O dziwo dał się pogłaskać. Ana gładząc go po grzbiecie wyczuła kręgosłup, a więc miała rację, że trzeba go nakarmić.

- To co? Idziesz ze mną, piesku? - zapytała Ana, kucając przed zwierzęciem i nadal głaszcząc go po wychudłym grzbiecie.

Pies wyprostował głowę i zaczął węszyć w powietrzu, jednocześnie nadstawiając uszu. Nagle zesztywniał i się najeżył. Zaczął warczeć na Anę. Dziewczynka nie mając pojęcia skąd ta nagła zmiana wstała i cofnęła się. Wysunęła końcówkę różdżki, gotowa do obrony w razie potrzeby.

- Chciałam ci tylko pomóc - powiedziała z lekką pretensją w głosie. Na pewno nikt inny nie byłby tak miły dla tego psa.

Lecz pies nadal groźnie szczerzył kły i zaczął szczekać, a był to mrożący krew w żyłach dźwięk. Zaczął iść w kierunku Any, więc uznała, że trzeba uciekać. Pies wciąż szczekając przyśpieszył do biegu, więc i ona musiała biec... Biegła czując, że za chwilę wypluje sobie płuca, jeśli wcześniej nie zamarzną jej z tego zimna, a zrobiło się jeszcze zimniej niż było, gdy wyszła z domu wujostwa. Dopadła do furtki Tonksów i szybko wbiegła na posiadłość i zamknęła bramę. Zdała sobie sprawę, że pies zatrzymał się przed płotem, który mógł przecież z łatwością przeskoczyć. Ana pomyślała, że może warto spróbować jeszcze raz? Pies szczeknął groźnie, co ostatecznie odwiodło ją od tego pomysłu. Odetchnęła z ulgą dopiero wtedy, gdy znalazła się w domu. Oparła się o drzwi, by uspokoić oddech. Chwilę później odchyliła je lekko, żeby zobaczyć, czy pies nadal stał przed furtką, ale jego już nie było. Ana wróciła do swojego pokoju zła na samą siebie. Co ją podkusiło, żeby chcieć przygarnąć tę bestię? Ciotka i wuj chyba mieli rację, że nie powinna wychodzić z domu. Tylko że wyglądało na to, że bardziej powinna obawiać się tego psa niż ojca. Nadal nie miała pojęcia skąd się wziął, ale jedno było pewne. Nie był to żaden ponurak, skoro mogła go dotknąć. Padła na łóżko. Pomyślała, że ma szczęście iż ciotka i wuj nie zauważyli jej wyjścia. Nawet się nie spostrzegła, gdy zasnęła w ubraniu, wciąż z różdżką w rękawie bluzy.

poniedziałek, 13 października 2014

Rozdział IV: Pierwszy dzień szkoły

Ana obudziła się wcześnie rano. El, Amy, Hermiona, Parvati i Lavender jeszcze spały. Po cichu ubrała się, wzięła kawałek pergaminu, pióro, kałamarz i zeszła do pustego Pokoju Wspólnego. Usiadła przy jednym ze stolików i zaczęła pisać list do ciotki i wuja. Nie bardzo wiedziała co napisać. Jak zapytać dlaczego nie powiedzieli jej prawdy o jej ojcu? Minęło dziesięć minut, zanim w końcu napisała list. Dla pewności przeczytała go kilka razy.

Kochani ciociu i wujku,
       Hogwart jest tak wspaniały, jak opowiadała Dora. Zostałam przydzielona do Gryffindoru. Tiara Przydziału powiedziała, że Slytherin to ostatni Dom, do jakiego mogłabym trafić! Mieliście rację, niepotrzebnie się bałam. W pociągu poznałam nowe przyjaciółki, Elisabeth Colen i Amelię Tagworth. Też trafiły do Gryffindoru. Chcę Was o coś zapytać, i, błagam, nie zbywajcie mnie tak jak zwykle. Mówiliście, że mój ojciec zginął. Amy powiedziała mi, że odsiaduje wyrok dożywocia w Azkabanie, że jest seryjnym mordercą. Dlaczego kłamaliście? Przez całe życie wierzyłam, że był bohaterem, a on jest zwykłym mordercą. W dodatku niektórzy zdają się myśleć, że pójdę w jego ślady. Dopiero El i Amy nie wyprosiły mnie z przydziału. To dlatego unikaliście tematu taty, prawda? Wiedzieliście kim jest i mimo to pozwoliliście mi żyć w kłamstwie? Liczę na szybką odpowiedź.
Całuję,
Ana
Ps. Pozdrówcie ode mnie Dorę.

Ana włożyła list do koperty i wyszła z Wieży Gryffindoru. Nagle stanęła przy schodach wiodących na niższe piętro. Przecież była tu dopiero od wczoraj. Nie miała pojęcia, gdzie jest sowiarnia. Próbowała przypomnieć sobie czy Tonks nie mówiła jej czasem, gdzie się znajduje sowiarnia w Hogwarcie, ale nic jej nie przychodziło do głowy. Zrezygnowana dziewczynka miała już wrócić do dormitorium, gdy zza rogu wyłoniła się profesor McGonagall.
- Pani profesor! - zawołała Ana, zbiegając ze schodów, by stanąć z nauczycielką twarzą w twarz.
- To dość wczesna pora, panno Black - zauważyła McGonagall. - Zawsze tak wcześnie wstajesz? - zapytała.
- Nie, ja chcę tylko wysłać list do ciotki i wuja, tylko że... nie wiem gdzie jest sowiarnia - odpowiedziała Ana.
- O szóstej rano? Nie możesz wysłać tego listu później? - spytała McGonagall unosząc jedną brew.
- Mogłabym, ale to dla mnie bardzo ważne. Proszę, niech pani mi powie, gdzie jest sowiarnia - odparła Ana, niemal błagalnym tonem.
- Sowiarnia znajduje w Wieży Zachodniej - powiedziała nauczycielka. Ana odniosła wrażenie, że przez moment uśmiechnęła się do niej.
- Dziękuję, pani profesor - powiedziała Ana i wspięła się z powrotem na siódme piętro, by udać się do Wieży Zachodniej.
W sowiarni z łatwością odnalazła swoją sowę. Były tu tylko dwie śnieżne sowy, druga z tego, co wiedziała, należała do Harry'ego i miała na imę Hedwiga. Od Śnieżka łatwo było ją odróżnić, bo była nieco większa i miała więcej brązowych plamek, jak to samica.
- Śnieżku - powiedziała Ana. Sowa, niezadowolona że ją obudzono tak wcześnie, sfrunęła na jej ramię. - Mam dla ciebie zadanie. Zanieś ten list ciotce i wujkowi, dobrze? - zapytała dziewczyna.
Śnieżek pozwolił przywiązać sobie list do nóżki, wzleciał w powietrze, uszczypnął Anę w ucho i wyfrunął przez okno. Gryfonka obserwowała odlatującą sowę, dopóki nie zniknęła jej z oczu. Ana wróciła do Wieży Gryffindoru i usiadła w jednym z foteli, z zamiarem poczekania, aż El i Amy się obudzą. Nie chciała wracać do łóżka, bo wiedziała, że i tak już nie zaśnie. Godzinę później z dormitoriów zaczęli wychodzić Gryfoni.
- Ty już na nogach? - zdziwiła się El, widząc Anę, która właśnie podniosła się z fotela.
- Tak, byłam wysłać list do ciotki i wuja - odpowiedziała Ana.
El wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z Amy. Obie domyśliły się, czego, a raczej kogo, dotyczył ten list.
- Chodźmy na śniadanie - powiedziała Mel, rozładowując niezręczną ciszę.
Dziewczynki zeszły razem do Wielkiej Sali. Stoły, choć nie tak suto jak na Uczcie Powitalnej, były zastawione najróżniejszymi potrawami. Ana nałożyła sobie tosty z dżemem. Nie była głodna. Jej myśli ciągle krążyły wokół listu. Czy ciotka i wuj w końcu powiedzą prawdę? Czy wreszcie będą z nią szczerzy? Nagle do Wielkiej Sali wleciała chmara sów. Ana nie spodziewała się, że Śnieżek już wrócił z listem. Ku swojemu zdziwieniu zobaczyła brązową płomykówkę. Kleopatra, która była równie niezdarna jak jej właścicielka, lądując strąciła dzban z sokiem dyniowym. Ana szybko odwiązała list od jej nóżki, żeby nie ubrudził się wylanym sokiem. Treść była krótka.

Kochana Ano,
     Gratuluję przydziału do Gryffindoru! Aberforth powiedział moim rodzicom, że tam trafiłaś. Pewnie dowiedział się od Dumbledore'a. Zdałam egzamin wstępny! Omal nie oblałam, ale jednak się udało i mogę szkolić się na aurora! Nie uwierzysz kto mnie będzie szkolił! Sam Alastor "Szalonooki" Moody! Jest co prawda troszkę zbzikowany, ale czuję, że dużo się od niego nauczę. Myślę, że mnie lubi.
Całuję,
Tonks 

- Szkoli ją sam Moody? - zapytała Amy, gdy Ana pokazała jej list. Sama otrzymała list od swoich rodziców. - Szczęściara.
- No nie wiem czy taka szczęściara. Radziłabym jej nie robić gwałtownych ruchów przy Szalonookim - powiedziała Ana.
- Kim jest ten Szalonooki? - zapytała El, odkładając list od swoich rodziców.
Dziewczynki opowiedziały jej o Moodym. Ana na drugiej stronie listu od Tonks napisała odpowiedź:

Kochana Tonks,
    To wspaniale, że ci się udało. Z Szalonookim na pewno nie będziesz mieć łatwo, ale też może zrobić z ciebie świetnego aurora.
Pozdrawiam,
Ana
Ps. Wysłałam do ciotki i wuja list. Mogłabyś przypilnować, żeby przysłali odpowiedź? Bardzo mi na tym zależy.

Ana włożyłal list z powrotem do koperty i przywiązała go do nóżki Kleopatry. Sowa wzleciała w powietrze strącając półmisek z sosem. Gryfonka prawdopodobnie nie zorientowałaby się, że dostała jeszcze jeden list, gdyby mała sówka nie zahukała. Od razu ją rozpoznała, choć pierwszy raz przyniosła jej list. Mały brązowy puszczyk, którego pióra zawsze sterczały na wszystkie strony, nawet jeśli na dworze nie było wiatru, patrzyła na nią wielkimi oczami, wystawiając w jej stronę nóżkę. Matołek*, sowa Aberfortha. Ana zdziwiona odwiązała list od nóżki ptaka. Nigdy wcześniej nie dostała listu od swojego pradziadka. Prawdę mówiąc, miała wrażenie, że niezbyt lubił jej wizyty u niego. Mocno by skłamała, gdyby powiedziała, że lubiła przebywać w dusznym pokoju Aberfortha, tuż nad obskurnym Świńskim Łbem. Niemniej jednak oschłe zachowanie mężczyzny wobec niej było dość bolesne, choć ciotka i wuj mówili, że on taki już jest.

Droga Ano,
    Na początek chciałbym Ci pogratulować przydzielenia do Gryffindoru. Chcę Ci tylko powiedzieć, żebyś, cokolwiek usłyszysz o twoim ojcu, nie przejmowała się tym. Najlepiej byłoby, żebyś o nim zapomniała. I tak nigdy go nie zobaczysz. Szkoda, że nie jesteś tak bardzo podobna do swojej matki, jak mogłoby się wydawać.
Aberforth

A więc to dlatego Aberforh był wobec niej oschły, nigdy tak naprawdę nie traktował jej jak prawnuczkę. Przez to, że nie była tak bardzo podobna do matki, jakby on chciał. Zawsze czuła, że jej jedyną rodziną byli Tonksowie, a teraz tylko się w tym utwierdziła. Abeforth nawet list podpisał swoim imieniem, zamiast "pradziadek". Ana odniosła wrażenie, że użyty przez niego zwrot grzecznościowy to jakaś kpina. Czy ona była dla niego kiedykolwiek "droga"? Wzrok dziewczynki skupił się na dwóch zdaniach listu. "Najlepiej żebyś o nim zapomniała. I tak nigdy go nie zobaczysz." Łatwo powiedzieć - pomyślała Ana. Syriusz Black nadal był jej ojcem. Nie mogła tak po prostu o nim zapomnieć... i chyba nawet nie chciała. To było dziwne, patrząc na to czego się o nim dowiedziała, ale nadal za nim tęskniła... chyba nawet trochę bardziej niż przedtem. Przecież nie mogła ot tak przestać go kochać, nawet jeśli on jej nie kochał. Aberforth prawdopodobnie miał rację, że nigdy go nie zobaczy, ale jednak zrobiło jej się przykro. Pomyślała, że w głębi duszy nadal wierzyła w swoje wyobrażenie ojca-bohatera, które pielęgnowała przez tyle lat. a niedawno zostało przekreślone. Ponownie wzięła do ręki pióro i napisała odpowiedź na odwrocie listu.

Aberforcie,
    Jak według Ciebie miałabym się nie przejmować wieścią, że mój ojciec jest mordercą... że to on mógłby pójść ze mną na Pokątną, odprowadzić mnie na pociąg...Po prostu być przy mnie, gdyby nie był tym, kim jest? W efekcie moją jedyną rodziną są Tonksowie. Ty sam nigdy nie byłeś dla mnie jak pradziadek... Teraz przynajmniej wiem dlaczego.
Ana

Przywiązała list do nóżki Matołka i sowa wzleciała w powietrze strącając przy okazji parę kiełbasek. Ana, El i Amy udały się na lekcje. Pierwsze były dwie godziny eliksirów. Ledwie zdążyły zejść do lochów, na drodze stanął im Malfoy ze swoimi gorylami.
- Czego chcesz, Malfoy? - zapytała chłodno Eli.
- Nie odzywaj się do mnie, ty nędzna szlamo - warknął Malfoy.
- Odszczekaj to! - Ana i Mel wycelowały w niego różdżki.
- Black, Tagworth! Lekcja się nie zaczęła, a wy już wdajecie się w bójkę? - Za plecami usłyszały chłodny głos Snape'a. Dziewczynki opuściły różdżki.
- Wcale nie wdałyśmy się w bójkę, panie profesorze - powiedziała Amy.
- A różdżki w pana Malfoya wycelowałyście dla zabawy, co? - zakpił Snape.
- Nazwał Elisabeth szlamą - odpowiedziała Ana, ledwo panując nad nerwami.
- Czyli panna Colen go sprowokowała? Minus punkt dla Gryffindoru. Od każdej. I cieszcie się, że tylko tyle - powiedział jadowicie Snape.
Malfoy i goryle uśmiechnęli się złośliwie. Ana i Amy schowały różdżki i razem z innymi weszły do klasy. Black już znalazła dwóch kandydatów... a właściwie trzech wliczając Crabbe'a i Goyle'a... na przetestowania klątw z książki od Tonks. Pokrzepiona tą myślą zajęła ławkę z Eli i Mel.
- Jesteście tu po to, żeby nauczyć się szlachetnej sztuki warzenia eliksirów - zaczął Snape powiewając czarną szatą, niczym wielki nietoperz. - Nie oczekuję, że docenicie piękno parującego kociołka. Wielu z was może się wydawać, że to nie jest magia, skoro nie ma bezmyślnego machania różdżkami, ale jeśli macie choć trochę oleju w głowie, nauczę was jak uwarzyć chwałę, bogactwo, a nawet usidlić śmierć. - W tym momencie spojrzał prosto w oczy Any. Dziewczynkę przeszył dreszcz. - Musicie jednak pamiętać, że eliksiry potrafią być zdradzieckie. - Snape znowu spojrzał w oczy Black. - Jeden błąd może kosztować was życie, dlatego mam nadzieję, że nie jesteście baranami, których zwykle muszę nauczać!
W klasie panowała taka cisza, że można było usłyszeć najcichszy szmer. Jedynie Hermiona poruszyła się na krześle, jakby chciała dać Snape'owi do zrozumienia, że nie jest baranem. Mistrz Eliksirów skupił swoją uwagę na Harrym.
- Harry Potter... nasza nowa znakomitość - powiedział wyraźnie słyszalnym szeptem Snape. Malfoy, Crabbe i Goyle zachichotali.
Nauczyciel zadał chłopcu trzy pytania, na które oczywiście nie umiał odpowiedzieć, co kosztowało Gryffindor kolejny punkt.
- Siadaj! - warknął Snape na Hermionę, która wstała z ręką uniesioną w górę, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. - Dlaczego nie notujecie? - zapytał nauczyciel, rozglądając się po klasie.
Rozległo się szuranie krzeseł i po chwili dało się słyszeć skrobanie piór na pergaminach. Gdy Ana podniosła głowę, zobaczyła, że tuż przed nią stał Snape, przeszywając ją chłodnym spojrzeniem czarnych oczu.
- Ana Black... połączenie krwi ciotecznej wnuczki samego Albusa Dumbledore'a z krwią mordercy, który w szkole był miernym uczniem i totalnym głupkiem - szepnął Snape, ale wszyscy wyraźnie to usłyszeli.
Ana zacisnęła pięść pod stołem. Nie wiedząc czemu była wściekła na Snape'a za obrażanie jej ojca.
- Ciotka i wuj mówili, że miał dobre oceny, chociaż nie był najpilniejszym uczniem - powiedziała chłodno.
- No tak, razem z Jamesem Potterem byli pupilkami nauczycieli. Wszyscy zawsze im nadskakiwali. Małe, nędzne... - Snape najwyraźniej miał satysfakcję.
- Zamknij się! - krzyknęli jednocześnie Harry i Ana.
- Gryffindor traci kolejne punkty - powiedział Snape z satysfakcją w głosie. - I cieszcie się, że tylko dwa, po jednym za każdego.
- Czemu nosi pan sutannę? - zapytała Ana. - Gdzie koloratka, proszę księdza?
Snape poczerwieniał ze złości, a Gryfoni ryknęli śmiechem.
- Szlaban. U mnie w gabinecie dziś wieczorem o ósmej. Na razie tylko jeden dzień, ale jak to się powtórzy, Black, będziesz mieć szlaban codziennie przez miesiąc! - powiedział Snape. - CISZA! - ryknął na klasę.
Ana uśmiechnęła się pod nosem. O to właśnie jej chodziło. Na drugiej lekcji warzyli wywar leczący z czyrakobulw. Nawet kolejny niesprawiedliwie odjęty Harry'emu punkt, nie zepsuł jej humoru. Snape ją popamięta.
***
- Oszalałaś? Po co go sprowokowałaś? - zapytała Amy, gdy szły na transmutację.
- Powiem wam wieczorem - odpowiedziała Ana z tajemniczym uśmieszkiem.
- Mam nadzieję, że nie zrobisz znowu jakiegoś głupstwa - powiedziała El.
Po transmutacji Ana miała jeszcze lepszy humor, bo Hermionie udało się odrobić punkty stracone przez nią, Amy, El i Harry'ego u Snape'a, i to z nawiązką, ponieważ McGonagall dała jej 10 punktów. Lekcje minęły zaskakująco szybko, nawet nudna historia magii, na której wszyscy, prócz Hermiony, zasnęli. Wieczorem, gdy wszyscy odpoczywali lub odrabiali zadania domowe w Pokoju Wspólnym, Ana, Mel i Eli udały się do dormitorium. Black pokazała przyjaciółkom książkę, którą dostała od Tonks.
- Chcę wypróbować jedną z tych klątw na Snape'ie - powiedziała Ana.
- A jeśli się zorientuje, że to twoja sprawka? - zapytała Amy.
- Wybiorę taką, żeby się nie zorientował  - odpowiedziała Ana. - Pomóżcie mi szukać.
Otworzyła księgę i wszystkie trzy zaczęły czytać. Było tego mnóstwo, na nagły porost rzęs, zmiana koloru włosów na różowy, żabi rechot zamiast głosu, kicanie jak królik, ciągłe bekanie bądź pierdzenie, a nawet zaklęcie powodujące ogromną sraczkę.
- Mam! - zawołała El. - Klątwa Kobiecego Ciała. Snape będzie wyglądał jak baba! Efekt widać po godzinie od rzucenia zaklęcia, więc nie będzie wiedział, że to ty!
- Mutatio in Mulier. - Ana odczytała formułkę. - Myślisz, że powinnam to najpierw przetestować? - zapytała.
- A na kim chcesz to testować? - odpowiedziała pytaniem Amy.
- No właśnie, za kwadrans musisz iść do Snape'a - dodała El.
Piętnaście minut przed ósmą Ana stwierdziła, że już pójdzie, żeby się nie spóźnić. Upewniła się, że ma różdżkę w kieszeni i przeszła przez dziurę za portretem Grubej Damy. Punktualnie o ósmej zapukała do gabinetu Snape'a. Odpowiedziało jej krótkie Wejść! Gdy tylko weszła do środka uderzył ją niezbyt przyjemny zapach.
- Dziś będziesz oddzielać żabi skrzek od skrzeku ropuchy. Ręcznie. Bez rękawic i bez magii. Skrzeki żaby to te ułożone w kłębie, a ropuchy te cienkie i podłużne. Tu masz słoiki. Za godzinę chcę je widzieć wypełnione co najmniej do połowy. Czy to jasne, Black? - zapytał Snape z mściwą satysfakcją.
- Tak jest, panie profesorze - odparła Ana, pokrzepiona myślą, że zrobi Snape'owi dowcip.
Przez pierwsze pół godziny pracowała w milczeniu. Snape ze złośliwym uśmiechem  patrzył jej na ręce. Nie obyło się bez złośliwych komentarzy. Delikatniej, to nie twój mózg, żeby robić z tego bezużyteczną galaretę! Szybciej, bo zaraz będziemy mieli tu kijanki! Ana starała się je ignorować, ale gdy Snape powiedział Pohamuj swoje mordercze zapędy, Black, nie ściskaj ich! zgniotła żabi skrzek w ręce, wyobrażając sobie, że gniecie głowę Snape'a. Był jeszcze gorszy niż opowiadała Tonks. Po godzinie Snape w końcu pozwolił jej skończyć. Gdy odwrócił się do niej plecami, żeby odłożyć słoiki z oddzielonymi skrzekami na półkę, Ana wycelowała różdżkę w jego plecy i szepnęła:
- Mutatio in Mulier!
Snape nawet tego nie poczuł.
- Znikaj, Black, zanim postanowię jeszcze trochę cię pognębić - powiedział Snape.
Masz na to siedem lat - pomyślała Ana. - I ja też. Dziewczynka nie udała się od razu do Wieży Gryffindoru, tylko do toalety, żeby umyć ręce lepkie od skrzeku.
- I co? Rzuciłaś na niego to zaklęcie? - zapytała Eli. Ona i Amy czekały na Anę w Pokoju Wspólnym.
- Jasne - odpowiedziała z uśmiechem Ana. - Jutro rano przekonamy się czy zadziałało - dodała.
- A co właściwie kazał ci robić? - spytała Mel.
- Oddzielać żabi skrzek od ropuszego. Ręcznie, bez magii i bez rękawiczek. Blee...
Nazajutrz rano Ana, Eli i Amy udały się do Wielkiej Sali, czując że zżera je ciekawość. Zobaczyły, że uczniowie pokazywali sobie Snape'a palcami, chichocząc między sobą. McGonagall, która siedziała obok Snape'a, poczerwieniała. Inni nauczyciele zerkali ukradkiem na mistrza eliksirów, a Dumbledore wyglądał na rozbawionego. Sam Snape siedział skulony, próbując ukryć... obfity biust. Nawet w swojej czarnej szacie nie zdołał ukryć kobiecych kształtów. Również jego twarz i dłonie były kobiece, a włosy urosły mu do połowy pleców. Ana, Eli i Mel usiadły przy stole Gryffindoru próbując powstrzymać się od ryknięcia śmiechem.
*Aberforth lubi kozy, więc nazwałam jego sowę po Koziołku Matołku. :-P


Rozdział III: Ceremonia Przydziału

Pierwszy września nadszedł zaskakująco szybko. Ana jako pierwsza przeszła przez barierkę między peronem 9 i 3/4. Robiła to przez siedem lat, odprowadzając Dorę na pociąg i witając ją na koniec roku szkolnego. Mimo to, nadal robiło to na niej wrażenie. Z twarzy nie schodził jej uśmiech. Wreszcie jedzie do Hogwartu! Na peronie 9 i 3/4 było pełno ludzi, których gwar rozmów mieszał się z pohukiwaniem sów, miauczeniem kotów i rechotaniem ropuch.
- Uważaj na siebie i nie wpakuj się w kłopoty - powiedziała Andromeda.
- I napisz do nas list - dodał Ted.
- A co jeśli trafię do Slytherinu? - zapytała Ana. Rzeczywiście się tego bała. Wszyscy w rodzie Blacków, oprócz jej ojca, trafiali do Slytherinu.
- Do Slytherinu? Będąc spokrewniona z samym Albusem Dumbledore'em? To niemożliwe, a nawet jeśli, to nic się nie stanie - odpowiedział jej wuj.
- Nie będziecie źli? - zapytała dziewczynka.
- Źli? Niby dlaczego? W Slytherinie też można znaleźć fajne osoby, choć nie jest to łatwie. Wiem co mówię, w końcu sama byłam w tym Domu - odpowiedziała ciotka.
- Ale... mówiłaś też, że ucieszyłaś się, gdy tata "zerwał" z tradycją trafiania do Slytherinu - zauważyła Ana.
- Tak, gdy ja byłam przydzielana Tiara Przydziału wahała się między Slytherinem a Hufflepuffem. Ostatecznie wybrała Slytherin, chyba nie byłam wystarczającą buntowcziczką. Za to twój ojciec... oj, on to chyba urodził się buntownikiem. Sama nie lubiłam naszej rodzinki, więc mu kibicowałam, żeby nie trafił do Slytherinu. I wierzę, że ty też trafisz do Gryffindoru, jak on i twoja matka. A nawet jeśli zostaniesz Ślizgonką, to nadal będziemy cię kochać - powiedziała Andromeda. - A teraz wsiadaj, pociąg zaraz odjeżdża.
- Pamiętaj, żeby nie zdradzać rdzenia twojej różdżki nikomu, jeśli nie jesteś pewna czy można mu ufać - ostrzegł Anę szeptem Ted.
Ana uściskała ciotkę i wuja, następnie Dorę, która dała jej kopniaka na szczęście, i wsiadła do Hogwart Expres. Wyjrzała za okno, żeby pomachać wujostwu i kuzynce. Gdy pociąg powoli zaczął ruszać,  zaczęła szukać wolnego przedziału, ciągnąc swój kufer i niosąc klatkę ze Śnieżkiem na szczycie. Zauważyła, że niektórzy przyglądali jej się podejrzliwe, a inni ze strachem. Ale czego mieliby się bać? Grupka dwa lata starszych chłopców, których minęła, spojrzała na nią jakby wyrżnęła im całą rodzinę kilka pokoleń wstecz. O co im chodziło? Przecież nic złego im nie zrobiła. Nawet ich nie znała. Znalezienie wolnego przedziału nie było łatwym zadaniem, a w tych, których było jeszcze wolne miejsce wśród jej rówieśników, była wypraszana, choć nie wiedziała dlaczego. W przedostatnim przedziale siedziały dwie dziewczynki w jej wieku. Otworzyła drzwi przedziału, mając nadzieję, że w końcu będzie mogła usiąść. Został tylko ten i ostatni przedział, więc jeśli nie pozwolą jej dosiąść się lub ostatni nie będzie pusty, to chyba będzie musiała całą podróż spędzić na korytarzu.
- Cześć, można się dosiąść? - zapytała Ana.
- Jasne, siadaj - odpowiedziała jej jasnowłosa dziewczynka o niebieskich oczach. - Jestem Elisabeth Colen, ale możesz mi mówić El, Eli lub Elisa. Przyjaciele tak na mnie wołają - przedstawiła się.
- Ja jestem Ana Black - odparła Ana, siedając na przeciwko. - A ty? - spytała czarnowłosą dziewczynkę o brązowych oczach, która siedziała obok El.
- Amelia Tagworth, możesz mówić mi Amy lub Mel - odpowiedziała dziewczynka.
- Wiecie może o co im wszystkim chodzi? - zapytała Ana. - Prawie wszyscy, których mijałam na korytarzu, patrzyli się na mnie jakbym coś im zrobiła. Wy jesteście pierwszymi, które nie wyprosiły mnie z przedziału.
- Nie mam pojęcia, ale wiesz, ja jestem z rodziny mugoli. Dopiero niedawno dowiedziałam się, że jestem czarownicą - odpowiedziała El.
- Nie przejmów się, Ana. Daj im czas na przekonanie się, że nie jesteś taka, jak twój ojciec- powiedziała Amy. - Bo nie jesteś, nie? - zapytała.
- A co ma z tym wspólnego mój tata? - odpowiedziała pytaniem Ana. - Ciotka i wuj rzadko mi o nim mówili, zawsze unikali tego tematu. Ale ciocia twierdzi, że mam dużo z jego charakteru.
- Och, to ty nie wiesz? - zapytała Mel.
- O czym? On przecież nie żyje od dzięsięciu lat - odpowiedziała dziewczynka.
- Twoja ciotka i twój wuj tak ci powiedzieli? Twój ojciec żyje, choć faktycznie, po tylu latach tam, powinien już dawno wykitować.
- Tam? To znaczy gdzie?
- W Azkabanie.
- Co to jest Azkaban?
- Nie wiesz co to jest Azkaban? Twoja ciotka i wuj nie są czarodziejami?
- Są, ale nigdy nie mówili mi o Azkabanie. Kuzynka też nie, choć ona akurat wiedziała o moim ojcu tyle, co ja. Czyli prawie nic.
- Azkaban to więzienie czarodziejów. Zwykłych opryszków tam nie zamykają.
- Ale dlaczego mojego ojca tam zamknęli?
- Nie wiem dokładnie co zrobił, ale z rozmów moich rodziców dowiedziałam się, że jest seryjnym mordercą. Ponoć nadal pozostaje przy zdrowych zmysłach, jako jeden z nielicznych.
Ana poczuła się jak skręca jej się żołądek, jakby ktoś wylał jej kubeł zimnej wody na głowę. Przez całe życie wyobrażała sobie, że jej ojciec zginął jak bohater. A tymczasem był zwykłym mordercą. Dlaczego ciotka i wuj pozwolili jej żyć w kłamstwie?
- Kłamali - wysyczała Ana. - Ciotka i wuj przez cały czas kłamali.
- No tak, ale spójrz na to i z ich strony - powiedziała Eli. - Czy ty byś powiedziała cudzemu dziecku, które dostałaś pod opiekę, że jego ojciec odsiaduje wyrok dożywocia za morderstwa? - zapytała.
- Pewnie nie - przyznała Ana. - Ale... podobno to on zostawił mnie pod ich opieką. Mówili, że rodzice zawsze mnie u nich zostawiali, jeśli mieli coś do zrobienia.
- Nie myśl już o tym, nie warto psuć sobie nastroju - powiedziała Amy. - W końcu jedziemy do Hogwartu, nie? Jak myślicie, do jakiego Domu traficie? - zapytała. - Ja pewnie do Gryffindoru, wszyscy w mojej rodzinie tam trafiają.
- Ja nie wiem, ale mogę być wszędzie, tylko nie w Slytherinie. Słyszałam, że to okropny Dom - odpowiedziała El.
- Emm... no ja chciałabym być w Gryffindorze, ale nie wiem czy uda mi się do niego trafić. Wszyscy w rodzie Blacków byli w Slytherinie, nie licząc mojego ojca. Chociaż ciotka Andromeda powiedziała mi, że Tiara przydzielając ją wahała się między Slytherinem a Hufflepuffem, do którego trafili wujek Ted i Nimfadora - odparła Ana.
- Nimfadora? Twoja kuzynka naprawdę ma takie durne imię? - zapytała Amy.
- Tak, strasznie go nienawidzi. Woli jak nazywa się ją po nazwisku, czyli Tonks. Akceptuje jeszcze zdrobnienie, czyli Dorę - wyjaśniła Ana.
- Tonks już skończyła szkołę? - spytała Eli.
- Tak, w czerwcu. Teraz zaczyna szkolenie na aurora. Sama nie wie, czy jej się uda, bo jest straszną niezdarą, ale na pewno będzie najlepsza z maskowania - odpowiedziała Ana.
- Dlaczego tak sądzisz? - zapytała Mel.
- Tonks jest metamorfomagiem - odpowiedziała dziewczynka.
- Metamorfomag? A co to takiego? - zapytała El.
Ana wyjaśniła jej kim jest metamorfomag. Podróż mijała w dobrej atmosferze. Ana i Amy tłumaczyły El wiele rzeczy z magicznego świata, rozmawiały o quidditchu, o tym jak będą wyglądać lekcje w Hogwarcie, jacy będą nauczyciele. Black czuła, że lubi Mel i Eli. Odzyskała dobry humor, bo już znalazła sobie przyjaciółki, choć jeszcze nie dotarła do Hogwartu. W pewnym momencie drzwi przedziału otworzyły się i stanęła w nich korpulentna kobiecina z wózkiem pełnym magicznych słodyczy. Dziewczynki natychmiast zerwały się z siedzeń.
- Coś z wózka, kochaneczki? - zapytała czarownica.
- Ee... poproszę czekoladową żabę, fasolki Bertiego Botta, gum... - Eli zacięła się. - Muszę się zastanowić...
- Biorę wszystkiego po trochu - powiedziała Ana, widząc że blondynka chciała spróbować wszystkiego, ale nie miała tyle pienędzy.
Wszystkie trzy (Amy postanowiła nie kupować, skoro Ana już tyle kupiła) obładowane słodyczami wróciły do przedziału.
- Skąd masz tyle kasy? - zapytała Mel.
- Mam tego całkiem sporo w skarbcu. W moje urodziny dowiedziałam się, że ojciec zostawił mi swoją skrytkę w banku Gringotta, znaczy się, skrytkę rodzinną Blacków - odpowiedziała Ana. - Choć skoro żyje, to teoretycznie nadal jest jej właścicielem i ma do niej prawo, nie? - zapytała.
- Pewnie tak, nie znam się na prawie - odpowiedziała Amy.
Podróż dalej mijała w dobrej atmosferze. Dziewczynki śmiały się zajadając czekoladowe żaby, sprawdzając na jakie karty trafiły, lub próbując fasolek wszystkich smaków. Za oknem zrobiło się już ciemno, gdy drzwi przedziału ponownie otworzyły się. Stanął w nich chłopiec o bardzo jasnych włosach i bladej skórze. Za nim stało dwóch jego kolegów, którzy wyglądali na jego goryli. Ana od razu rozpoznała chłopca, chociaż widziała go pierwszy raz.
- Słyszałem, że jest tu Ana Black - powiedział blondyn. - I widzę, że się nie myliłem - dodał, patrząc na Anę.
- Nie myliłeś się - odparła Ana. - Czego chcesz, Malfoy? - zapytała chłodno.
Malfoy jednak nie odpowiedział, tylko spojrzał na El i Amy.
- A wy to kto? - zapytał.
- Amelia Tagworth, a to Elisabeth Colen, jeśli tak to cię interesuje - odpowiedziała chłodno Amy.
- Zdrajczyni krwi i szlama? Jeszcze szkoła się nie zaczęła, a ty już wybrałaś złe towarzystwo, Black? - zapytał Malfoy. - Chodź ze mną, ja cię nauczę z kim warto się zadawać. Zdaję sobie sprawę, że siostra mojej matki namieszała ci w głowie, ale jeszcze nie jest za późno. Nie będziesz oczywiście nigdy tak wielka jak ja. Nie masz czystej krwi, a twoja matka była cioteczną wnuczką tego starego obrońcy mugoli, Albusa Dumbledore'a - powiedział Malfoy wyciągając rękę w kierunku Any.
- Obawiam się, Malfoy, że sama potrafię zdecydować z kim warto się zadawać - odparła chłodno Ana. - W takich chwilach, patrząc na twoją gębę, cieszę się, że Dora nie jest moją bliską kuzynką. Bo to by oznaczało, że i ty byłbyś moim bliskim kuzynem, a chyba bym się wtedy załamała.
- Crabbe, Goyle, kogoś tu chyba trzeba nauczyć jak być miłym dla lepszych - powiedział Malfoy.
- Nie mówisz o sobie, prawda? - zapytała kpiąco Eli.
Goryle zrobili krok naprzód, ale w tym samym momencie na twarz Crabbe'a skoczył biało-rudy kotek, wczepiając się pazurami w jego policzki. Grubas wrzasnął z bólu, próbując ściągnąć zwierzaka z twarzy. Po chwili kot zeskoczył, pozostawiając na jego twarzy krwawe rysy. Malfoy, Crabbe i Goyle w popłochu uciekli z przedziału, a Ana zamknęła drzwi. Kotek zwinął się w kłębek na kolanach El.
- Twój kot chyba nie jest zbyt przyjacielski - zauważyła Ana.
- Och nie, Merlin po prostu nie lubi jak mu się przerywa drzemkę - odpowiedziała El, drapiąc kota za uchem.
- Amy, a właściwie, to jak się nazywa twoja sowa? - zapytała Ana, patrząc na klatkę z płomykówką, obok której stała klatka ze Śnieżkiem. Sowy wybudzone ze snu patrzyły wzrokiem pełnym wyrzutu.
- Nazywa się Iskierka - odpowiedziała Mel.
- Moja nazywa się Śnieżek - powiedziała Ana.
Dalsza podróz minęła spokojnie. Jedynie raz do ich przedziału zajrzała dziewczynka z burzą brązowych włosów, pytając czy nie widziały gdzieś ropuchy, którą zgubił towarzyszący jej pyzaty chłopiec imieniem Neville. Gdy pociąg zaczął zwalniać, Ana, El i Amy przebrały się w szkolne szaty. Po chwili razem z innymi wyszły na korytarz. Pociąg zatrzymał się i tłum wypłynął z pojazdu. Ana w oddali usłyszała dobrze jej znany głos Hagrida, który często zaglądał do Świńskiego Łba, w którym barmanem był Aberforth:
- Pirwszoroczni do mnie! Do mnie pirwszoroczni!
Ana, El i Amy ustawiły się wraz z innymi pierwszorocznymi za Hagridem. Gajowy zaprowadził ich do jeziora, gdzie była flotylla łódeczek. Dziewczynki weszły do jednej razem z chłopcem o piaskowych włosach. Po przepłynięciu jeziora wszyscy wyszli na ląd.
- Są wszyscy? - zapytał Hagrid. - Ej, ty tam! - zawołał, sprawdzając czy wszyscy wysiedli. - To twoja ropucha?
- Teodora! - krzyknął uradowany Neville wyciągając ręce, żeby chwycić ropuchę.
Następnie Hagrid uderzył trzy razy pięścią w bramę i ta otworzyła się. Ich oczom ukazała się wysoka czarownica z włosami spiętymi w ciasny kok, która patrzyła na nich zza okularów.
- Pirwszoroczni, pani profesor McGonagall - przedstawił ich Hagrid.
- Dzękuję ci, Hagridzie, sama ich stąd zabiorę - powiedziała kobieta.  - Za mną!
W oddali słychać było gwar rozmów, jednak McGonagall zaprowadziła ich do pustej klasy z boku. Stanęła twarzą do nich i przemówiła:
- Za chwilę zostaniecie przydzieleni do jednego z czterech Domów w Hogwarcie. Są to Gryffindor, Hufflepuff, Ravenclaw - powiedziała z dumą. - I Slytherin - powiedziała z odrazą. - Za zasługi dodaje się punkty dla Domu, a za przewinienia odejmuje je. Wasz Dom będzie czymś w rodzaju waszej rodziny na czas pobytu w tej szkole. Mam nadzieję, że będziecie dumni ze swojego Domu i nie przyniesienie mu hańby, bez względu na to, do którego traficie - zakończyła. - A teraz dam wam czas na przygotwanie się. - Jej wzrok spoczął na pognieconej szacie Neville'a.
- Na pewno trafię do Slytherinu... Nie wiem czemu, ale czuję to - odezwał się czarnowłosy chłopiec.
- Daj spokój, Harry, przecież jesteś normalny - odparł rudy chłopiec.
- Ja powinnam bardziej obawiać się przydziału do Slytherinu niż ty - powiedziała Ana.
- Dlaczego? - zapytał Harry.
- Cała rodzina mojego ojca była w Slytherinie, choć on akurat był w Gryffindorze - odparła Ana. - A tak w ogóle, jestem Ana Black - przedstawiła się.
- Ja Harry Potter - przedstawił się chłopiec.
- Zauważyłam - powiedziała Ana, zerkając na jego bliznę w kształcie błyskawicy. - A ty? - zwróciła się do rudzielca.
- Ron Weasley - odparł chłopiec.
- Ja jestem Elisabeth Colen, ale możecie mi mówić El, Eli lub Elisa - powiedziała El.
- A ja Amelia Tagworth, mówcie mi Amy lub Mel - powiedziała Amy.
Chwilę później wróciła McGonagall. Zaprowadziła ich do Wielkiej Sali, gdzie czekała reszta uczniów siedząca przy czterech długich stołach. Pomieszczenie było tak wielkie, że pomieściłoby kilka mugolskich domów. Sklepienie było tak zaczarowane, że wyglądało jak niebo nad nim. Pod sufitem zwisały palące się świeczki. Pierwszoroczni ustawili się przodem do długiego stołu nauczycielskiego. Przed nimi stał mały stołek, a na nim spoczywała postrzępiona tiara. Ana wiedziała od Dory, że jest to Tiara Przydziału. I wiedziała, że zaraz zacznie śpiewać. Rzeczywiście po chwili szwy Tiary rozpruły się niczym oczy i usta, i zaczęła śpiewać:
Może i jestem brzydka i stara,
lecz jam jest Tiara mądra,
co wam wyznaczy los na starcie,
więc na głowy mnie zakładajcie!
Chęć do wyczynów macie?
Do Gryffindoru zawitacie,
gdzie odwaga i męstwo
mają swe królestwo.
A może umysłem lśncie?
Dom Ravenclawu zasilicie,
gdzie głupcy nie trafiają,
lecz ci, co olej w głowie mają.
Może cenicie sobie pracowitość?
W Hufflepuffie wasza przyszłość,
gdzie mieszkają uczciwi i lojalni,
nie leniwi, lecz zawsze pomocni.
Cenicie sobie przebiegłość i spryt?
W Slytherinie będzie więc wasz byt,
gdzie do dążą sprytem do wielkości,
lecz to miejsce tych, co są czystokrwiści.
A więc śmiało dzielna młodzieży!
Niech nikt z was się nie trwoży,
bo jam jest nieomylna Tiara,
co Dom każdemu wybiera!

- Ten, kogo nazwisko i imię wywołam, siada na stołku i zakłada na głowę Tiarę Przydziału - powiedziała McGonagall, rozwijając długi zwój
pergaminu. - Abbott, Hanna!
Dziewczynka o mysich włosach usiadła na stołku, McGonagall założyła jej Tiarę na głowę i ta po chwili krzyknęła:
- HUFFLEPUFF!
Hanna pomaszerowała do jednego ze stołów. Ana zaczęła sę denerwować. Wiedziała, że z nazwiskiem na B będzie na początku listy, ale miała nadzieję, że jest jeszcze ktoś przed nią...
- Black, Ana! - zawołała McGonagall
Nastąpiła taka cisza, że można by było usłyszeć najcichszy szmer. Ana usiadła na stołku i Tiara Przydziału prawie zasłoniła jej oczy.
- Hm... trudne... duża moc... naprawdę duża moc... To niespotykane... Sprytu ci nie brakuje, odwagi też nie... Duża inteligencja... Masz chęć do wyczynów... Gdzie by cię tu przydzielić... To naprawdę trudny wybór, bo pasujesz do każdego z Domów, chociaż do Hufflepuffu mniej, bo nie widzę u ciebie pracowitości. - Ana usłyszała cichy głosik.
- Nie do Slytherinu. Błagam, wszędzie, tylko nie do Slytherinu - poprosiła Ana.
- Do Slytherinu? Masz niewątpliwe cechy tego domu, ale jednak mając w sobie krew Abusa Dumbledore'a i będąc jedyną córką Syriusza Blacka nie możesz tam trafić - odpowiedziała Tiara.
Ana poczuła ulgę. Czyli nie trafi do Slytherinu?
- Tak.. myślę, że jest tylko jeden Dom, do którego mogę cię przydzielić z czystym sumieniem... - powiedziała Tiara.
- GRYFFINDOR! - wrzasnęła Tiara Przydziału, a Ana zadowolona zdjęła ją z głowy, oddała McGonagall i podbiegła do stołu Gryfonów, gdzie kilku starszych uczniów uścisnęło jej rękę.
- Bones, Susan! - zawołała McGonagall.
Dziewczynka z rudymi warkoczykami usiadła na stołku.
- HUFFLPEUFF - krzyknęła Tiara.
- Terry Boot!
- RAVECLAW!
- Brown, Lavender!
- GRYFFINDOR!
- Bulstrode, Milicenta!
- SLYTHERIN!
- Colen, Elisabeth!
Ana zacisnęła kciuki pod stołem.
Tiara Przydziału chwilę milczała i...
- GRYFFINDOR! - krzyknęła.
Uradowana Elisa usiadła obok Any. Teraz tylko czekać na przydział Amy.
- Crabbe, Vincent! - zawołała McGonagall.
Na stołku usiadł niższy z goryli Malfoya.
- SLYTHERIN! - krzyknęła Tiara.
- Finnigan, Seamus!
Z szeregu wyszedł ów chłopiec, z którym Ana, El i Amy płynęły łódką.
- GRYFFINDOR! - krzyknęła Tiara.
Seamus usiadł przy stole Gryfonów.
- Goyle, Gregory!
Na stołku usiadł drugi goryl Malfoya.
- SLYTHERIN!
- Granger, Hermiona!
Tym razem na stołku usiadła owa dziewczynka z burzą brązowych włosów, która pomagała Neville'owi odnaleźć jego ropuchę.
- GRYFFINDOR! - krzyknęła Tiara.
Kilku pierwszorocznych dostało przydział.
- Longbottom, Neville! - zawołała McGonagall.
Neville potknął się w drodze do stołka, czym wywołał salwę śmiechu. Długo siedział z Tiarą na głowie, gdy ta w końcu krzyknęła:
- GRYFFINDOR!
Nevillle tak szybko zeskoczył ze stołka, że musiał się wrócić, by, wśród śmiechów innych, oddać Tiarą Przydziału McGonagall, ponieważ wciąż miał ją na głowie.
- Malfoy, Draco! - zawołała McGonagall
Malfoy z dumną miną usiadł na stołku. Tiara ledwie dotknęła czubka jego głowy i krzyknęła:
- SLYTHERIN!
Zadowolony Malfoy usiadł między obok Crabbe'a i Goyle'a.
- Parkinson, Pansy!
- SLYTHERIN!
- Patil, Parvati!
- GRYFFINDOR!
Następnie bliźniaczka Parvati, Padma, została przydzielona do Ravenclawu.
- Potter, Harry! - zawołała McGonagall.
I znów zapadła cisza tak jak wtedy, gdy wywoła Anę. Tylko że tym razem uczniowie szeptali między sobą:
- Harry Potter? Ten Harry Pottter?
- Harry Potter? To naprawdę on?
Ana oczywiście wiedziała, że Harry przeżył Zaklęcie Uśmiercające i pozbawił mocy Voldemorta, gdy był niemowlakiem.
- GRYFFINDOR! - wrzasnęła Tiara najgłośniej dotychczas.
Na twarzy Harry'ego wymalowała się ulga. Rudzi bliźniacy wstali i zaczęli wrzeszczeć:
- Mamy Pottera! Mamy Pottera!
A gdy Harry usiadł przy stole, poklepali go po plecach.
Znów kilku uczniów dostało przydział.
- Tagworth, Amelia! - zawołała McGonagall.
Ana i El zacisnęły kciuki pod stołem.
- GRYFFINDOR! - krzyknęła Tiara.
Amy usiadła po prawej stronie Any.
- Thomas, Dean!
- GRYFFINDOR!
- Weasley, Ronald!
- GRYFFINDOR!
Ron usiadł obok Harry'ego.
Została tylko garstka uczniów. Ostatni pierwszoroczny, "Zabini, Blaise", został przydzielony do Slytherinu i McGonagall zwinęła pergamin, po czym zabrała stołek i Tiarę Przydziału.
Powstał Albus Dumbledore, dyrektor Hogwartu.
- Witajcie w Hogwarcie! Zanim zatopicie swoje zęby we wspaniałych potrawach, chciałbym wam powiedzieć parę słów. Oto one: śmieć, mazgaj, śmierdziel, kretyn! Dziękuję! - powiedział i usiadł.
W półmiskach pojawiły się najróżniejsze potrawy. Zaczęła się rozmowa na temat koligacji rodzinnych.
- Ja jestem pół na pół, tata mugol. Mama dopiero po ślubie powiedziała mu, że jest czarownicą. Trochę nim wstrząsnęło - powiedział Seamus.
- Ja jestem mugolakiem - powiedział Dean.
- To tak jak, ja. Moi rodzice to dentyści - odezwała się Hermiona.
- Moi są lekarzami - powiedziała El.
- Tło to luekasz? - zapytał Ron z ustami pełnymi jedzenia, na co Hermiona pokręciła głową z dezaprobatą.
- Ee... jak u was nazywa się ktoś, kto leczy? - zapytała Eli.
- Uzdrowiciel - odpowiedział Ron.
- No więc lekarz to ktoś w rodzaju mugolskiego uzdrowiciela - odparła El.
- Ej, Black, czemu ty nic nie mówisz? - zapytał chłopak z trzeciej klasy. Miał czarne włosy i takie same oczy.
- A niby co mam mówić? - odparła pytaniem Ana. Rozpoznała w nim jednego z grupki, która w pociągu patrzyła na nią tak, jakby wybiła im całą rodzinę.
- No tak, też bym nie mówił, że mam ojca mordercę - prychnął chłopak.
- Zaraz będziesz mieć siostrę mordercę, a ty będziesz pierwszą ofiarą, jeśli się nie przymkniesz - warknęła Amy.
- To twój brat? - zapytała ze zdziwieniem Ana.
- Tak, nazywa się Lucas. Normalnie nie jest taki niemiły, ale potrafi być nieprzyjemny - odpowiedziała Mel.
- Dla twojej informacji, o tym, kim jest mój ojciec, dowiedziałam się dopiero w pociągu od Amy. Ciotka i wuj mówili, że nie zyje - powiedziała chłodno Ana do Lucasa.
- Stary, ona chyba nie jest taka zła - odezwał się chłopak siedzący obok Lucasa. Miał nieco ciemniejsze włosy od Eli i takie same oczy. - Kevin Colen, brat Elisy - przedstawił się.
- To my też się przedstawimy - odezwał się jeden z bliźniaków. - Ja jestem Fred Weasley, a to George. - Wskazał na brata.
- Ja jestem Percy Weasley, prefekt Gryffindoru - przedstawił się rudy chłopak z piątego roku.
- Wow! Musisz mieć sporo rodzeństwa, Ron - powiedziała Ana.
- Ta, mam jeszcze dwóch starszych braci, Billa i Charliego. Już skończyli szkołę. Bill pracuje dla Gringotta jako łamacz zaklęć w Egipcie, a Charlie tresuje smoki w Rumuni. No i mam jeszcze młodszą siostrę, Ginny. Za rok zaczyna szkołę - odparł Ron posępnym tonem.
Po deserze ponownie powstał Dumbledore.
- Widzę, że już wszyscy się najedli i napili. Zanim jednak udacie się do swoich dormitoriów, mam wam coś do powiedzenia - powiedział dyrektor. - Pierwszoroczni niech wiedzą, że wstęp do Zakazanego Lasu jest surowo wzbroniony. Chciałbym, żeby pamiętało o tym też kilku starszych uczniów. - Tu Dumbledore spojrzał na Freda i George'a z nad okularów półówek. - Używanie zaklęć na korytarzach jest zakazane. Od tego roku zakazane jest także wejście na trzecie piętro. No chyba że chcecie umrzeć w męczarniach. To wszystko, a teraz odśpiewajmy nasz szkolny hymn! - Dumbledore klasnął w dłonie i pojawiła się złota harfa, która sama zaczęła grać.
Cała szkoła zaczęła śpiewać, a Dumbledore dyrygował. W końcu, gdy bliźniacy przestali śpiewać w rytm marsza żałobnego, dyrektor znów klasnął w dłonie.
- Ach, muzyka... To magia piękniejsza od wszystkiego. - W oku zakręciła mu się łza. - A teraz zmykać do łóżek!
Gryfoni podążyli za Percym. Po drodze zaliczyli niezbyt miłe spotkanie z poltergeistem Irytkiem, który rzucał w nich wiązkami lasek. W końcu staneli przed  portretem Grubej Damy na siómym piętrze.
- Hasło? - zapytała.
- Caput Draconis - powiedział Percy i portret odskoczył ukazując dziurę, przez którę przeleźli.
Znaleźli się w obszernym pokoju. Był przytulny, ze szkarłatnymi i złotymi akcentami oraz pełen wysiedzianych foteli. W kominku dogasał ogień. Percy wskazał im schody do dormitoriów. Wszyscy byli zbyt zmęczeni, by rozmawiać, więc przebrali się w piżamy i położyli do łóżek. Ana jednak długo nie mogła zasnąć. Musiała dowiedzieć się czegoś więcej o Mocy Trzech. Tylko czy powinna powiedzieć o rdzeniu swojej różdżki El i Amy? Niby były w porządku, ale znały się dopiero kilka godzin.  Wuj Ted ostrzegł ją, żeby nie mówiła o rdzeniu osobie, co do której nie wie, czy można jej ufać. Ale nie miała powodu, żeby nie ufać Eli i Mel. Przypomniała sobie o ojcu. Dlaczego ciotka i wuj ją okłamywali? Całe życie wierzyła, że zginął jak bohater. Dzięki temu znajdowała pocieszenie w momentach, gdy było jej smutno, kiedy szczególnie tęskniła za rodzicami, za nim. A teraz co? Dowiedziała się, że był mordercą i najwyraźniej jego czyny odbiły się głośnym echem w świecie czarodziejów, skoro nawet teraz niektórzy byli przekonani, że i ona zostanie morderczynią. Ale ona taka nie była. Musiała przyznać, że Amy miała rację. Ludziom chyba już przeszło, a nie warto przejmować się jednym Lucasem. Postanowiła, że z samego rana wyśle list do ciotki i wuja z zapytaniem dlaczego kłamali.
Gdy w końcu zasnęła była pierwsza w nocy. Zobaczyła jego twarz. Twarz ojca znów patrzyła na nią łagodnie, ale też jakby ze smutkiem. Tym razem Ana usłyszała jedno słowo z jego ust. Obiecuję. Po tym natychmiast się obudziła. On jej coś obiecał, ale co? Chciała się dowiedzieć, jednak gdy ponownie zasnęła, nie przyśnił jej się ojciec.

Rozdział II: Moc Trzech

Od pamiętnej Nocy Duchów minęło dziesięć lat. Był pierwszy sierpnia i Ana Black obchodziła swoje 11-te urodziny. Dziewczynka wyglądała jak młodsza kopia swojej matki. Miała takie same długie ciemnoblond włosy, które tego dnia miała związane w kucyk. Jedynie szare oczy odziedziczyła po swoim ojcu. Andromeda właśnie kroiła wielki czekoladowo-karmelowy tort urodzinowy ozdobiony bitą śmietaną i malinami, gdy w szybę zapukał duży, brązowy puchacz.
- Ana, przyleciała sowa z twoim listem z Hogwartu - powiedziała radośnie Dora, która szkołę ukończyła w czerwcu i teraz zaczynała szkolenie na aurora.
- Nareszcie - ucieszyła się Ana i podbiegła do okna, by wpuścić ptaka.
Sowa zrzuciła list na stół i wyfrunęła przez to samo okno. Podekscytowana dziewczynka przełamała pieczęć i otworzyła kopertę, wyjęła jedną z dwóch kartek i głośno przeczytała.

Szanowna Panno Black,
Mamy przyjemność poinformowania Panią, że została Panna przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart.
Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia. Rok szkolny rozpoczyna się 1 września.
Minerwa McGonagall,
zastępca dyrektora

- No to jutro wybierzemy się na Pokątną, a teraz czas żebyś otworzyła prezenty - powiedział z uśmiechem Ted.
- Radzę ci najpierw otworzyć ten kopulasty - podpowiedziała Andromeda.
Ana zgodnie z zaleceniem ciotki najpierw wzięła okrągłą paczkę zwieńczoną kopułą. Była dość ciężka, a przy podnoszeniu coś w niej zatrzepotało. Dziewczynka spojrzała na szczyt prezentu. Było to jedynie miejsce nie zakryte ozdobnym papierem. W środku była złota klatka z czymś białym... Szybko rozerwała papier i jej oczom, tak jak się spodziewała, ukazała się wielka sowa śnieżna. Ptak zahukał, wyrażając swoje zadowolenie, że w końcu ktoś "uwolnił go" z papieru.
- Pomyślałam, że kupimy ci sowę już na urodziny - powiedziała z uśmiechem Dromeda. - To samiec.
- Samiec? - powtórzyła Ana. - W takim razie nazwę go Śnieżek.
- To chyba bardziej kocie imię - zauważyła Dora.
- Ja przynajmniej nie nazywam swojej sowy Kleopatrą - odgryzła się Ana i pokazała jej język.
Dziewczynka odstawiła klatkę z sową na stół, uważając przy tym by nie strącić talerzy. Następnie podeszła do reszty prezentów. Jej uwagę przykuł długi i wąski pakunek.
- Myślę, że ci się spodoba - powiedział Ted.
Ana odpakowała prezent i na podłogę sturlała się miotła.
- Najnowszy Nimbus 2000 - jęknęła z zachwytem Dora. Ona sama posiadała jedynie Kometę, bo jej rodzice stanowczo powtarzali, że na szybszej miotle zrobiłaby sobie krzywdę.
- Wow! - oczarowana Ana oglądała Nimbusa z wszystkich stron. Nie mogła uwierzyć. Najnowsza i obecnie najszybsza miotła należała do niej.
- Wiem jak uwielbiasz quidditcha. Oczywiście w tym roku nie możesz jej zabrać do Hogwartu, bo pierwszorocznym nie wolno posiadać własnych mioteł, ale na drugi rok będzie jak znalazł - powiedział jej wuj.
- Ja się nią dobrze zaopiekuje - zadeklarowała Dora.
- Tylko najpierw poproś kogoś, żeby latał pod tobą z materacem - zażartowała Ana.
- Hej, jeszcze nie zdarzyło mi się spaść z miotły... No z wyjątkiem tej sytuacji, gdy nie zdążyłam wyhamować przed drzewem - odparła dziewczyna. - Otwórz teraz prezent ode mnie. To ten. - Wskazała na dość grubą paczkę.
Ana wzięła ją do ręki. Po wyglądzie i dotyku rozpoznała, że jest to książka. Otworzyła ją i jej oczom rzeczywiście ukazała się książka zatytułowania Zaklęcia i przeciwzaklęcia (oczaruj swoich przyjaciół i pognęb swoich wrogów ostatnimi nowościami: Nagła Utrata Włosów, Galaretowate Nogi, Język w Supeł i wiele, wiele, wiele innych) pióra profesora Vindictusa Viridiana.
- Ale super - ucieszyła się Ana.
- Wiedziałam, że ci się spodoba - powiedziała Dora. - I chyba nawet wiem na kim możesz wypróbować te zaklęcia. Podobno nasz kuzyn zaczyna naukę. No wiesz, Draco, syn ciotki Narcyzy - dodała. - Sama na szczęście nigdy nie miałam pecha oglądać jego buźki.
- W takim momentach, gdy mówisz mi o Malfoyu, to cieszę się, że nie jesteśmy kuzynkami pierwszego stopnia. Chyba bym się powiesiła, gdy Draco Malfoy był moim bliskim kuzynem - powiedziała Ana.
- Wiesz, zastanawiałam się nad tym - odparła Dora i obie roześmiały się.
- Hej, tylko bez żadnych głupich numerów - powiedziała ostrzegawczo Andromeda. - Nie chcesz chyba zarobić szlabanu pierwszego dnia szkoły? - zapytała.
- Oj, spokojnie, ciociu, przecież nie dam się przyłapać - odpowiedziała Ana, szczerząc zęby.
- Od razu widać, że masz w sobie geny Syriusza Blacka - powiedziała Dromeda kręcąc głową z dezaprobatą, ale na jej twarzy pojawił się uśmiech, co zepsuło efekt.
Ana natychmiast straciła dobry humor. Poczuła się tak, jakby ktoś ją przekłuł jak napompowany balon. Nie pamiętała swoich rodziców. Ciotka i wuj powiedzieli, że jej matka zginęła w wieczór poprzedzający upadek Voldemorta, a ojciec wkrótce po. I to właśnie on stanowił dla Any zagadkę. O Ally Black mówiło się w domu Tonksów dość często, ale Andromeda i Ted wyraźnie unikali tematu Syriusza Blacka. Prawie w ogóle o nim nie wspominali. Gdy tylko Ana zaczynała temat swojego ojca, oni szybko go zmieniali. Tonksowie byli dla niej bardzo dobrzy, ale od zawsze miała wrażenie, że coś przed nią ukrywali. Rzadko zapraszali znajomych do swojego domu. Nie żeby mieli ich zbyt dużo. Andromeda była uważana za zdrajczynię krwi, z kolei mugolscy krewni Teda bali się ich odwiedzać. A jeśli już kogoś przyjmowali w swoim domu lub szli do kogoś w odwiedziny, to Ana i Nimfadora (jeśli akurat nie była w Hogwarcie) były wysyłane do pradziadka dziewczynki, Aberfortha Dumbledore'a. Oczywiście on też unikał tematu jej ojca. A ona tak bardzo chciała dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Zwłaszcza ostatnio, gdy zaczął jej się śnić. A konkretnie jego twarz. Coś do niej mówił, ale nie wiedziała co. Nie miała pojęcia czy lubi te sny. Może liczyła na to, że coś one znaczą? Ale on przecież od dawna nie żył. Czasami naprawdę brakowało jej rodziców.
- Oni na pewno teraz patrzą na ciebie z góry i wiem, że byliby z ciebie dumni, Ana - powiedział łagodnie Ted, kładąc jej rękę na ramieniu.
- Mamy dla ciebie coś jeszcze. Pomyślałam, że ci się spodoba - dodała Andromeda.
Ana dopiero teraz zauważyła najmniejszy prezent. Ciekawa co jest w środku rozerwała papier. Po chwili w ręku trzymała album w złotej oprawie ze szkarłatnymi wzorkami. Otworzyła go na chybił trafił i zobaczyła zdjęcia swoich rodziców. Ally i Syriusz uśmiechali się i machali do niej z wszystkich stron. Na twarz dziewczynki wkradł się uśmiech. To był najwspanialszy prezent jaki kiedykolwiek dostała.
- Nie było łatwo zdobyć szkolne zdjęcia twoich rodziców, ale popytałam ich szkolnych znajomych i jakoś się udało - powiedziała Dromeda.
- Dziękuję - wykrztusiła Ana.
Chciała powiedzieć coś więcej, ale głos ugrzązł jej w gardle. Przytuliła się do ciotki i wuja, chcąc okazać im wdzięczność. Następnie, już w znacznie lepszym humorze, odłożyła album i chwyciła nowego Nimbusa.
- Chodź, Nimfadora, wypróbujemy moją nową miotłę - powiedziała Ana i podbiegła do drzwi wyjściowych.
- Nie... nazywaj... mnie... Nimfadorą... - odparła Dora, a jej włosy, jak zwykle gdy się denerwowała, zrobiły się czerwone.
Obie razem ze swoimi miotłami wyszły do ogrodu.
- Musimy jej w końcu powiedzieć, Dromedo - powiedział Ted.
- Nie, Ted - odparła Andromeda.
- Ona ma prawo wiedzieć, że jej ojciec żyje i kim jest. Jeśli my jej tego nie powiemy, to dowie się tego od kolegów w Hogwarcie albo od tego Snape'a. Wiesz, tego chłopaka, którego gnębił Syriusz z przyjaciółmi. Teraz uczy eliksirów, a jeśli wierzyć Dorze, nie jest zbyt przyjemnym gościem - zauważył Ted.
- Masz rację. Musimy jej powiedzieć, ale nie dzisiaj. Nie psujmy jej urodzin - powiedziała Dromeda.
Następnego dnia Ana wybrała się razem z wujostwem i kuzynką do ulicę Pokątną. Jak zwykle najpierw udali się do Banku Gringotta. Ana, która była już tu wiele razy, nie zwracała zbytniej uwagi na gobliny. Jeden z nich, imieniem Gryfek, prowadził ich do skrytki. Dziewczynka była już przyzwyczajona do jazdy wózkiem. Nagle uświadomiła sobie, że zamiast w lewo - do skrytki Tonksów, skręcają w prawo.
- Przepraszam, chyba pomylił... ee... pan drogę - powiedziała Ana.
- Dostalem kluczyk do skrytki 711 - odparł Gryfek.
- Dziś nie jedziemy do naszej skrytki, Ana - wyjaśnił Ted. - Skończyłaś już jedenaście lat, więc możesz zacząć korzystać ze swojej własnej.
- Z mojej własnej? - zapytała dziewczyna nie wierząc własnym uszom.
- Skrytka rodzinna Blacków. Kiedyś należała do twojego ojca - odpowiedziała Andromeda.
- Myślałam, że został wydziedziczony tak jak ty - powiedziała Ana.
- Bo został, ale po śmierci jego brata był jedynym męskim potomkiem Blacków. A że ani on ani Regulus nigdy nie mieli syna, prawowitym dziedzicem fortuny Blacków jesteś ty. Oczywiście nie obyło się bez problemów, bo moja siostrzyczka Bellatriks była święcie przekonana, że należy się jej, no ale na szczęście trafiła tam, gdzie jej miejsce. Jako twoi opiekunowie mieliśmy pełnomocnictwo, tzn. że mogliśmy w twoim imieniu zarządzać twoimi pieniędzmi. Uznaliśmy jednak, że w naszej skrytce jest wystarczająco dużo, byśmy mogli utrzymać cztery osoby. Tak więc postanowiliśmy pokazać ci twoją skrytkę, gdy skończysz 11 lat, co daje ci prawo do samodzielnego korzystania ze skrytki, chociaż nie w pełni, bo to będziesz mieć dopiero po ukończeniu siedemnastu lat - wytłumaczyła Dromeda.
- A więc tata miał brata? - zapytała Ana. Ciotka i wuj nigdy o tym nie mówili.
- Tak - odpowiedział Ted. - O, już prawie jesteśmy - dodał, a Ana pomyślała, że jak zwykle chciał uciąć temat o jej ojcu.
Wózek zatrzymał się przed skrytką z numerem 711. Ana, Dora, Andromeda i Ted wysiedli z niego za Gryfkiem. Ciotka podała goblinowi kluczyk. Gryfek otworzył skrytkę i Ana aż zaniemówiła. W środku były góry galeonów, wzgórza sykli i stosy knutów. Ana musiała zmrużyć oczy, żeby nie oślepnąć od tego blasku.
- To naprawdę wszystko moje? - zapytała zszokowanym głosem.
- Tak - odpowiedziała Andromeda. - Nie myślałaś chyba, że rodzice nic ci nie zostawili? - zapytała mrugając do niej.
Ana napełniła sakiewkę po trochu galeonami, syklami i knutami, po czym Gryfek zamknął skrytkę. Po wyjechaniu na powierzchnię dziewczynka razem z wujostwem i kuzynką wyszła z banku, by zrobić zakupy. Wychodząc z księgarni Esy i Floresy zobaczyli grupkę chłopców mniej więcej w wieku Any, którzy przyciskali nosy do szyby wystawowej, za którą leżał najnowszy Nimbus 2000. Ana uśmiechnęła się w duchu, ciesząc się, że już ma Nimbusa. Szkoda tylko, że będzie musiała czekać rok, żeby zabrać go do Hogwartu. Zakupy poszły bardzo sprawnie. W końcu została tylko różdżka. Całą czwórkę weszli do sklepu Ollivandera, ale wytwórcy nigdzie nie było widać.
- Ee... proszę pana! - zawołała Ana.
Prawie dostała zawału, gdy zza zaplecza nagle wyłonił się siwy mężczyzna. Trochę go pamiętała. Ostatni raz widziała go, gdy Dora kupowała różdżkę. Ana miała wtedy cztery lata i już wtedy Ollivander wydał się jej ciekawą i tajemniczą postacią.
- Och, tak myślałem, że dziś panienka przyjdzie kupić swoją pierwszą różdżkę, panno Black - powiedział Ollivander. - Pańska matka i pański ojciec też kupowali u mnie różdżki. Pamiętam to jakby to było wczoraj. Ona wybrała olchę, włos z ogona jednorożca, 10 i 3/4 cala, znakomita do zaklęć. Natomiast ojciec panienki wybrał heban, pióro feniksa, 12 cali, doskonała do transmutacji... - wytwórca nagle urwał, jakby zastanawiał się czy powiedzieć to, co chciał powiedzieć. W końcu odwrócił się od lady i wyjął jedno z wielu podłużnych pudełek. - Na początek ta. Buk, włókno ze smoczego serca, 9 cali, dość giętka - oznajmił, wyjmując różdżkę z pudełka.
Ana chwyciła ją do ręki i... różdżka pękła na pół. Dziewczynka przerażona odłożyła połówki na ladę.
- Ja nie wiem jak to się stało... - powiedziała, będąc pewna, że Ollivander  się wścieknie.
Ale on był zachwycony.
- Niesamowite! Niesamowite! W całej mojej karierze nigdy nie zdarzyło się coś takiego. Widzi panienka, magia tkwi wewnątrz czarodzieja, a różdżka to tylko narzędzie. Nie jest wiadome jak dokładnie różdżka wybiera czarodzieja ani dlaczego tak się dzieje, ale fakt, że pod wpływem panny dotyku bukowa różdżka pękła, oznacza, że musi posiadać panienka dużą moc - wyjaśnił Ollivander. Sprzatnął złamaną różdżkę i wyjął następne pudełko. - Dąb, włos z ogona jednorożca, 10 cali, sztywna.
Gdy tylko Ana wzięła różdżkę do ręki, Ollivander natychmiast jej ją wyrwał. Zobaczyła, że na drewnie powstała rysa, jakby pęknięcie. Wypróbowała kilka różdżek, ale wszystkie albo kończyły z pęknięciami albo pękały. Ostatnia wręcz rozleciała się na kawałeczki.
- Niesamowite... A może... - mruknął pod nosem Ollivander i udał się na zaplecze.
Po chwili wrócił trzymając kolejne wąskie pudełko. Dotknął je swoją różdżką i pudełko otworzyło się, ukazując różdżkę.
- Nie zamierzałem jej sprzedawać, ale... - Ollivander wyjął różdżkę z pudełka. - Cedr, 11 cali, włókno ze smoczego serca, włos z ogona jednorożca i pióro feniksa, giętka - powiedział podając ją Anie.
Dziewczynka wzięła różdżkę do ręki i natychmiast poczuła ciepło spływające po jej ciele, a z końca różdżki wydobył się blask i czerwono-złote iskry.
- Wiedziałem! Wiedziałem! - powiedział Ollivander klaszcząc w dłonie.
- Przepraszam pana - odezwała się Ana, odkładając różdżkę na ladę. - Ale opisując tą różdżkę wymienił pan wszystkie trzy rdzenie.
- Bo ona zawiera wszystkie trzy rdzenie - odparł wytwórca. - Powstała przez przypadek w 1960. To miała być zwykła cedrowa różdżka z włóknem ze smoczego serca, ale... nie wiem jak... do niegotowej jeszcze różdżki dostał się włos z ogona jednorożca i pióro feniksa. Trzy rdzenie splotły się ze sobą. To nadaje tej różdżce niezwykłą moc. Włókno smoczego serca nadaje jej wielką moc, włos z ogona jednorożca sprawia, że różdżka jest wierna tylko swemu prawowitemu właścicielowi. Natomiast pióro feniksa daje moc życia. Według pewnej legendy razem tworzą Moc Trzech - siłę, wierność i życie. Sam cedr zwany jest drzewem życia. Szczerze mówiąc, to mogłem się spodziewać, że ta różdżka wybierze panienkę.
- Dlaczego?
- Pański ojciec omal nie kupił tej różdżki. Tak, różdżki pod jego dotykiem nie pękały, ale... nie wyglądały już tak ładnie. Już miałem kazać mu wypróbować tą różdżkę, ale postanowiłem wypróbować hebanową, no i to ta różdżka go wybrała. Niezwykły jest fakt, że cedrowa różdżka powstała w roku, w którym urodziło się większość dzieci z rocznika Syriusza, choć on sam urodził się w jesieni poprzedniego. No cóż, wygląda na to, że wiem po kim panienka odziedziczyła ogromną magiczną moc.
Ana zapłaciła za różdżkę i razem Andromedą, Tedem i Dorą wyszła ze sklepu.
***
W nocy znów śnił jej się ojciec i jak zwykle nie wiedziała co mówił. Teraz w jej życiu pojawiła się nowa zagadka. Jak powstała różdżka z Mocą Trzech i dlaczego wybrała właśnie ją? Postanowiła sobie, że w Hogwarcie poszuka informacji na temat tej różdżki.