czwartek, 20 listopada 2014

Rozdział V: Czarny Pies


Uczniowie przestali gapić się na Snape'a, gdy nadeszła poranna poczta. Ana od razu wypatrzyła wśród sów Śnieżka. Z sercem walącym jej w piersi odwiązała list od jego nóżki.

Kochana Ano,

Mówiliśmy, że twój ojciec nie żyje, bo nie chcieliśmy obarczać Cię tą przykrą prawdą. Zamierzaliśmy Ci oczywiście powiedzieć, ale w swoim czasie. Nie chcieliśmy psuć Ci pierwszego dnia szkoły. Dlatego unikaliśmy tematu Syriusza. Mam nadzieję, że nam to wybaczysz.

Całuję,
Ciocia


Ana odłożyła list. Poczuła się zawiedziona, że nie napisali nic więcej. Spojrzała na sowy latające po Wielkiej Sali w poszukiwaniu adresatów. Miała nadzieję zobaczyć wśród nich Matołka, ale jego nie było. No tak, po co Aberforth miałby odpisywać? Jeden list na jedenaście lat jej życia to i tak dużo, jak na ich relacje.

***
Minęły dwa lata. Były wakacje, po których Ana miała iść do trzeciej klasy. Przez ten czas zdążyła urosnąć o kilka cali, włosy związała w kucyk. Nie była już tą małą dziewczynką, wszak miała już trzynaście lat. Ciotka i wuj mówili, ze coraz bardziej przypomina matkę. Oprócz oczu - pomyślała. Nawet je lubiła. Zastanawiała się jak będzie w trzeciej klasie. Na koniec drugiego roku wybrała wróżbiarstwo i Opiekę Nad Magicznymi Stworzeniami. Ten pierwszy przedmiot za bardzo jej nie ciekawił, ale uznała, że musi być ciekawszy od numerologii czy starożytnych runów, a mugoloznawstwo jej nie pociągało. I tak dużo wiedziała o życiu mugoli od wuja Teda. ONMS to było co innego, mogło być ciekawie. No i książka, której mieli używać na tych lekcjach. Potworna Księga Potworów. Nie miała pojęcia, dlaczego została tak nazwana, więc tym bardziej nie mogła się doczekać, żeby ją dostać. Poprzednie lata w Hogwarcie nie należały do spokojnych. W pierwszej klasie Harry, Ron i Hermiona poszli na trzecie piętro, Potter walczył z Quirrellem, ówczesnym nauczycielem OPCM, który miał Voldemorta z tyłu głowy. W poprzednim roku w Hogwarcie zapanował lęk przed dziedzicem Slytherina, który otworzył Komnatę Tajemnic. Na koniec okazało się, że był to Tom Marvolo Riddle, czyli Voldemort, a posługiwał się Ginny Weasley, młodszą siostrą Rona, którą opętał swoim dziennikiem. Oczywiście uratował ją Harry i zabił bazyliszka, który petryfikował uczniów, Mieczem Godryka Gryffindora. W Komnacie Tajemnic nauczyciel OPCM, Gilderoy Lockhart, który okazał się zwyczajnym oszustem przypisującym sobie zasługi innym, oberwał Zaklęciem Zapomnienia i trafił do Świętego Munga, gdzie pewnie zostanie już na zawsze. Ana w w drugiej klasie została ścigającą w drużynie Gryfonów, toteż nie była zachwycona, gdy rozgrywki zostały zawieszone z powodu ataków. Zagrała więc tylko jeden mecz, ze Ślizgonami, zwycięski oczywiście, mimo że na Harry'ego uwziął się tłuczek, a w dodatku Lockhart "pomógł mu" pozbawiając go wszystkich kości w ręce. Była w tym bardzo dobra. Nie przywiązywała do tego wagi, ale gdy napisała do ciotki i wuja, że została przyjęta do drużyny, odpisali, że jej ojciec też był świetnym ścigającym i pewnie po nim ma talent do quidditcha. Jej przyjaciółki, El i Amy, miały rację. Od czasu uczty powitalnej nikt nie wspomniał o jej ojcu. Brat Mel, Lucas, okazał się być fajnym chłopakiem. Ciekawe co wydarzy się w tym roku - pomyślała Ana. Eli i Amy wiedziały już o rdzeniach jej różdżki. Powiedziała im o tym pod koniec września w pierwszej klasie. Była połowa sierpnia, ciotka mówiła, że dzisiaj wybiorą się na Pokątną. Zeszła do kuchni, gdzie Andromeda, Ted i Tonks już jedli śniadanie.

- Jedziemy na zakupy? - zapytała Ana, siadając do stołu.

Ciotka i wuj wymienili się znaczącymi spojrzeniami, co nie uszło uwadze dziewczynki.

- Wiesz, Ana, sami zrobimy ci zakupy - odpowiedział Ted. - Ty zostań w domu.
- Dlaczego? - zapytała Ana. - Zawsze razem chodziliśmy na Pokątną.
- Tak, ale... z pewnym powodów będzie lepiej, gdy tym razem zrobimy to sami. Musimy tylko wziąć twoje miary dla Madame Malkin, bo już zdążyłaś wyrosnąć ze starych szat - odparła Andromeda.
- Wy coś ukrywacie, tak? - zapytała Ana, przyglądając im się podejrzliwie. - Dora, wczoraj wróciłaś z kursu jakaś zaniepokojona - zwróciła się do kuzynki.
- To... Nie, wydawało ci się - powiedziała szybko Tonks, widząc spojrzenie matki.

Ana uznała, że dalsza dyskusja nie miała sensu. Po śniadaniu ciotka zmierzyła ją magiczną taśmą, a wuj zapisał wymiary na kartce. Siecią Fiuu udali się na Pokątną. Dziewczynka została sama w domu, bo jej kuzynka poleciała do ministerstwa magii. Postanowiła to wykorzystać, by dowiedzieć się dlaczego nie mogła wybrać się na zakupy. Gdzieś tu powinien być Prorok Codzienny - pomyślała, przeszukując salon. Zwykle gazety leżały na stole, ale od kilku dni ciotka i wuj chowali je przed nią i nigdy nie czytali, gdy ich widziała. Raz nakryła Teda, jak szybkim ruchem chował Proroka za plecami. Nie zwróciła mu wtedy na to uwagi, ale zaczęła podejrzewać, że starali się coś przed nią ukryć. A teraz była tego pewna. Po kilku minutach poszukiwań znalazła egzemplarze Proroka schowane w kanapie. Wzięła do ręki najnowsze wydanie i poczuła jak serce zaczyna walić jej jak młotem. Na pierwszej stronie widniało zdjęcie człowieka, a raczej wraku człowieka w więziennej szacie. Miał długie, splątane, brudne czarne włosy, a woskowa skóra zdawała się ciasno opinać szkielet. Miał żółte zęby, które szczerzył w bardzo psi sposób. W szponiastych dłoniach trzymał tabliczkę z numerem więziennym. Po twarzy można było zauważyć, że kiedyś musiał być bardzo przystojny. Jedyne co w jego wyglądzie wydawało się żywe, to szare oczy. I właśnie po nich go rozpoznała, choć tak różnił się od tego na zdjęciach w albumie, który dostała na jedenaste urodziny. W końcu było to jedyne co w wyglądzie odziedziczyła po nim.

- Tata - szepnęła, nie odrywając wzroku od poruszającego się mężczyzny. W jego oczach widniał obłęd, zdecydowanie wyglądał groźnie.

Ana dopiero teraz spojrzała na nagłówek napisany wielkimi literami:

SYRIUSZ BLACK NA WOLNOŚCI!!!


Groźny seryjny morderca w ostatnich dniach uciekł z pilnie strzeżonego więzienia czarodziejów, Azkabanu. Nie wiadomo jak tego dokonał, ponieważ nikomu wcześniej się to nie udało. Dwanaście lat temu Black zabił jednym zaklęciem dwunastu mugoli i jednego czarodzieja. Zalecamy zachowanie ostrożności i nie opuszczanie domów po zmierzchu. Jeśli ktoś zauważy Blacka niech natychmiast powiadomi o tym Biuro Aurorów. "Dołożymy wszelkich starań, by schwytać Blacka" - zapewnia minister magii, Korneliusz Knot.

Zaskakuąjcy jest fakt, że Black mimo dwunastu lat w Azkabanie, pozostaje przy zdrowych zmysłach.
"Gdy go widziałem wizytując Azkaban, rozmawiał ze mną zupełnie normalnie. Wyglądał jedynie na znudzonego. Poprosił mnie o gazetę, żeby mógł sobie rozwiązać krzyżówkę. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z więźniem, który zachowałby pełną świadomość tego kim jest po tylu latach w Azkabanie. Chociaż ostatnio chyba zaczął wariować. Ciągle mamrotał przez sen "On jest w Hogwarcie... On jest w Hogwarcie..." Nie wiemy co to oznacza" - mówi minister

Nagle, zupełnie nie wiedząc czemu Ana zrozumiała jakie słowa wypowiadał jej ojciec w snach, gdy miała jedenaście lat. Wrócę, obiecuję. Obiecał wrócić i nie dotrzymał słowa. Wolał mordować, niż się nią zająć. Ze wściekłością rzuciła gazetę na kanapę. Usiadła i schowała twarz w dłoniach. Nie chciała patrzeć na jego zdjęcie. Czy on w ogóle pomyślał o niej, gdy zabijał tamtych ludzi? Czy ona w ogóle się dla niego liczyła? I jej matka, która zginęła tego samego dnia, w którym zostawił ją u ciotki i wuja? Ana poczuła jak po policzkach spływają jej łzy. On już pewnie o niej zapomniał, nie pamięta, że ma córkę. Po chwili odważyła się sięgnąć po wcześniejsze egzemplarze Proroka. W gazetach z całego tygodnia znajdował się dokładnie taki sam artykuł i identyczne zdjęcie. Czemu ciotka i wuj to przed nią ukrywali? Myśleli, że nie dowie się o ucieczce jej ojca? Znowu chcieli coś przed nią ukryć. Nie mogli choć raz być szczerzy? Andromeda i Ted wrócili godzinę później, lecz Ana nawet nie podniosła głowy, by na nich spojrzeć.

- Ana, nie wiem kto będzie was w tym roku uczył Opieki Nad Magicznymi Stworzeniami, ale ten ktoś musi być szalony. Ta Potworna Księga Potworów to gryząca książka, dosłownie ma zęby. Sprzedawca nie był zachwycony, gdy musiał otworzyć klatkę z nimi, żeby dać nam jedną. W sklepie z markowym sprzętem quidditcha pojawił się najnowszy egzemplarz miotły, Błyskawica. Zrobiłem zdjęcie, bo domyśliłem się, że chciałabyś ją zobaczyć - powiedział wesoło Ted.
- Ale najpierw przymierz nowe szaty. Madame Malkin powiedziała, że może je poprawić, gdyby okazały się za duże lub za małe - dodała Andromeda. - Ana? Czy ty nas w ogóle słu... Och... - westchnęła dostrzegając kupkę gazet na kanapie.
- Czemu chcieliście to przede mną zataić? - zapytała Ana. Ciekawość czym jest Potworna Księga Potworów ulotniła się z niej niczym powietrze z balona. Nie miała też ochoty oglądać zdjęcia Błyskawicy, choć w innej sytuacji dałaby wszystko, żeby móc zobaczyć ją na żywo.
- Nie zamierzaliśmy tego przed tobą ukrywać. Chcieliśmy tylko zaczekać na odpowiedni moment - odpowiedział wuj.
- Tak jak wtedy, gdy zatailiście przede mną, że jest zwykłym mordercą? - zapytała Ana. Była wściekła.
- Nie, powiedzielibyśmy ci przed twoim wyjazdem do Hogwartu - odpowiedziała ciotka. - Ale skoro już się dowiedziałaś... Musisz też wiedzieć, że twój ojciec jest naprawdę niebezpieczny. Może nawet chcieć cię zabić... albo przekabacić cię na stronę Voldemorta - dodała.
- Voldemorta? On służył Voldemortowi?! - Dziewczynka dziwiła się sama sobie, że o tym nie pomyślała.
- Tak, i chcemy cię prosić, Ana, żebyś bez względu na to co usłyszysz, nie szukała swojego ojca - powiedział Ted.
- Wujku, ciociu, dlaczego miałabym szukać kogoś, kto chce mnie albo zabić, albo zrobić ze mnie takiego samego mordercę jak on? - zapytała Ana, lecz nie uzyskała odpowiedzi.

Po przymiarce szat wraz ze swoimi nowymi rzeczami, udała się do swojego pokoju. Potworna Księga Potworów warczała, gotowa by zacząć gryźć wszystko na swojej drodze, gdy tylko ktoś odepnie pasek, którym była spięta. Dziewczynka z niechęcią zaczęła przeglądać podręczniki. Ciekawe kto w tym roku będzie uczył obrony? - pomyślała. Miała nadzieję, że w tym roku będą mieli kompetentnego nauczyciela. O ile Quirrell jeszcze ich czegoś nauczył, to Lockhart w ogóle. A jak miała w przyszłości zdać OPCM, żeby móc zostać aurorem, jeśli znów trafiłby się ktoś, kto nie ma bladego pojęcia o tym przedmiocie? Ana sięgnęła po pióro i dwa pergaminy. Napisała listy, jeden do Amy, drugi do El.

Droga Amy,

Pewnie już słyszałaś, że mój ojciec uciekł z Azkabanu. Ciotka i wuj mówią, że może chcieć mnie zabić albo przekabacić na stronę Voldemorta. Co o tym sądzisz? Rzeczywiście powinnam się go obawiać? On pewnie mnie już nie pamięta.

Pozdrawiam,
Ana 

Droga El,

Nie wiem czy już o tym wiesz, bo przecież twoi rodzice to mugole, a nie kupujesz Proroka Codziennego. Mój ojciec uciekł z Azkabanu. Ciotka i wuj uważają, że może chcieć mnie zabić albo przekabacić na stronę Voldemorta. Co o tym sądzisz? Myślisz, że mogą mieć rację? On pewnie mnie już nie pamięta. Wysłałam podobny list do Amy.

Pozdrawiam,
Ana 

Ana włożyła listy do kopert i przywiązała je do nóżek Śnieżka. Miała nadzieję, że przyjaciółki szybko odpowiedzą. Otworzyła okno, żeby sowa mogła wylecieć. Obserwowała ją, dopóki biała plama nie zniknęła jej z oczu. Dziewczynka miała już zamknąć okno, gdy ujrzała coś, co sprawiło, że serce jej podskoczyło. Przed płotem odgradzającym posiadłość Tonksów stał wielki, czarny pies, który patrzył swoimi żółtymi ślepiami prosto na nią. On mnie widzi - pomyślała, czując jak po plecach przechodzą jej dreszcze. Pies szczeknął tak nagle, że omal nie przewróciła się na plecy. Gdy znowu spojrzała w okno, jego już nie było. Ana usiadła na łóżku, czując jak serce wali jej w piersi. Co to do cholery było? Zbiegła na dół, do salonu.

- Ciociu, wujku, czy któryś z naszych sąsiadów ma wielkiego, czarnego psa? - zapytała Ana.
- Wielkiego, czarnego psa? - powtórzył Ted. - Nie, dlaczego pytasz? - odpowiedział pytaniem.
- Widziałam takiego, stał pod waszym płotem, jak patrzyłam przez okno. Patrzył prosto na mnie, widział mnie. Szczeknął i prawie się przewróciłam na plecy. Gdy znowu spojrzałam za okno, jego już nie było. Był straszny - wyjaśniła Ana.

Ciotka i wuj wymienili się przestraszonymi spojrzeniami.

- Na pewno musiało ci się wydawać. Opis, który podajesz pasuje do ponuraka, omenu śmierci, ale ja uważam, że to bujda z tym, że każdy kto go zobaczy umrze w najbliższym czasie. Ludzie umierają ze strachu przed nim, nie dlatego, że to ponurak przynosi im śmierć. O ile on w ogóle istnieje. Nie masz się czego bać, Ana - powiedziała Andromeda. - I już ci chyba kiedyś mówiliśmy, że to także twój dom, a więc to jest nasz płot - dodała.
- Najlepiej zapomnij, że w ogóle widziałaś tego psa. Pewnie to był jakiś bezdomny przybłęda - poradził wuj.
- Dobrze - odparła Ana, choć wiedziała, że nie zapomni widoku tego psa. A jeśli legenda o ponuraku była prawdziwa, wbrew temu co twierdzi ciotka?

El i Amy przysłały odpowiedź następnego dnia. Obie poradziły Anie by nie wychodziła sama z domu i zachowała wszelką ostrożność. Gadają zupełnie jak ciocia i wujek. Jakby on miał czyhać tuż za rogiem - pomyślała Ana. Potrzebowała się przejść. Tak, świeże powietrze na pewno dobrze jej zrobi, a na dworze było zaskakująco ciepło jak na Anglię. Zbiegła na dół, lecz nie zdążyła dopaść do drzwi wyjściowych, gdy zatrzymali ją Andromeda i Ted.

- Ana, a ty dokąd się wybierasz? - zapytała ciotka.
- Na spacer - odpowiedziała beznamiętnie Ana.
- O nie, nigdzie nie pójdziesz. Nie w takiej sytuacji - powiedział stanowczo Ted.
- Czy wy serio myślicie, że mój ojciec stoi sobie za rogiem i tylko czeka, by mnie dopaść? - zdenerwowała się Black.
- Chyba nie zdajesz sobie sprawy z zagrożenia. To potwór, nie człowiek - odparła Andromeda.
- Świetnie, czyli jestem tu uwięziona do końca wakacji - prychnęła Ana.

Wróciła do swojego pokoju i padła na łóżko. Chwyciła album stojący na półce. Po raz pierwszy postanowiła przejrzeć go dokładnie. Otworzyła na chybił trafił i zobaczyła zdjęcie ślubne swoich rodziców. Matka w śnieżnobiałej sukni uśmiechała się promiennie. Ojciec w białej szacie wyglądał jakby był najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Czy już wtedy służył Voldemortowi? Ana przeniosła wzrok na świadków, stojących za Ally i Syriuszem. Kasztanowo-włosa kobieta o ciepłych, zielonych oczach i ładnej twarzy oraz mężczyzna w okularach, którego czarne włosy sterczały we wszystkie strony. Zaraz... Ana zamarła przyglądając się tej parze. On wyglądał zupełnie jak Harry, a ona miała takie same oczy.

- Co Potterowie robili na ich ślubie? - zapytała samą siebie Ana.

Spojrzała na sąsiednie zdjęcie i znowu przeżyła szok. Tym razem to rodzice Harry'ego stali z przodu, w ślubnych strojach, a za nimi jej rodzice jako świadkowie. Dalej znalazła zdjęcia, na których trzymali ją Lily albo James. A także takie, na których to jej matka albo ojciec trzymał małego Harry'ego. Co to do cholery ma znaczyć? Ciotka i wuj nigdy nie mówili, że jej rodzice znali Potterów, a z tych zdjęć wynikało, że musieli być z nimi blisko. Nadal trzymając album w rękach zbiegła do salonu.

- Czy moi rodzice znali się z Potterami? - zapytała prosto z mostu.

Andromeda i Ted spojrzeli po sobie.

- Nie, skąd ci to przyszło do głowy? - odpowiedziała pytaniem Dromeda, wymijającym tonem.
- Moglibyście już przestać kłamać - odparła Ana, pokazując im ślubne zdjęcie rodziców.
- No dobrze, twoi rodzice znali Potterów. Ally przyjaźniła się z Lily, ale poza tym nie była to żadna szczególna znajomość. Ot, dwie pary znajomych - przyznał Ted, unikając spojrzenia zarówno na zdjęcie, jak i na Anę.
- "Ot, dwie pary znajomych"? - powtórzyła nieźle zirytowana dziewczynka. - Oni byli świadkami na ślubie moich rodziców i vice versa!
- Tak, byli, ale... rozumiesz, wtedy były ciężkie czasy, wojna, nikt nie mógł być pewny jutra. Jak ktoś chciał wziąć ślub, to nie mógł wybrzydzać w wyborze świadków, bo i mało było takich, którzy by się zgodzili, nie chcąc się narażać. Akurat twoi rodzice należeli do tego typu ludzi, których Voldemort mógłby uznać za zagrożenie - wyjaśniła Andromeda, również unikając patrzenia na zdjęcie i dziewczynkę.
- Mój ojciec to chyba nie bardzo mu zagraża, raczej  powinien się cieszyć, że jego sługa zwiał z więzienia - zauważyła Ana.
- No... pewnie tak - odparł wuj.

Ana wróciła do swojego pokoju. Nie była głupia, ciotka i wuj znowu coś przed nią ukrywali. Dwie pary znajomych, akurat.

***
- Dromedo, właściwie to dlaczego nie możemy jej powiedzieć? Ma prawo wiedzieć - powiedział Ted.
- Też tak uważam, ale ministerstwo nie chce by Harry się o tym dowiedział. Jeśli powiemy Anie, on na pewno się dowie - odparła Andromeda.
- To totalne głupstwo, chłopak i tak się kiedyś dowie, a chyba lepiej, żeby dowiedzieli się tego otwarcie. Słyszałem, że w Hogwarcie zaostrzyli środki ostrożności, głównie przez wzgląd na Pottera. Już mu współczuję, będzie otoczony szczególną ochroną, nawet nie wiedząc dlaczego - zauważył mężczyzna, drapiąc się po brzuchu.
- Mnie tego nie musisz mówić, Ted. Sam wiesz jaki jest Knot. Wierzę jednak, że Dumbledore albo ktoś inny nie posłucha ministra i powie Harry'emu w jakim znajduje się zagrożeniu - stwierdziła jego żona. - Dobre chociaż tyle, że zwiał Syriusz, a nie moja kochana siostra - dodała z satysfakcją w głosie.
- Brr... nawet mi o niej nie wspominaj. Aż ciarki przechodzą jak się pomyśli o Bellatriks - odparł, wzdrygając się Ted.

W tym momencie otworzyły się drzwi i weszła Dora, o dziwo nie była cała umorusana jak zwykle.

- Nie byłaś dziś na kursie? - zapytała zdziwiona Andromeda. Jej córka zawsze wracając z ministerstwa błociła dywan, mimo że zawsze mówiła jej, żeby nie wchodziła na niego w brudnych butach.
- Byłam, dzisiaj zrobili nam pogadankę o tym co mamy zrobić, gdy spotkamy Syriusza Blacka. Nudy - odpowiedziała Dora i wymownie ziewnęła.
- Moja droga damo, jeśli poważnie myślisz o byciu aurorem, nie powinnaś mieć takiego stosunku do faktu, że z więzienia uciekł niebezpieczny morderca - powiedział ostro Ted.
- Wiem, wiem, ale wszyscy w ministerstwie zachowują się, jakby Black miał urządzić wielką rzeź. Nikt przecież nie ucieka z Azkabanu po tylu latach tylko po to, żeby mordować wszystkich jak leci - odparła Dora. - Nie rozumiem tej całej afery.
- Ten człowiek uciekł z najpilniej strzeżonego więzienia czarodziei, a ty mówisz o nim, jakby to był kieszonkowiec! - zdenerwowała się Andromeda.
- Azkaban jest najpilniej strzeżonym więzieniem czarodziejów, bo jest jedynym więzieniem czarodziejów. Skoro Black już raz przechytrzył dementorów, to może zrobić to i drugi raz. Tymi zabezpieczeniami Hogwartu tylko przysporzą dzieciakom niepotrzebnego stresu - powiedziała Dora ze znudzonym wyrazem twarzy.
- Nimfadoro, chyba zapomniałaś kto będzie w Hogwarcie. No i Ana... - zaczął Ted, ale córka mu przerwała:
- No właśnie, wszyscy pewnie będą współczuć Harry'emu Potterowi, a on nie będzie wiedział dlaczego. Ja w sumie też nie wiem... A co do Any... to przecież chyba nie będzie dla nikogo nowość, że ten Black jest jej ojcem, nie? No w każdym razie, raczej nikt nie jest taki głupi, żeby uznać, że ich nazwiska to tylko zwykła zbieżność.
- Ty chyba naprawdę nie zdajesz sobie sprawy z zagrożenia. Jak ja sobie przypomnę, że zostawiałam cię samą z Blackiem, gdy byłaś mała, to aż mnie ciarki przechodzą - powiedziała, wzdrygając się Andromeda.
- Spokojnie, Dromedo, nie mogłaś przewidzieć czym on się stanie - odparł Ted, klepiąc ją po ramieniu.

***
Ana gapiła się w okno, dokładnie tam, gdzie widziała wielkiego, czarnego psa. Kim dla jej rodziców byli Potterowie? Na pewno nie uwierzy, że tylko znajomymi. Tylko dlaczego nie chcieli jej powiedzieć? Zdecydowanie potrzebowała się przejść i nikt jej przed tym nie powstrzyma, choćby z Azkabanu uciekło stu więźniów. Ubrała bluzę, bo był już chłodny wieczór i włożyła różdżkę do rękawa. Wymknięcie się z domu okazało się dziecinnie proste, bo Andromeda i Ted byli tak zajęci rozmową z Dorą, że nawet nie zauważyli Any przemykającej w przedpokoju. Black wyszła na zewnątrz i odetchnęła chłodnym powietrzem. Było zimniej niż sądziła, ale nie chciała ryzykować powrotu po dodatkowe okrycie. Wychodząc z posesji Tonksów zerknęła na miejsce, w którym stał pies. Jeśli były tam odciski psich łap, to wiatr musiał je zakryć rozwiewając żwir. Ana nie wiedziała dokąd idzie, po prostu szła przed siebie. W sumie to nawet chciała spotkać ojca. Żeby dowiedzieć się dlaczego ją zostawił, czemu nie wrócił tak jak obiecał. Dlaczego stał się mordercą. I kim byli dla niego i jej matki Potterowie. Ana rozmyślając nawet nie zauważyła, kiedy doszła do rozwidlenia ścieżki. A na nim stał wielki, czarny pies. Skierował swoje żółte ślepia prosto na nią. Poczuła jak po plecach przechodzi ją dreszcz, zacisnęła rękę na różdżce. Pies wyglądał na mocno zaniedbanego. Jego czarna sierść była zmatowiała, brudna i zdecydowanie wymagała czesania. Nie miał obroży, co Any nie zdziwiło, bo kto by chciał takiego psa, który mrozi krew w żyłach samym widokiem? Jednak miała pewność, że gdyby nie futro, zobaczyłaby wystające żebra. Może trzeba mu pomóc? Nakarmić czy coś?

- Piesku, jesteś głodny? - zapytała, robiąc ostrożnie krok do przodu. 

Pies nie drgnął, ale przechylił łeb w bok Może nie jest taki groźny, na jakiego wygląda? Jakby go nakarmić, umyć i wyczesać pewnie wyglądałby całkiem normalnie. Tylko trzeba zdobyć jego zaufanie... Może nawet ciotka i wuj pozwolą mi go zatrzymać? Fajnie byłoby mieć psa... Mugolskie dzieciaki z sąsiedztwa mają tyle frajdy ze swoimi czworonogami... Byłoby fajnie, gdybym mogła zabrać go do Hogwartu, choć chyba jest na to trochę za duży - myślała Ana.

- Chodź, piesiu... wezmę cię do domu, dam ci jeść - powiedziała Ana ostrożnie podchodząc do psa z wyciągniętą ręką. Drugą na wszelki wypadek nadal zaciskała na różdżce.

Z sercem walącym jej w piersi położyła dłoń na jego przechylonym łbie. O dziwo dał się pogłaskać. Ana gładząc go po grzbiecie wyczuła kręgosłup, a więc miała rację, że trzeba go nakarmić.

- To co? Idziesz ze mną, piesku? - zapytała Ana, kucając przed zwierzęciem i nadal głaszcząc go po wychudłym grzbiecie.

Pies wyprostował głowę i zaczął węszyć w powietrzu, jednocześnie nadstawiając uszu. Nagle zesztywniał i się najeżył. Zaczął warczeć na Anę. Dziewczynka nie mając pojęcia skąd ta nagła zmiana wstała i cofnęła się. Wysunęła końcówkę różdżki, gotowa do obrony w razie potrzeby.

- Chciałam ci tylko pomóc - powiedziała z lekką pretensją w głosie. Na pewno nikt inny nie byłby tak miły dla tego psa.

Lecz pies nadal groźnie szczerzył kły i zaczął szczekać, a był to mrożący krew w żyłach dźwięk. Zaczął iść w kierunku Any, więc uznała, że trzeba uciekać. Pies wciąż szczekając przyśpieszył do biegu, więc i ona musiała biec... Biegła czując, że za chwilę wypluje sobie płuca, jeśli wcześniej nie zamarzną jej z tego zimna, a zrobiło się jeszcze zimniej niż było, gdy wyszła z domu wujostwa. Dopadła do furtki Tonksów i szybko wbiegła na posiadłość i zamknęła bramę. Zdała sobie sprawę, że pies zatrzymał się przed płotem, który mógł przecież z łatwością przeskoczyć. Ana pomyślała, że może warto spróbować jeszcze raz? Pies szczeknął groźnie, co ostatecznie odwiodło ją od tego pomysłu. Odetchnęła z ulgą dopiero wtedy, gdy znalazła się w domu. Oparła się o drzwi, by uspokoić oddech. Chwilę później odchyliła je lekko, żeby zobaczyć, czy pies nadal stał przed furtką, ale jego już nie było. Ana wróciła do swojego pokoju zła na samą siebie. Co ją podkusiło, żeby chcieć przygarnąć tę bestię? Ciotka i wuj chyba mieli rację, że nie powinna wychodzić z domu. Tylko że wyglądało na to, że bardziej powinna obawiać się tego psa niż ojca. Nadal nie miała pojęcia skąd się wziął, ale jedno było pewne. Nie był to żaden ponurak, skoro mogła go dotknąć. Padła na łóżko. Pomyślała, że ma szczęście iż ciotka i wuj nie zauważyli jej wyjścia. Nawet się nie spostrzegła, gdy zasnęła w ubraniu, wciąż z różdżką w rękawie bluzy.