czwartek, 11 maja 2023

Rozdział XXVI: Powrót do Hogwartu

 Ana, Jess, Amy, El, Claudio i Conrado wrócili z państwem Collet i państwem Acosta do Barcelony. Kiedy dziewczyny zostały same w pokoju Jessici, Ana napisała list do Syriusza:

Kochany tato, 

Nie wiem czy słyszałeś o tym co wydarzyło się na mistrzostwach, więc piszę do ciebie, bo uznałam że chciałbyś się dowiedzieć. Nastąpił atak śmierciożerców i ktoś wyczarował Mroczny Znak. Słyszałam jak ktoś to robi z Jess, Amy, El, Claudio, Conrado, Harrym, Ronem i Hermioną, ale nie zobaczyliśmy kto to. Nie udało się złapać tego kogoś, pozostali też uciekli. Osobiście jestem pewna, że wśród tych zamaskowanych śmiercożerców byli Malfoyowie. Draco był taki pewny siebie jak się na niego natknęliśmy, gdy uciekaliśmy. Myślisz że mamy powód do niepokoju? Hermiona powiedziała, że Mroczny Znak to znak Voldemorta, oczywiście nie wypowiedziała jego imienia. Mam nadzieję, że jesteś zdrów.

Ana

Ana przywiązała list do nóżki Mietka, puchacza Jess, i otworzyła okno, żeby sowa mogła wylecieć. Śnieżek huknął z niezadowoleniem. 

- Wybacz Śnieżku, jesteś zbyt charakterystyczny, żebym cię wysłała z listem do taty - powiedziała Ana.

Przez resztę wakacji Ana i Jess spędzały całe dnie ze swoimi chłopakami. Chciały się nacieszyć Claudio i Conrado póki nie musiały wracać do Hogwartu. Dzień przed rozpoczęciem roku szkolnego Ana wraz z przyjaciółkami i panią Collet wybrała się na Ulicę Pokątną za pomocą Sieci Fiuu, żeby zrobić zakupy. Cieszyła się mogąc znów zobaczyć kolorowe witryny. W zeszłym roku nie było jej tutaj, ponieważ ciotka Andromeda i wuj Ted postanowili sami zrobić jej zakupy do Hogwartu, bo bali się o jej bezpieczeństwo w związku z ucieczką jej ojca, Syriusza Blacka, z Azkabanu. Ana czuła lekkie wyrzuty sumienia, że nie powiedziała wujostwu, że jej tata jest niewinny i ma z nim kontakt, ale z drugiej strony mogliby jej nie uwierzyć. Bez Glizdogona nie było żadnego dowodu na niewinność Syriusza, a przynajmniej nie niepodważalnego. Ona, Jess, Amy i El kupiły wszystkie rzeczy, których będą potrzebowały na czwartym roku nauki w Hogwarcie, a także szaty wyjściowe, które z niewiadomego powodu znalazły się na liście potrzebnych rzeczy. To znaczy w ich przypadku były to sukienki, bo były dziewczynami. Ana i Jess próbowały kupić normalne szaty wyjściowe, które noszą chłopcy, ale pani Collet i Madame Malkin przekonały je do sukienek. Następnego dnia Ana pożegnała się Claudio pocałunkiem, a Jess z Conrado, z obietnicą że będą do siebie nawzajem pisać i za pomocą świstoklika udali się na dworzec King's Cross wraz z Amy i El oraz panią Collet. Dziewczyny przeszły wraz z matką Jess na peron 9 i 3/4. Jessica pożegnała się ze swoją mamą i wszystkie cztery wsiadły do pociągu. Okazało się, że wolne miejsca były tylko w przedziale zajętym przez Harry'ego, Rona i Hermionę. Ana i jej przyjaciółki nie mając wyjścia schowały kufry na górę i zajęły wolne miejsca.  

- Wiecie co ma wydarzyć się w Hogwarcie? - zapytał Ron Anę, Jess, Amy i El.

- Nie, moi rodzice nie chcieli nam nic powiedzieć - powiedziała Jess.

- Moi też nie. Ludo Bagman chciał nam powiedzieć, a moja mama nabrała wody w usta - powiedział Weasley.

- Cii - uciszyła ich Hermiona. - Ktoś idzie.

Usłyszeli kroki, a chwilę później zza uchylonych drzwi dobiegł ich głos, za którym Ana absolutnie nie tęskniła:

-... ojciec chciał mnie posłać do Durmstrangu. Dumbledore lubi mugoli, a tam nie ma miejsca dla tej hołoty, ale matka nie chciała się zgodzić, żebym był tak daleko od domu. Ojciec mówi, że Durmstrang ma zdrowsze podejście do czarnej magii. Tam się jej naucza, a nie tylko jak się przed nią bronić - powiedział Malfoy.

- Szkoda że nie poszedł do Durmstrangu. Nie musielibyśmy się z nim użerać - powiedziała Hermiona, gdy głos Malfoya ucichł, kiedy zasunęła drzwi przedziału.

- Co to jest Durmstrang? - zapytał Harry.

- To szkoła magii, jedna z trzech największych: Hogwartu, Durmstrangu i Beauxbatons - powiedziała Hermiona.

- Jest więcej, ale te są najsłynniejsze - powiedziała Ana.

- A gdzie leży Durmstrang? - zapytał Ron.

- Tego nikt nie wie przecież. Szkoły rywalizują ze sobą, a ich lokalizacje są ściśle chronione zaklęciami. Hogwart także - powiedziała Hermiona.

- Co? - zapytał Harry.       

- Nie zauważyłam, żeby Hogwart był chroniony jakimiś zaklęciami - powiedziała Ana.

- Ja też nie - powiedziała Amy.

- Ja także nie - powiedziała Jess.

- Ani ja - powiedziała El.

Hermiona przewróciła oczami.

- Kiedy mugol zbliży się do Hogwartu, zobaczy tylko ruiny i napis NIEBIEZPIECZEŃSTWO! NIE WCHODZIĆ, GROZI ŚMIERCIĄ. Wiedzielibyście o tym, gdybyście wszyscy raczyli przeczytać Historię Hogwartu.

- Prorok Codzienny coś pisał na temat tego co wydarzyło się na mistrzostwach? - zapytała Ana, zmieniając szybko temat.

- Tak, artykuł o błędach Ministerstwa Magii i o tym, że niektórzy czarodzieje zostali ranni albo nawet zginęli - powiedział Harry.

- Cała Rita Skeeter - skomentowała Amy.

- Słyszałyście co przydarzyło się Szalonookiemu? - zapytał Ron.

- Nie, a co takiego się przydarzyło? - zapytała Ana.

Szalonooki był szefem jej kuzynki, Nimfadory Tonks. 

- Wszczął alarm, że został zaatakowany. Tyle że nic się nie stało, poza przewróconymi koszami i wysypanymi z nich śmieciami. Moody powiedział, że usłyszał włamywaczy na podwórku, ale wpadli na kosze na śmieci. Znając go, pewnie jakiś kot przebiegł przez podwórko, przestraszył się czegoś i przewrócił kosze - powiedział Ron.

- Dora opowiadała mi, że Szalonooki wszędzie widzi zagrożenie - powiedziała Ana.

- Mój tata udał się do jego domu po tym jak Amos Diggory poinformował go o tym, co się stało. Wiesz, trzeba było zatuszować sprawę, zanim Rita Skeeter się dowie - powiedział Weasley.

- Widziałaś kiedyś tego Szalonookiego? - zapytał Harry Anę. 

- Nie, jedynie o nim słyszałam od mojej kuzynki - powiedziała Black. - Dora go bardzo ceni. To jej autorytet, mimo że sama przyznaje, że jest trochę szurnięty na punkcie bezpieczeństwa. 

Po południu do ich przedziału zawitali ich koledzy z klasy, Dean Thomas, Seamus Finnigan i Neville Longbottom. Rozetka Seamusa była już trochę zużyta, ale wciąż wykrzykiwała Troy! Mullet! Moran!, choć już nie tak głośno jak wcześniej.

- Mecz był wspaniały, co nie? - zapytał Dean.

- Krum był niesamowity - powiedział Ron.

- Zazdroszczę wam, że byliście na mistrzostwach. Babcia nie chciała iść i nie kupiła biletów. Nie chciała mnie puścić z kimś innym - powiedział Neville.

- Popatrz - powiedział Weasley i pokazał mu figurkę Wiktora Kruma spacerującą po jego dłoni.

Ana, Amy, El, Jess, Hary, Ron, Seamus, Dean i Neville wdali się w dyskusję o quidditchu. Hermiona znudzona tym, sięgnęła po Standardowa księga zaklęć (stopień 4) Mirandy Goshawk i zaczęła czytać, ignorując ich rozmowę. Nagle do przedziału weszli Malfoy, Crabbe i Goyle. Seamus, Dean i Neville zostawili otwarte drzwi.

- Chwalisz się miejscami w loży honorowej, Weasley? - zapytał Malfoy kpiącym tonem. - Rzadko spotyka twoją rodzinę takie wyróżnienie, co?

Ron poczerwieniał ze złości.

- Zamknij się, Malfoy, nikt cię nie zapraszał - powiedziała Ana.

- Zamierzasz się zgłosić, Weasley? - zapytał Draco, ignorując ją. - Zwycięzca będzie miał wieczną chwałę i zgarnie kupę kasy. Ty i twoja rodzina w końcu mogłaby zacząć wyglądać normalnie.

- O czym ty mówisz? - zapytał Ron.

- No właśnie? - zapytała Jess.

- Zwycięzca czego? - zapytała Ana.

- Wy nic nie wiecie? - zapytał. - Cóż, widocznie twój ojciec, Weasley, nie ma wystarczająco wysokiej pozycji w ministerstwie, żeby to wiedzieć. Myślałem że wiedzą o tym także w ministerstwach w innych krajach poza tymi trzema, więc sądziłem że wiesz, Collet, bo twój ojciec jest szefem Biura Aurorów. Twoja kuzynka, Black, pewnie jako zwykły auror nie jest godna, żeby wiedzieć o takich rzeczach - powiedział Malfoy. 

- Dora nie jest zwykłym aurorem, bo nie jest zwykłą czarownicą, ale cieszę się, że powiedziałaś ,,Twoja", bo ona z pewnością nie chciałaby, żeby ktoś taki jak ty nazywał ją swoją kuzynką, choć jesteście bliższymi kuzynami niż ja i ona - powiedziała Ana.

- Nigdy nie nazwę mieszańca kuzynką - powiedział Malfoy z pogardą. - Naprawdę nikt z was o niczym nie wie? -zapytał.

Hermiona podniosła wzrok znad książki. 

- Malfoy, powiedz w końcu o co ci chodzi albo wyjdź stąd - powiedziała.

Draco prychnął i wyszedł z przedziału razem z Crabbe'em i Goyle'em. Amy zatrzasnęła za nimi drzwi przedziału. Do końca podróży nie mieli już gości, nie licząc pani z wózkiem. Kiedy wysiedli na zewnątrz grzmiało i lało, jakby ktoś wylewał im na głowy kubeł wody. Na stacji pomachał im Hagrid, który jak zwykle miał przeprawić pierwszorocznych łódkami. Ana i reszta odmachała mu, a potem poszli do powozów. Black zajęła jeden z Jess, Amy, El, Harrym, Ronem i Hermioną.

- Ana, miałaś wieści od Syriusza? - zapytał Harry.

- Poza listem urodzinowym, w którym dostałam tort i ten naszyjnik po mamie - wskazała na złoty naszyjnik w kształcie feniksa zawieszony na jej szyi - i listem, w którym zbeształ mnie, że jestem za młoda na jakikolwiek związek, nie dostałam w ostatnim czasie żadnego listu od niego. Napisałam do niego po powrocie do domu Jess, o tym co wydarzyło się na mistrzostwach, ale nie dostałam jeszcze odpowiedzi - powiedziała Ana. - Dlaczego pytasz? - zapytała.

- Napisałem do niego list o bliźnie. Znowu mnie zabolała, na Privet Drive. Miałem sen z Glizdogonem, Voldemort też tam był, ale go nie widziałem. Planowali zabić... kogoś - powiedział Harry. - Wciąż czekam na odpowiedź od Syriusza.

- Wygląda na to, że ta przepowiednia Trelawney się spełnia. Glizdogon wrócił do Voldemorta. Tylko nie wiadomo w jakim on jest stanie - powiedziała Ana.

- Wiesz gdzie to było? - zapytała Jess. - Gdyby się udało złapać Glizdogona, Syriusz zostałby uniewinniony.

- To było w jakimś starym opuszczonym dworze, ale nie mam pojęcia gdzie to jest - powiedział Harry. 

- To jest podejrzane. Ostatni raz blizna bolała cię jak Voldemort był w Hogwarcie, ale jego przecież nie mogło być na Privet Drive - powiedziała Ana.

- Na pewno Voldemorta tam nie było - powiedział Potter.           

- Nie wypowiadajcie tego imienia - powiedział Ron.

- Powinieneś w końcu przestać bać się tego imienia. To tylko imię - powiedziała Ana. 

Wkrótce powóz się zatrzymał i cała siódemka wysiadła. Razem z innymi uczniami udali się do Sali Wejściowej. Tam nagle zostali obrzuceni balonami z wodą. Ana uniosła głowę i zobaczyła, że to był Irytek. Profesor McGonagall wybiegła z Wielkiej Sali, poślizgnęła się na mokrej posadzce i złapała Hermionę za szyję, żeby się nie przewrócić.

- Przepraszam, panno Granger - powiedziała  McGonagall.

- Nic się nie stało, pani profesor - powiedziała Hermiona, masując sobie szyję.       

- IRYCIE! - krzyknęła opiekunka Gryffindoru, gdy Irytek zrzucił balon na jej głowę. - Szybko, do Wielkiej Sali!  

Uczniowie zaczęli biec do Wielkiej Sali, starając się uchronić przed pociskami Irytka.                            

- IRYTKU, PRZESTAŃ! - krzyknęła znowu McGonagall, gdy Irytek rzucił balonem w grupkę piątoklasistek, które z piskiem uciekły do Wielkiej Sali.

- Ale ja nic nie robię, przecież już są przemoczeni! - powiedział Irytek i dalej rzucał balonami z wodą. -Mały wodotrysk! Łiiiii!

W końcu wszystkim uczniom udało się uciec do Wielkiej Sali. Ana, Jess, El, Amy, Harry, Ron i Hermiona zajęli swoje miejsca przy stole Gryffindoru. Ana była ciekawa tegorocznej ceremonii przydziału, bo zeszłoroczną przegapiła, ponieważ McGonagall wezwała ją i Harry'ego do siebie. I tak miała lepiej niż Potter, bo on do tej pory nie widział żadnej ceremonii przydziału, poza tą w której sami brali udział.

- Harry, nie uwierzysz! Mój brat Dennis zaczyna naukę, jest twoim fanem tak jak ja! - powiedział Colin Creevey, rok młodszy od nich. Ana pamiętała jak na ich drugim roku ciągle robił zdjęcia Harry'emu.

- Ee... to świetnie - powiedział Potter.

- Mam nadzieję, że trafi do Gryffindoru. Trzymaj za niego kciuki, dobra? - poprosił Creevey.

- Ee... dobrze - powiedział Harry i odwrócił się do Hermiony i Prawie Bezgłowego Nicka. - Bracia i siostry trafiają do tego samego Domu, nie? - zapytał. Ana wiedziała, że pomyślał o Weasleyach, których cała siódemka trafiła do Gryffindoru.

- Niekoniecznie. Padma Patil, bliźniaczka Parvati, jest w Ravenclawie, a one są identyczne, więc teoretycznie powinny być w jednym Domu, prawda? - zapytała retorycznie Hermiona.

Ana pomyślała o swoim ojcu, który trafił do Gryffindoru, w przeciwieństwie do swojego młodszego brata i całej rodziny. Syriusz jednak różnił się od reszty rodziny, a nie zauważyła żeby bliźniaczki Patil różniły się jakoś szczególnie pod względem charakteru, bo wygląd miały identyczny. Z drugiej strony nie znała ich dobrze. Parvati była po prostu jej koleżanką z roku i współlokatorką z dormitorium, z którą nie rozmawiała zbyt często, a Padmę widywała tylko wtedy, gdy Gryffindor miał wspólne lekcje z Ravenclawem. Ana spojrzała na stół nauczycielski. Brakowało McGonagall i Hagrida, który pewnie wciąż przeprawiał się z pierwszoroczniakami przez jezioro. Dumbledore siedział po środku, był też Snape, którego Ana nienawidziła z wzajemnością. Flitwick siedział na stosie poduszek. Black zauważyła, że puste było także krzesło nauczyciela Obrony Przed Czarna Magią.

- Nie ma nauczyciela OPCM - powiedziała Ana.

- Może nie mogli nikogo znaleźć? - zasugerował Ron.

- Wątpię żeby Dumbledore nie zdołał zatrudnić żadnego nowego nauczyciela OPCM - powiedziała Ana. 

Faktem jednak było, że to stanowisko nie należało do najszczęśliwszych. Każdego roku mieli nowego nauczyciela OPCM. Ana najbardziej polubiła Remusa Lupina, który zrezygnował w zeszłym roku. Po jakimś czasie drzwi do Wielkiej Sali otworzyły się i weszła przez nie McGonagall, prowadząc pierwszoroczniaków. Wszyscy uczniowie byli przemoczeni, ale to było nic w porównaniu z pierwszorocznymi. Wyglądali jakby przepłynęli jezioro wpław. Ana zauważyła zauważyła chłopca otulonego czymś, w czym rozpoznała płaszcz Hagrida z futer norek. Uniósł kciuki do góry, patrząc na Colina.

- To mój brat! Dennis! - zawołał podekscytowany Colin.

Pierwszoroczni stłoczyli się przed stołkiem, na którym spoczywała Tiara Przydziału. Szwy Tiary rozwarły się jak oczy i usta i zaczęła śpiewać:  

Tysiąc lub więcej lat temu,

Tuż po tym jak uszył mnie krawiec,

Żyło raz czworo czarodziejów,

Niezrównanych w magii i sławie.

Śmiały Gryffindor z wrzosowisk,

Piękna Ravenclaw z górskich hal,

Przebiegły Slytherin z trzęsawisk,

Słodka Hufflepuff z dolin dna.

Jedną wielkie dzielili marzenie,

Jedną nadzieję, śmiały plan:

Wychować nowe pokolenie,

Czarodziejów potężnych klan.

Takie są początki,

Tak powstał każdy dom,

Bo każdy z magów upartych

Zapragnął mieć własny tron.

Każdy inną wartość ceni,

Każdy inną z cnót obrał za swą,

Każdy inną zdolność chętnie krzewi,

I chce jej zbudować trwały dom.

Gryffindor prawość wysławia,

Odwagę ceni i uczciwość,

Ravenclaw do sprytu namawia,

Za pierwszą z cnót uznaje bystrość.

Hufflepuff ma w pogardzie leni

I nagradza tylko pracowitych.

A przebiegły jak wąż Slytherin

Wspiera żądnych władzy i ambitnych.

Póki żyją, mogą łatwo wybierać

Faworytów, nadzieje, talenty,

Lecz co poczną, gdy przyjdzie umierać, 

Jak przełamać śmierci krąg zaklęty?

Jak każdą z cnót nadal krzewić?

Jak dla każdej zachować tron?

Jak nowych uczniów podzielić,

By każdy odnalazł własny dom?

To Gryffindor wpada na sposób:

Zdejmuje swą tiarę - czyli mnie, 

A każdy z tych czterech osób

Cząstkę marzeń swych we mnie tchnie.

Więc teraz ja was wybieram,

Ja serca i mózgi przesiewam,

Każdemu dom przydzielam,

I talentów rozwój zapewniam.

Więc śmiało, młodzieży, bez trwogi,

Na uszy mnie wciągaj i czekaj,

Ja domu wyznaczę wam progi,

A nigdy z wyborem nie zwlekam.

Nie mylę się i też nie waham, 

Bo nikt nigdy mnie nie oszukał,

Gdzie kto ma przydział, powiem,

Niech każde z was mnie wysłucha.

- To inna piosenka niż ta, którą śpiewała, gdy my byliśmy przydzielani - powiedział Harry.

- Co roku jest inna - powiedział Ron.

- Tak, na naszym drugim roku też była inna - powiedziała Ana.

 - Ten kapelusz musi mieć nudne życie, nie? Pewnie cały rok wymyśla nową piosenkę - powiedział Weasley.

- To bardzo możliwe - powiedziała Jess.

McGonagall podniosła Tiarę i w tym samym momencie zza drzwi znajdujących się za stołem nauczycielskim wyszedł Hagrid i zajął swoje miejsce przy stole.

- Uczeń bądź uczennica, której nazwisko zostanie wyczytane, siada na stołku i zakłada Tiarę Przydziału. Kto dostanie przydział, ten siada przy właściwym stole - powiedziała McGonagall. - Ackerley, Stewart!

Z tłumu pierwszoroczniaków wyszedł chłopiec, który dygotał na swoim ciele. Usiadł na stołku i McGonagall nałożyła mu Tiarę Przydziału na głowę.

- RAVENCLAW! - krzyknęła Tiara.

Chłopiec pośpiesznie usiadł przy stole Krukonów. Ich szukająca Cho Chang zawzięcie go oklaskiwała. Ana zauważyła, że Harry gapił się na Cho.

- Baddock, Malcolm! - zawołała McGonagall

- SLYTHERIN! - krzyknęła Tiara.

Ana zauważyła, że Malfoy klaskał, gdy Malcolm usiadł przy stole Ślizgonów. Bliźniacy Weasley zasyczeli pogardliwie.

- Branstone, Eleanor! 

- HUFFLEPUFF!

- Cauldwell, Owen!

- HUFFLEPUFF!

- Creevey, Dennis!

Mały Dennis wyszedł z szeregu, potykając się o zbyt długi płaszcz Hagrida. W tym samym momencie Hagrid wyszedł zza drzwi za stołem nauczycielskim i zajął swoje miejsce. Pomachał do Harry'ego i Any. Dennis usiadł na stołku i McGonagall nałożyła mu Tiarę Przydziału na głowę.

- GRYFFINDOR! - krzyknęła Tiara.

Dennis uradowany zdjął Tiarę Przydziału i pośpieszył ku bratu.

- Colin, wpadłem do wody i coś dużego wepchnęło mnie z powrotem do łódki! Ale było super! - powiedział podekscytowany Dennis.

- Ekstra! Dennis, to na pewno była wielka kałamarnica! - powiedział równie podekscytowany Colin.

- Uauuu! - powiedział jego młodszy brat, jakby wpadnięcie do zimnej wody podczas sztormu i zostanie uratowanym przez wielkiego morskiego potwora było jego największym marzeniem. 

- Dannis! Dennis! Widzisz tego chłopaka z czarnymi włosami, w okularach? Wiesz kto to jest? - zapytał Colin. 

Harry odwrócił wzrok i spojrzał na Tiarę Przydziału, która teraz spoczywała na głowie Emmy Dobbs. Ceremonia przydziału trwała dalej, McGonagall doszła właśnie do literki L.

- Niech się pośpieszą, umieram z głodu - powiedział Ron.

- No wiesz, Ron, ceremonia przydziału jest chyba ważniejsza od pełnego brzucha - powiedział Prawie Bezgłowy Nick.

- Jasne, zwłaszcza jak jest się martwym - powiedział Ron.

- Ci pierwszoroczni pewnie też są głodni - zauważyła Ana.

- McDonald, Natalia! - zawołała McGonagall.

Dziewczynka usiadła na stołku i nałożyła Tiarę Przydziału.

- GRYFFINDOR! - krzyknęła Tiara.

- Mam nadzieję, że tegoroczny nabór do Gryffindoru stanie na wysokości zadania. W końcu nie chcemy przerwać zwycięskiej passy - powiedział Nick, oklaskując Natalię.

W ciągu ostatnich trzech lat Gryffindor za każdym razem wygrał Puchar Domów.

- Peakes, Jimmy!

- GRYFFINDOR!

- Pritchard, Graham!

- SLYTHERIN!

- Quirke, Orla!

- RAVENCLAW!

- Whitby, Kevin! - zawołała McGonagall.

- HUFFLEPUFF! - krzyknęła Tiara Przydziału.

Chłopiec pobiegł do stołu Puchonów i na nim zakończyła się ceremonia przydziału. McGonagall zabrała Tiarę i stołek. 

- No w końcu - powiedział Ron, biorąc do rąk nóż i widelec, wpatrując się w swój talerz.

Powstał Albus Dumbledore rozpościerając ramiona, jakby chciał wszystkich objąć na powitanie. 

- Mam wam tylko jedno do powiedzenia - powiedział Dumbledore, a jego głos zadudnił po Wielkiej Sali. - Wsuwajcie!

- Brawo! - powiedzieli głośno Ana, Jess, Amy, El, Harry i Ron, a półmiski nagle zapełniły się potrawami.

- Py-chota - powiedział Ron z ustami pełnymi pieczonych ziemniaków.

- Macie szczęście, niewiele brakowało, żebyście nie mieli tej uczty - powiedział Prawie Bezgłowy Nick.

- Dlaczego? - zapytała Ana, jedząc kurczaka.

- Irytek. Chciał wziąć udział w uczcie, ale to oczywiście nie było możliwe. Gruby Mnich chciał dać mu szansę, ale Krwawy Baron dał rozsądne argumenty przeciw - powiedział Nick.

Krwawy Baron był duchem-rezydentem Slytherinu, który był wiecznie zakrwawiony i nosił ciężkie łańcuchy. Tylko jego Irytek się bał.

- To tłumaczy zachowanie Irytka w Sali Wejściowej. Dlatego był taki wkurzony - powiedziała Amy.

- Wcześniej zrobił bałagan w kuchni. Rzucał talerzami, wszystkim co mu wpadło w ręce. Cała kuchnia w zupie. Skrzaty domowe odchodziły od zmysłów ze strachu - powiedział Nick.

Rozległ się brzdęk. To Hermiona przewróciła złoty puchar. Po stole popłynął sok dyniowy, plamiąc obrus na pomarańczowo, ale ona nie zwróciła na to uwagi.

- To tutaj też są skrzaty domowe? - zapytała Hermiona.

- Tak - powiedział Nick. - Chyba najwięcej w całej Wielkiej Brytanii, licząc pod uwagę jedno zabudowanie. Ponad setka.

- Nigdy żadnego nie widziałam!

- Bo prawie nigdy nie opuszczają kuchni - powiedział Prawie Bezgłowy Nick. - Wychodzą w nocy, żeby trochę posprzątać, dopilnować kominków. Zresztą nie powinniście ich widzieć, prawda? Dobry skrzat domowy to taki, o którego istnieniu w ogóle się nie wie.

- Ale dostają zapłatę, mają wakacje, zwolnienia chorobowe, emerytury, prawda? - zapytała Hermiona.

- Hermiono, skrzaty nie chcą zapłaty, wakacji, zwolnień chorobowych ani emerytur - powiedział duch.

Hermiona odsunęła od siebie talerz.

- Praca niewolnicza. Dzięki temu mamy tę ucztę. Dzięki pracy niewolniczej. 

- Daj spokój, Hermiono. Nie załatwisz im zwolnień chorobowych, głodząc się na śmierć - powiedział Ron.

- Nawet jakbyśmy wszyscy zaczęli się głodzić, to skrzaty by pewnie uznały, że to dlatego że źle gotują i zaczęłyby pracować jeszcze ciężej, żeby przygotować nam coś, co będzie nam smakować - powiedziała Ana.

- Nie jeślibyśmy je uprzedzili, że strajk głodowy to dla nich, żeby zaczęto im płacić i zapewniać to, co należy się każdemu pracownikowi - powiedziała Hermiona.

- Skrzaty kochają swoją pracę. Nie przyjmą ani knuta. Jedynie Zgredek dostaje zapłatę, ale Zgredek to wyjątek - powiedział Nick.

Potrawy po jakimś czasie zniknęły i zastąpiły je desery. Hermiona jednak nadal odmawiała jedzenia, mimo usilnych prób Rona do nakłonienia jej, żeby coś zjadła. Ana najedzona poczuła senność i marzyła już tylko o łóżku, ale wtedy ponownie powstał Dumbledore.

- Witajcie w nowym roku szkolnym w Hogwarcie - powiedział Dumbledore. - Na początek chciałbym przypomnieć, że wstęp do Zakazanego Lasu jest surowo wzbroniony, a uczniowie pierwszej i drugiej klasy nie mogą odwiedzać Hogsmeade. Z najwyższą przykrością muszę też poinformować, że w tym roku nie będzie międzydomowych rozgrywek quidditcha.

- Co? - zapytała Ana.

Wymieniła spojrzenia z Jess, Harrym, Fredem i George'em. Bliźniaki poruszali bezgłośnie ustami.

 - A nie będzie ich, ponieważ mam przyjemność ogłosić, że w tym roku w Hogwarcie...

Dumbledore jednak nie dokończył, bo rozległ się grzmot, a drzwi otwarły się z hukiem. Wszedł ktoś spowity w czarny płaszcz podróżny. Postać pokuśtykała o lasce w stronę dyrektora, zdejmując kaptur i strząsając grzywę ciemnoszarych włosów. I wtedy błyskawica oświetliła jego twarz, która wyglądała jak wyrzeźbiona w drewnie zbielałym od wiatru i deszczu przez kogoś, kto nie bardzo wiedział jak wygląda ludzka twarz, a do tego niezbyt sprawnie posługiwał się dłutem. Usta wyglądały jak poprzeczne rozcięcie, a sporego kawałka nosa po prostu brakowało. Jednak największe przerażenie budziły jego oczy - jedno było czarne i paciorkowate, a drugie było duże, okrągłe jak moneta i jaskrawoniebieskie i poruszało się we wszystkie strony, niezależnie od drugiego oka. W pewnym momencie rozkojarzona niebieska tęczówka powędrowała gdzieś w górę, aż całkiem zniknęła, pozostawiając samo biało, jakby jej właściciel oglądał tył swojej głowy.

Przybysz doszedł do Dumbledore'a i wyciągnął rękę również pokrytą bliznami, a Dumbledore ją uścisnął, mrucząc coś, czego Ana nie dosłyszała. Chyba zadał przybyszowi pytanie, na które ten potrząsnął głową bez uśmiechu i odpowiedział półgłosem. Dyrektor kiwnął głową i wskazał przybyszowi wolne krzesło po swojej prawej ręce. Przybysz usiadł, strząsnął szarą grzywę z twarzy, przyciągnął do siebie talerz kiełbasek, podniósł go do tego, co mu zostało z nosa i powąchał. Następnie wyjął z kieszeni mały nóż, nadział kiełbaskę na jego koniec i zaczął jeść. Jego normalne oko utkwione było w kiełbasce, ale niebieskie ciągle miotało się we wszystkie strony, rozglądając się po sali.

- Pragnę wam przedstawić naszego nowego nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią, profesora Moody'ego - powiedział Dumbledore pogodnym tonem w głuchej ciszy. 

Nowych nauczycieli zwykle witały gromkie brawa, ale tym razem rozległo się tylko kilka nieśmiałych oklasków, które szybko ucichły. 

- Moody? Ten Alastor Moody, który szkolił twoją kuzynkę? - zapytała Jess Anę.

- Najwyraźniej tak. Dora nigdy mi nie mówiła jak Moody wygląda - powiedziała Ana.

Moody nie wyglądał na przejętego tym mało entuzjastycznym powitaniem. Zignorował dzban soku dyniowego stojący na stole i wyjął piersiówkę, z której pociągnął solidny łyk.

- Na czym to ja skończyłem? - zapytał Dumbledore. - A tak... mam przyjemność ogłosić, że w tym roku w Hogwarcie odbędzie się Turniej Trójmagiczny!

- Pan chyba ŻARTUJE! - krzyknął Fred Weasley. Napięcie spowodowane pojawieniem się Moody'ego zelżało. Prawie wszyscy się roześmiali, Dumbledore zacmokał. 

- Ja nie żartuję, panie Weasley - powiedział Dumbledore. - A skoro już pan wspomniał o żartowaniu, przypomniał mi się znakomity dowcip, który usłyszałem tego lata. O trollu, wiedźmie i krasnoludku, którzy wchodzą do baru...

McGonagall odchrząknęła.

- Ale to nie czas na to - powiedział Dumbledore. - Otóż pierwszy turniej odbył się jakieś siedemset lat temu, jako przyjacielskie współzawodnictwo trzech największych w Europie szkół magii i czarodziejstwa: Hogwartu, Beauxbatons i Durmstrangu. Każda szkoła wybierała swojego reprezentanta, a owych trzech reprezentantów rywalizowało między sobą w trzech magicznych zadaniach. Turniej odbywał się co pięć lat, po kolei w każdej szkole, i w powszechnej opinii był znakomitą okazją do zadzierzgnięcia trwałych więzi między młodymi czarownicami i czarodziejami różnych narodowości. Niestety, ofiar śmiertelnych było tyle, że w końcu zaprzestano organizować turnieje.

- Ofiar śmiertelnych? - szepnęła Hermiona.

Inni uczniowie nie podzielali jej obaw. Szeptali między sobą w podnieceniu. Sama Ana chciała dowiedzieć się czegoś więcej o tym turnieju. Nie interesowała się ofiarami śmiertelnymi sprzed kilkuset lat.

- Ostatni turniej odbył się w 1792 roku. Przez wieki bezskutecznie próbowano reaktywować tradycję Turnieju Trójmagicznego - kontynuował Dumbledore. - Nasz Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów i Departament Czarodziejskich Gier i Sportów uznał jednak, że nadszedł czas na jeszcze jedna próbę. Pracowaliśmy ciężko przez całe lata, by mieć pewność, że tym razem żaden mistrz nie znajdzie się w śmiertelnym zagrożeniu. Dyrektorzy Beauxbatons i Durmstrangu przybędą do nas w październiku z listami kandydatów, a wybór kandydatów odbędzie się w Noc Duchów. Niezależny sędzia osądzi, którzy uczniowie najbardziej zasługują na to, by współzawodniczyć o Puchar Turnieju Trójmagicznego, chwałę swojej szkoły i tysiąc galeonów.

- Wchodzę w to! - syknął Fred Weasley z twarzą rozjaśnioną na myśl o takiej chwale i bogactwie.

Nie tylko on miał takie myśli. Ana wyobraziła sobie jak wygrywa Puchar Turnieju Trójmagicznego. Przyniosłaby chwałę swojemu nazwisku. Nazwisko Black nie kojarzyłoby się już tylko ze zbiegłym ,,seryjnym mordercą" i śmierciożercami. Inni uczniowie szeptali gorączkowo do sąsiadów albo wpatrywali się z najwyższym przejęciem w dyrektora. Jednak Dumbledore znowu przemówił:

- Wiem, że każde z was pragnęłoby zdobyć Puchar Turnieju Trójmagicznego dla Hogwartu. Dyrektorzy poszczególnych szkół i przedstawiciele Ministerstwa Magii uzgodnili jednak, że w tym roku zastosujemy ograniczenie wieku kandydatów. Mogą się zgłaszać tylko ci, którzy ukończyli siedemnaście lat. Uważamy to - tu podniósł trochę głos, bo w sali rozbrzmiało kilka okrzyków oburzenia i zawodu, a Fred i George Weasleyowie wyglądali, jakby dostali nagle napadu szału - za niezbędne, jako że zadania turniejowe będą wyjątkowo trudne i niebezpieczne, i choć zostaną przedsięwzięte wszelkie środki ostrożności, nie sądzimy, by uczniowie poniżej szóstej i siódmej klasy mogli sobie z nimi poradzić. Osobiście dopilnuję, aby żaden uczeń, który nie ma jeszcze siedemnastu lat, nie próbował oszukać niezależnego sędziego co do swojego wieku, żeby dostać się na listę kandydatów.

Jego jasnoniebieskie oczy drgnęły, gdy przez chwilę zatrzymał wzrok na buntowniczych twarzach Freda i George'a. 

- Dlatego proszę was, żebyście nie marnowali czasu na zgłaszanie się, jeśli nie macie siedemnastu lat. Delegacje Beauxbatons i Durmstrangu przybędą w październiku i pozostaną w Hogwarcie prawie do końca tego roku. Jestem pewny, że okażecie naszym zagranicznym gościom prawdziwą, godną naszej szkoły gościnność, a naszemu reprezentantowi szczere i bezwarunkowe poparcie. No, ale jest już późno, a wiem, jak bardzo zależy każdemu z was, by jutro rano wstać wypoczętym i gotowym do rozpoczęcia nauki. Pora spać! Zmykajcie! - Dumbledoe usiadł i  zaczął rozmawiać z Szalonookim Moodym.

Wybuchł gwar i  rozległo się szuranie krzeseł, gdy wszyscy uczniowie wstali i ruszyli tłumnie ku podwójnym drzwiom wiodącym do Sali Wejściowej. 

- Nie mogą nam tego zrobić! - powiedział George, który nadal stał przy stole i łypał wściekle na Dumbledore'a. - Kończymy siedemnaście lat w kwietniu, i co, nie dadzą nam szansy?

- Ja tam mam to w nosie i się zgłaszam - powiedział Fred, który również patrzył spode łba na dyrektora. - Reprezentanci będą mogli robić mnóstwo rzeczy, na które normalnie nikomu by nie pozwolono. No i tysiąc galeonów nagrody!

- Tak, tysiąc galeonów... - mruknął Ron, który miał niezbyt przytomną minę.

- Nawet wiem na co bym wydała te tysiąc galeonów - powiedziała Ana, nie mogąc powiedzieć o tym głośno.

- O tak, ja też - powiedziała Jess, która zapewne rozumiała co Black miała na myśli.

- Nie rozumiem tego o szóstej i siódmej klasie. Przecież Fred i Geroge będą na tym samym poziomie nauki co szóstoroczni, którzy mają skończone siedemnaście lat, a przynajmniej skończą najpóźniej w dniu zgłoszeń, o ile liczą się urodziny w tym dniu, bo tego Dumbledore nie powiedział - powiedziała Amy.

- No właśnie, jak ktoś ma siedemnaście lat w szóstej klasie, to albo dlatego że musiał zacząć szkołę rok po tym, w którym skończył jedenaście lat, bo trzeba mieć ukończone jedenaście lat, albo nie zdał do siódmej klasy, a raczej nie chcielibyśmy na reprezentanta kogoś, kto nie zdał - powiedziała El. 

- Słuchajcie, powinniśmy się ruszyć, bo inaczej tylko my zostaniemy w Wielkiej Sali - powiedziała Hermiona.

Ruszyli więc do Sali Wejściowej, gawędząc o turnieju. Bliźniacy dyskutowali o tym w jaki sposób Dumbledore zamierza powstrzymać uczniów poniżej siedemnastego roku życia przed zgłaszaniem się.

- Jak myślicie, kim jest ten niezależny sędzia, który ma zdecydować kto będzie reprezentował szkoły? - zapytał George.

- Nie wiem, ale to jego trzeba będzie wykołować. George, myślę że parę kropel eliksiru postarzającego wystarczy - powiedział Fred,

- Przecież Dumbledore wie ile macie lat - powiedział Ron.

- Tak, ale to nie on wybierze zawodników, prawda? Ja tam uważam, że jak już ten sędzia pozna tych, którzy się zgłoszą, wybierze po prostu najlepszego z każdej szkoły, nie zastanawiając się nad jego wiekiem. Dumbledore tylko stara się powstrzymać nas od zgłoszenia - powiedział Fred. 

- Ana, może ty pogadasz z Dumbledore'em i wyciągniesz z niego kim jest ten sędzia? - zapytał George. - Jesteś prawnuczką jego brata.

- Nie da rady. Nie byłam w stanie wyciągnąć od niego nawet tego, co stało się z moim ojcem, a próbowałam wiele razy w pierwszej i drugiej klasie. Trzecią zaczęłam już to wiedząc - powiedziała Ana. Oczywiście nie wiedziała wtedy wszystkiego, ale nie mogła tego powiedzieć bliźniakom, bo oni nie wiedzieli o niewinności Syriusza. - Nie ma szans, żeby zdradził mi kim jest ten niezależny sędzia.

- Pamiętajcie że w tym turnieju ludzie tracili życie - powiedziała Hermiona zaniepokojonym tonem, kiedy przeszli przez drzwi ukryte za gobelinem i zaczęli wspinać się po schodach.

- Ale to było kilka wieków temu - powiedział lekceważąco Fred. - Zresztą bez odrobiny ryzyka nie ma prawdziwej zabawy. Hej, Harry, Ron, Ana, Jess, Amy i El, jak wymyślimy jakiś sposób, żeby wykołować Dumbledore'a, to się zgłosicie?

- Fajnie byłoby znaleźć się na liście, nie? - zapytał Ron Harry'ego, Anę, Jess, Amy i El. - Ale pewnie wybiorą kogoś starszego, pewnie uznają że my jeszcze za mało wiemy.

- Raczej już uznali że za mało wiemy, skoro mogą się zgłaszać tylko ci z siódmej klasy, ewentualnie z szóstej, byleby miał siedemnaście lat - powiedziała Amy.

- Ja tam dobrze wiem że za mało umiem - rozległ się za plecami bliźniaków ponury głos Neville'a. - Chociaż babcia na pewno by chciała, żebym się spróbował. Zawsze powtarza, że powinienem dbać o honor rodziny. Będę musiał... auuu!

Jego noga zapadła się w stopień w połowie schodów. W Hogwarcie było wiele takich fałszywych stopni, a akurat ten większość uczniów znała tak dobrze, że przeskakiwała go bez zastanowienia. Jednak Neville miał nieustanne kłopoty z pamięcią. Harry i Ron chwycili go pod pachy i wyciągnęli z pułapki, podczas gdy zbroja stojąca na podeście u szczytu schodów, podzwaniała i zgrzytała, zanosząc się śmiechem

- Przymknij się - warknął Ron, zatrzaskując jej przyłbicę, kiedy przechodzili obok.

Doszli korytarzem do tajemnego wejścia do Wieży Gryffindoru, ukrytego za portretem Grubej Damy w jedwabnej różowej sukni.

- Hasło? - zapytała, kiedy podeszli.

- Banialuki - odpowiedział George. - Tak mi powiedział na dole prefekt.

Portrety odchylił się, pokazując dziurę w ścianie, przez którą przeleźli do Pokoju Wspólnego. Ana udała się do dormitorium dziewczyn z Jess, Amy, El i Hermioną. Parvati i Lavender już szykowały się do snu. 

- Zgłosiłabym się, gdybym mogła, a wy? - zapytała Jess, gdy Parvati i Lavender już zasnęły.

- Ja też, ale nie dla sławy, tylko dla tych pieniędzy. Tysiąc galeonów bardzo by mi pomogło odnaleźć Glizdogona - powiedziała Ana.

- O tak, użyłabym ich do tego samego - powiedziała Jess.

- Przyprowadziłabym odnalezionego Glizdogona do Ministerstwa Magii. Musieliby uniewinnić mojego tatę - powiedziała Ana.

- Macie czternaście lat. Nikt by was nie puścił na samotne poszukiwania oficjalnie zmarłego czarodzieja - powiedziała Hermiona, kładąc się do łóżka.

- Żadna z nas nie powiedziała o samotnym poszukiwaniu Glizdogona. Myślę że Lupin by się zgodził wybrać z nami na poszukiwania. Jest przyjacielem taty - powiedziała Ana.

Położyła się do łóżka i zasunęła kotary. Szybko zasnęła, śniąc o zwycięstwie w Turnieju Trójmagicznym i o tym jak za wygrane galeony odnalazła Petera Pettigrew i dzięki temu dorowadziła do uniewinnienia ojca. Oczywiście teoretycznie mogłaby wziąć tysiąc galeonów z rodzinnej skrytki Blacków w Banku Gringotta, ale ciotka Andromeda i wuj Ted mogliby zauważyć zniknięcie znacznej sumy gotówki, przy następnej wizycie w banku z nią. Oni nie wiedzieli, że Syriusz jest niewinny, więc Ana nawet tego nie próbowała. A tysiąca galeonów nagrody po prostu nigdy nie oddałaby do skrytki. Wiedziała jednak, że to nierealne marzenia. Wątpiła żeby Fredowi i George'owi udało się znaleźć sposób, żeby przechytrzyć niezależnego sędziego, kimkolwiek jest.

piątek, 11 listopada 2022

ROZDZIAŁ XXV: Śmierciożercy

 Anę obudziły wrzaski i tupoty stóp dobiegające z zewnątrz. Również Amy, El i Jess się obudziły. 

- Kto tak hałasuje? - zapytała Ana. 

- Pewnie Irlandczycy jeszcze świętują - powiedziała Jessica. 

Nagle do ich sypialni wpadł jej ojciec. 

- To nie Irlandczycy. Szybko, weźcie tylko kurtki i uciekajcie, ukryjcie się w lesie! - polecił i wybiegł bez wyjaśnień. 

Dziewczyny miały szczęście, że poszły spać w ubraniach, więc tylko założyły kurtki i wybiegły z namiotu. Dołączyli do nich Claudio i Conrado, którzy wybiegli ze swojego namiotu, a ich rodzice zostali z państwem Collet. Usłyszeli wrzaski dobiegające z oddali i nagle zobaczyli zielony błysk, po którym wszystko ucichło. Grupa postaci w maskach szła przez pole namiotowe z uniesionymi różdżkami, niszcząc namioty i trzymając w górze cztery bezwładne ciała, jedne większe, drugie mniejsze.

- Co tu się dzieje? - zapytała Jess. 

- Nie wiem, ale lepiej wiejmy - powiedziała Ana. 

Biegli w stronę lasu. Ana i Jess złapali swoich chłopaków za ręce. Biegnąc uświadomili sobie, że zamaskowani czarodzieje trzymali w górze pana Robertsa, jakąś kobietę, zapewne jego żonę i dwójkę dzieci jak lalkarze marionetki. Pracownicy Ministerstwa Magii bali się użyć zaklęć, żeby mugole nie spadli na ziemię. W końcu Ana, jej przyjaciele i chłopak wbiegli do lasu. 

- Kogo my tu mamy? - zapytał znajomy głos. 

O jedno z drzew był oparty Draco Malfoy. 

- A ty co tu robisz? Czekasz na rodziców? Pewnie są wśród tych zamaskowanych - powiedziała Ana.

- Nawet jeśli, to bym wam nie powiedział. Lepiej uciekajcie, bo oni łapią mugoli, takich jak Tagworth - powiedział Malfoy.

- El nie jest mugolem, jest czarownicą - powiedziała Amy.

- Jest z rodziny mugoli. To mała różnica - powiedział Draco. - Zresztą nieważne. Widzę, Black i Collet, że przygruchałyście sobie chłopaków z Hiszpanii.

- A co, zazdrościsz? My jesteśmy z przystojnymi Hiszpanami, a na ciebie leci tylko Pansy Parkinson, która wygląda jak mops - zakpiła Ana.

- Tyle że nie ma słodkości mopsa - dodała Jess.

- Racja - powiedziała Black. 

- Chodźmy stąd, nie ma co dyskutować z Malfoyem - powiedziała El. 

Pobiegli dalej. W zamieszaniu Ana, Jess, Amy i El zgubiły Claudio i Conrado. W którymś momencie natknęli się na Harry'ego, Rona i Hermionę. Musieli się oddzielić od Freda, George'a i Ginny. Bill, Charlie i Percy pewnie zostali z panem Weasleyem, żeby pomóc pracownikom Ministerstwa Magii.

- Widzieliście bliźniaków Hiszpanów? - zapytała ich Ana. - Ciemne włosy, brązowe oczy i śniada cera. 

- Nie, a wy widzieliście Freda, Geroge'a i Ginny? - zapytał Harry.

- Nie - powiedziała.

- Usiądźmy i poczekajmy tu na nich. Powinniśmy usłyszeć jak ktoś będzie się zbliżał z kierunku obozu - powiedziała Jess. 

Usiedli na trawie. Ze stronu obozu nie dobiegały już żadne hałasy, sama cisza. Może zamieszki się skończyły?

- Mam nadzieję, że pozostałym nic się nie stało - powiedziała Hermiona. 

- Na pewno - powiedział Ron.

- A jakby twój tata złapał Lucjusza Malfoya? - zapytał Harry.

- Byłyby super. Miałby na niego haka - powiedziała Ana.

- Tak. Draco przestałby się tak puszyć - powiedział Ron. 

Nagle zza drzewa wyszedł Ludo Bagman. Nawet w słabym świetle sześciu różdżek widać było, że nie tryskał już entuzjazmem i był spięty, a jego kroki nie były sprężyste. Wszyscy wstali.

- Co wy tu robicie sami w nocy? - zapytał.

- Są zamieszki i... - powiedział Ron.

- Jakie zamieszki? - zapytał Bagman, wytrzeszczając oczy.

- To pan nic nie wie? - zapytała Ana.

- Na kempingu... jacyś czarodzieje dorwali pana Robertsa i jego zapewne jego żonę i dzieci, rodzinę mugoli... - powiedziała Jess.

- Szlag! - zaklął Bagman i pobiegł w stronę kempingu. 

- Chwileczkę, dlaczego nie wyjąłeś swojej różdżki, Harry? - zapytała Amy.

Ana spojrzała na Pottera. Rzeczywiście jako jedyny nie trzymał różdżki. 

- Zgubiłem ją. Nie wiem kiedy, może na stadionie - powiedział Harry.

- Jak można zgubić różdżkę? Jej się pilnuje - powiedziała Ana.

- Nie wiem. Zorientowałem się, że jej nie mam niedługo przed tym jak was spotkaliśmy - powiedział Potter.

- Poszukamy jej jak zamieszki się skończą - powiedziała Hermiona. - Bardziej martwi mnie Mrużka.

- Mrużka? Dlaczego? - zapytała Ana.

- Widziałam ją z Harrym i Ronem jak biegła z trudem, jakby trzymała ją niewidzialna ręka. Na pewno Crouch zaczarował biedną Mrużkę, żeby nie mogła swobodnie opuścić namiotu i schować się przed zamieszkami. To okropne, jak całe zniewolenie skrzatów - powiedziała Granger.

- Jeśli Crouch faktycznie tak zrobił, to jest to karygodne, ale zauważ, że skrzaty chcą być zniewolone. Słyszałaś co Mrużka mówiła na stadionie. Nie każdy skrzat jest jak Zgredek - powiedziała Black. 

- Właśnie przez taką postawę niewolnictwo skrzatów ma się dobrze - oburzyła się Hermiona.

- Ja nie powiedziałam, że niewolnictwo skrzatów jest dobre. Chciałam tylko zwrócić uwagę, że Mrużka nie wyglądała na nieszczęśliwą z powodu bycia zniewoloną. Wręcz skrytykowała Zgredka, ,,Zgredkowi wolność uderzyła do głowy. Ciągle ma w głowie pomysły ponad stan, wielmożny panie" - powiedziała Ana.

Hermiona chciała coś odpowiedzieć, ale wtedy usłyszeli kroki zmierzające ku nim, ale nikogo nie widzieli. 

- Hop, hop! - zawołał Harry, ale nikt nie odpowiedział. 

Ana zajrzała za drzewo, a Potter poszedł w jej ślady. Nikogo nie dostrzegli w ciemnościach, ale po chwili ciszę rozdarł krzyk:

- MORSMORDE!

Na niebie uformowała się czaszka jakby ze szmaragdowych diamentów, a z jej ust wysuwał się wąż. Wznosiła się coraz wyżej otoczona zieloną poświatą.

- O nie, uciekajmy - powiedziała Hermiona.

- Dlaczego? - zapytała Ana.

- To Mroczny Znak. Znak Sami-Wiecie-Kogo - powiedziała Granger.

- Ale chyba nie myślisz, że to on go wyczarował? - zapytała Jess.

- Nie wiem, ale to zły znak - powiedziała Hermiona.

Ana i Harry okręcili się w miejscu i zobaczyli czarodziejów z wycelowanymi w każdego różdżkami.

- PADNIJ! - krzyknął Harry bez zastanowienia. 

Ledwo zdążyli paść na ziemię, gdy rozległ się ryk dwudziestu głosów:

- DRĘTWOTA!

Ana zobaczyła rozbłyski czerwonego światła. 

- Stop! Przestańcie, to mój syn! - zawołał znajomy głos. To był pan Weasley.

- I moja córka! - usłyszała głos pana Colleta. 

Czarodzieje opuścili różdżki.

Ana zobaczyła śpieszącym ku nim pana Weasleya, pana Colleta i jego żonę. 

- Ron, Harry, Hermiono... Nic wam nie jest? - zapytał pan Weasley trochę drżącym głosem. 

- I wam, Jess, Ano, Amy i El? - zapytała pani Collet.

- Zejdźcie z drogi, Arturze, Mancario i Carmen - rozległ się szorstki i zimny głos. 

Ana podniosła się i zobaczyła pana Croucha. Pozostali też wstali. 

- Które z was to zrobiło? - zapytał pan Crouch.

- Pan chyba nie myśli poważnie, że któreś z nas to zrobiło? - zapytała Ana.

- Żadne z nas tego nie zrobiło - powiedziała Jess.

- Barty, to jeszcze dzieci - powiedział pan Weasley. 

- Jedno z nich to dziecko seryjnego mordercy - odparł pan Crouch. - Widzieliście kto to zrobił? - zapytał.

- Nie. Usłyszeliśmy kroki dobiegające zza drzew. Spojrzałem za drzewo z Aną, ale było zbyt ciemno, żebyśmy mogli coś zobaczyć - powiedział Harry. - Nigdy wcześniej nie słyszałem o tym Znaku.

- Ja też nie, Hermiona nam powiedziała co to jest za Znak - powiedziała Ana. - I mojego ojca tu nie ma i nie było, więc niech pan sobie daruje nawiązywanie do niego. 

- Skąd wyłonił się Znak? - zapytał pan Weasley.

- Stamtąd. - Hermiona wskazała kierunek, z którego dobiegł ich głos wypowiadający zaklęcie. - Ktoś był za drzewami... coś krzyczeli, jakieś zaklęcie...

- Stali sobie i coś krzyczeli? - zapytał pan Crouch. - Wydaje mi się, że dobrze wiesz jak wywołuje się Znak, panno...                    

Nikt poza nim nie uznał za prawdopodobne, żeby Ana, Jess, El, Amy, Harry, Ron czy Hermiona wyczarowali Mroczny Znak. Po słowach Hermiony skierowali różdżki w kierunku, który wskazała.

- Spóźniliśmy się, deportowali się - powiedziała czarownica w wełnianym szlarfoku.

- Wątpię, Nasze oszałamiacze przeniknęły przez te drzewa, prawdopodobnie ich trafiliśmy... - powiedział wysoki mężczyzna o rumianej twarzy i z krzaczastą brodą.

- Uważaj, Amosie - powiedział ktoś, podczas gdy czarodziej uniósł przed siebie różdżkę i zagłębił się w las.

- Mam! Ktoś tu leży oszołomiony... a niech to! - zawołał czarodziej.

Mężczyzna wrócił niosąc w ramionach coś małego i wiotkiego. Po chwili Ana dostrzegła, że to była Mrużka. Czarodziej o imieniu Amos położył nieprzytomną skrzatkę u stóp pana Croucha, który patrzył niewzruszony na swojego skrzata domowego. 

- Nie... to niemożliwe - powiedział po chwili, jakby się otrząsnął i wrócił do rzeczywistości. - Idę tam, Diggory. 

To musi być ojciec Cedrika, domyśliła się Ana. Pan Diggory powiedział Crouchowi, że nikogo tam już nie ma, ale on i tak poszedł przeszukać krzaki.

- Trudna sprawa. Domowy skrzat Barty'ego... - powiedział pan Diggory.

- Amosie, chyba nie myślisz poważnie, że mógł to zrobić skrzat. Do wyczarowania Mrocznego Znaku potrzebna jest różdżka - powiedział pan Weasley.

- Właśnie, poza tym wątpię, żeby skrzat Barty'ego w ogóle znał to zaklęcie. Chyba że posądzasz Croucha o nauczenie skrzata jak się wyczarowuje Mroczny Znak - powiedział pan Collet.

- Nie, oczywiście że nie posądzam o to Barty'ego - powiedział pan Diggory. - Ale ona miała przy sobie różdżkę. 

- Co? - zapytali jednocześnie zaskoczeni pan Weasley i pan Collet.

- Sami spójrzcie. - Wyciągnął do nich różdżkę. - Trzymała to w ręku. Czyli mamy pogwałcenie trzeciego paragrafu Kodeksu Użycia Różdżki. Żadnemu nie-ludzkiemu stworzeniu nie wolni ich nosić lub używać różdżki. 

Rozległo się pyknięcie i przy panu Weasleyu aportował się Ludo Bagman. Jakby rozkojarzony spojrzał na szmaragdową czaszką nad ich głowami. 

- Mroczny Znak! - powiedział zadyszany, omal nie nadeptując na Mrużkę, gdy odwrócił się do kolegów. - Kto to zrobił, złapaliście ich? Barty, co tu się dzieje?

Pan Crouch wrócił z pustymi rękami. Był upiornie blady. 

- Gdzie byłeś, Barty? Twój skrzat zajął ci miejsce na stadionie, a ciebie nie było na meczu - powiedział Bagman. - A tej co się stało? - Dopiero teraz zauważył leżącą Mrużkę.

- Byłem bardzo zajęty, Ludo - powiedział pan Crocuh. - A mój skrzat został oszołomiony.

- Przecież to niemożliwe, żeby Mrużka wyczarowała Mroczny Znak. Musiałaby mieć różdżkę - powiedział Bagman.

- Miała. Znalazłem ją z różdżką w ręku, Ludo - powiedział pan Diggory. Myślę że powinniśmy zapytać ją co ma do powiedzenia. 

Crouch wyglądał jakby nie usłyszał tych słów, ale pan Diggory uznał jego milczenie za zgodę.

- Enervate!

Mrużka poruszyła się. Otworzyła wielkie brązowe oczy, zamrugała kilka razy i wytrzeszczyła je, rozglądając się nieprzytomnie. Potem usiadła chwiejnie, obserwowana przez milczących czarodziejów. Zauważyła stopę pana Diggory'ego i powoli cała rozdygotana podniosła oczy, by spojrzeć na jego twarz, a potem spojrzała w niebo. W jej wielkich oczach Ana dostrzegła podwójne odbicie ogromnej czaszki. Skrzatka wzdrygnęła się, omiotła dzikim wzrokiem polankę i zaczęła straszliwie płakać. 

- Skrzacie, jestem pracownikiem Urzędu Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami! - powiedział surowo pan Diggory. 

Mrużka kołysała się w tył i w przód, z trudem łapiąc powietrze. Anie zrobiło się jej żal.                          - Jak widzisz skrzacie, niedawno wyczarowano tu Mroczny Znak. A chwilę później znalazłem cię tuż pod nim! Możesz mi to wytłumaczyć? - zapytał pan Diggory.

- Ja... ja... ja... tego nie zrobiła, sir - powiedziała roztrzęsiona Mrużka. - Ja by nie wiedziała jak, sir!

- Znalazłem cię z różdżką w ręku! - zauważył pan Diggory, machając nią przed jej nosem.

Zielone światło z czaszki oświetliło różdżkę i Ana ją rozpoznała. To była różdżka Harry'ego. Już miała się do niego odwrócić i mu o tym powiedzieć, kiedy on odezwał się pierwszy: 

- To moja różdżka! 

Wszyscy spojrzeli na Pottera.

- Co? - zapytał pan Diggory z niedowierzaniem. 

- Harry ma rację, to jego różdżka. Poznaję ją - powiedziała Ana. 

- Tak, to moja różdżka - powiedział Potter. - Zgubiłem ją.

- Zgubiłeś? - zapytał pan Diggory. - A więc przyznajesz się, że to ty wyczarowałeś Mroczny Znak i porzuciłeś po tym różdżkę?

Ana po raz pierwszy w życiu cieszyła się, że miała różdżkę z Mocą Trzech. Mrużka raczej nie byłaby w stanie jej dobyć. Nawet Syriusz mógł ją wziąć tylko na chwilę, mimo że jest ojcem Any i omal nie kupił tej różdżki, gdy pierwszy raz wybierał się do Hogwartu. 

- Amosie, czy ty nie wiesz do kogo mówisz? - zapytał pan Weasley ze złością. - To Harry Potter! I on niby miałby wyczarować Mroczny Znak?

- Racja, poniosło mnie, przepraszam - powiedział pan Diggory.

- Nie zgubiłem tej różdżki tutaj. Tylko tuż po tym jak weszliśmy do lasu - powiedział Harry.

Pan Diggory spojrzał na płaszczącą się przed nim Mrużkę zimnym wzrokiem.

- Więc znalazłeś tę różdżkę, skrzacie, i postanowiłeś się nią pobawić? - zapytał.

- Ja tego nie używała, sir! Ja tylko ją podniosła, sir! - zapiszczała Mrużka, a po jej bulwiastym nosie pociekły łzy. - Ja nie zrobiła Mrocznego Znaku, ja nie wie jak!

- To nie ona - powiedziała Hermiona bardzo stanowczo. Była też bardzo zdenerwowana. - Mrużka ma piskliwy głosik, a ten głos, który wypowiedział zaklęcie był mocny i niski - spojrzała na Anę, Jess, Amy, El, Harry'ego i Rona, oczekując ich poparcia. - To nie mogła być Mrużka, prawda?

- Nie. - Harry pokręcił głową. - To był ludzki głos.

- Tak, to był ludzki głos - dodał Ron.

- To był zdecydowanie ludzki głos -powiedziała Ana. 

- Nie mam żadnych wątpliwości, że to był ludzki głos - powiedziała Jess. 

- Ja też nie - powiedziała Amy.

- Ani ja - dodała El.

- Zaraz zobaczymy - warknął pan Diggory, który wyraźnie nie chciał wierzyć ich zapewnieniom. - Chyba wiecie, że można w bardzo prosty sposób wykryć ostatnie zaklęcie rzucone za pomocą tej różdżki, prawda?

Mrużka dygotała i zaczęła gwałtownie trząść głową, machając wielkimi uszami, kiedy pan Diggory uniósł znowu swoją różdżkę i przytknął jej końcówkę do końcówki różdżki Harry'ego. 

- Priori incantatem! - powiedział pan Diggory.

Ana zobaczyła jak w miejscu zetknięcia się obu różdżek, pojawiła się wielka czaszka z wężowym językiem. Był to tylko szary, mglisty cień zielonej czaszki, która wciąż unosiła się nad ich głowami: widmo zaklęcia. Hermiona zdusiła okrzyk.

- Deletrius! - powiedział pan Diggory i widmowa czaszka zniknęła w smudze dymu. - Czyli wiemy już wszystko. - Spojrzał z góry na Mrużkę, która wciąż trzęsła się jak w konwulsjach. 

- Ja tego nie zrobiła! - zaskrzeczała skrzatka. - Ja nie, ja nie wie jak! Ja dobry skrzat, nie używa różdżek, ja nie wie jak!

- Przyłapano cię na gorącym uczynku, skrzacie! Z różdżką w ręku! - krzyknął pan Diggory.

- Amosie, zastanów się. Niewielu czarodziejów zna to zaklęcie. Niby gdzie ona miałaby się tego nauczyć? - zapytał pan Weasley.

- Właśnie. To niemożliwe, żeby ona znała to zaklęcie - powiedział pan Collet.

- Być może Amos próbuje przez to powiedzieć, że mam w zwyczaju uczyć moich służących, jak wyczarować Mrozny Znak? - zapytał lodowatym tonem pan Crouch.

- Oczywiście że nie, panie Crouch - wyjąkął Diggory, wyraźnie przerażony. - W żadnym wypadku.

- Byłeś bliski oskarżenia dwóch ostatnich osób, któe mogłyby wyczarować Znak! Najpierw Harry'ego Pottera, a teraz mnie. Myślę że znasz historię tego chłopca, Amosie.

- Oczywiście... jak każdy - powiedział zmieszany pan Diggory. 

- I mam nadzieję że pamiętasz, że w moim długim życiu dostatecznie mocno udowodniłem, i to wiele razy, że ogromnie gardzę czarną magią i każdym, kto ją uprawia?! - zapytał pan Crouch, niemal krzycząc. 

- Panie Crouch, ja nigdy nie zasugerowałem, że pan para się czarną magią - powiedział zaczerwieniony pan Diggory. 

- Oskarżając moją skrzatkę, oskarżasz mnie - powiedział pan Crouch.- Gdzie ona miałaby się tego nauczyć, jeśli nie w moim domu?

- Mogła... gdziekolwiek - powiedział pan Diggory.

- No właśnie, Amosie, mogła znaleźć różdżkę gdziekolwiek - powiedział pan Weasley. - Mrużko. -Zwrócił się do skrzatki łagodnie, a ta drgnęła i skuliła się, jakby ktoś znowu na nią krzyknął. - Gdzie dokładnie znalazłaś różdżkę Harry'ego?

Mrużka tak mocno tarmosiła skraj swojej serwetki, że zaczęła się strzępić.

- Ja... ja znalazła ją tam, sir... - wyszeptała. - Między dziewami, sir...

- Widzisz, Amosie? Nie wiemy kto wyczarował Mroczny Znak. Wiemy jedynie, że natychmiast się deportował, porzucając różdżkę Harry'ego. Sprytnie zrobił, nie używając własnej różdżki, żeby nie dało się wykryć kto to zrobił. A Mrużka nieszczęśliwie znalazła różdżkę Harry'ego później i podniosła.

- To oznacza, że była o krok od prawdziwego przestępcy - powiedział zniecierpliwiony pan Diggory. - Widziałeś kogoś, skrzacie?

- Ja... nie widziała nikogo, sir, nikogo - wyjąkała Mrużka, przełykając głośno ślinę. 

- Amosie, dobrze wiem, że normalnie chciałbyś zabrać Mrużkę na przesłuchanie. Jednak proszę cię, żebyś mi pozwolił zająć się nią osobiście - powiedział pan Crouch.

Panu Diggory'emu było trudno odmówić takiej osobie jak pan Crouch.

- Możesz mieć pewność, że zostanie ukarana - dodał pan Crouch.

- P-p-panie... - wyjąkała Mrużka, patrząc na niego oczami pełnymi łez. - P-p-panie, b-b-błagam... 

Pan Crouch spojrzał na nią surowo. W jego oczach nie było ani śladu litości. 

- Mrużka zachowała się tej nocy karygodnie - powiedział. - Nigdy bym nie pomyślał, że mogłaby się tak zachować. Powiedziałem jej, że ma zostać w namiocie, gdy ja pójdę zobaczyć, co się stało. Mrużka mnie nie posłuchała. A to oznacza ubranie.

- Nie! - Mrużka padła plackiem u stóp pana Croucha. - Nie, panie! Tylko nie ubranie, nie ubranie! - wrzesnęła.

Ana wiedziała, że domowego skrzata można zwolnić ze służby tylko w jeden sposób: dając mu normalne ubranie lub chociaż jego fragment. Czuła żal patrząc, jak Mrużka płacze rozpaczliwie u stóp pana Croucha, ściskając kurczowo swoją serwetkę. 

- Ona była śmiertelnie wystraszona! - wybuchła nagle Hermiona, patrząc wściekle na pana Croucha. - Pana skrzatka ma lęk wysokości, a ci czarodzieje w maskach lewitowali ludzi w powietrzu! Nie może jej pan obwiniać o to, że po prostu przed nimi uciekała!

- Właściwie Hermiona ma rację - powiedziała Ana.

Pan Crouch cofnął się, odtrącając skrzatkę, którą teraz zaczął traktować jakby była czymś plugawym i zgniłym, co brukało jego schludnie czyste buty.

- Nie ma pożytku ze skrzata, który jest nieposłuszny - powiedział chłodno, patrząc na Hermionę. - Nie potrzebuję sługi, który zapomina o swoich obowiązkach i naraża na szwank moją reputację. 

Mrużka szlochała rozpaczliwie tak głośno, że słychać ją było na całej polance. Zapadło niezręczne milczenie, które przerwał pan Weasley:

- Chyba odprowadzę dzieciaki z powrotem do namiotu, jeśli nikt nie ma nic przeciwko. Amosie, ta różdżka nic więcej nam już nie powie, więc z łaski swojej oddaj ją Harry'emu.

- Ja i moja żona też zaprowadzimy dzieciaki z powrotem do namiotu - powiedział pan Collet, podczas gdy pan Diggory oddał różdżkę Harry'emu, a ten schował ją do kieszeni.     

- No to chodźmy - powiedziała pani Collet.           

Jednak Hermiona nie ruszała się z miejsca. Wciąż patrzyła na łkającego skrzata.

- Hermiono! - powiedział niecierpliwie pan Weasley.

Odwróciła się i poszła za Harrym i Ronem. Ana poszła z Jess, Amy i El. Weszli między drzewa.

- Co teraz będzie z Mrużką? - zapytała Granger, kiedy opuścili polankę.

- Nie wiem - powiedział pan Weasley.

- Jak oni mogli ją tak traktować?! - wybuchła Hermona. - Pan Diggory mówił do niej per ,,skrzacie".. a ten pan Crouch! Przecież doskonale wiedział, że Mrużka tego nie zrobiła, a jednak zamierza ją wypędzić! W ogóle go nie interesuje, że była śmiertelnie przerażona, że tak rozpaczała... Tak nie można traktować człowieka!

- No ale... Mrużka nie jest człowiekiem - powiedział Ron. 

Granger łypnęła na niego groźnie.   

- A jakie go ma znaczenie? - zapytała. - Żadnej czującej istoty nie powinno się tak traktować. 

- Z tym akurat masz rację - powiedziała Ana.     

- Hermiono, zgadzam się z tobą, ale to nie jest odpowiedni czas na dyskusje o prawach skrzatów. Teraz powinniśmy jak najszybciej wrócić do naszych namiotów - powiedział pan Weasley. - Gdzie jest reszta? - zapytał. 

- Też chciałem o to zapytać. Obiecałem państwu Acosta, że znajdę i przyprowadzę bezpiecznie ich synów - powiedział pan Collet. 

- Zgubiliśmy ich w ciemności. Potem spotkaliśmy Anę, Jess, Amy i El. Żadnych bliźniaków z nimi nie było - powiedział Ron. - Tato, dlaczego wszyscy tak się denerwują z powodu tej czaszki? - zapytał Artura.

- Też bym chciała to wiedzieć, tato - powiedziała Jess do Mancario. 

- Wyjaśnię wam w namiocie - powiedział krótko pan Weasley.

- Ja też - powiedział pan Collet.

Gdy wyszli na skraj lasu, musieli się jednak zatrzymać. Tłum przerażonych czarodziejów i czarownic rzucił się ku panu Weasleyowi. 

- Co się dzieje? Kto to wyczarował? Arturze... to chyba nie... ON?

- Oczywiście, że nie on - powiedział niecierpliwe pan Weasley. - Nie wiemy kto, musiał się zdeportować. A teraz wybaczcie, ale muszę odpocząć. 

Przeprowadził z państwem Collet przez tłum Anę, Jess, Amy, El, Harry'ego, Rona i Hermionę. Ana oddzieliła się od Weasleyów, Harry'ego i Hermiony z państwem Collet i przyjaciółkami. Zdążyła jeszcze zobaczyć jak Charlie Weasley wychyla się z namiotu i mówi, że Fred, George i Ginny już wrócili, że nic im nie jest. To dało jej nadzieję, że Claudio i Conrado też zdołali bezpiecznie wrócić do swojego namiotu. Okazało się to prawdą, bo po chwili zobaczyła bliźniaków wychylających się z ich namiotu.

- Gdzie byliście? - zapytał Claudio.

- Chodźcie do naszego namiotu, opowiemy wam wszystko - powiedziała Ana. 

Wszyscy weszli do namiotu. Pani Collet zrobiła im ciepłej herbaty. Ana usiadła ogrzewając dłonie o ciepły kubek. 

- Więc dlaczego wszyscy tak panikowali? - zapytała.

- I kim byli ci ludzie? - dopytała Jess. 

- To byli śmierciożercy, poplecznicy Voldemorta. Niestety zdążyli się zdeportować. Uciekli, gdy zobaczyli Mroczny Znak, zanim zdążyliśmy choć jednemu zedrzeć maskę z twarzy - powiedział pan Collet.

- Więc Hermiona miała rację, kiedy mówiła, że to znak Voldemorta - powiedziała Ana. 

- Tak, Mroczny Znak był znakiem rozpoznawczym śmierciożerców. Jeśli wisiał nad jakimś domem, to był znak, że śmierciożercy w nim byli. Nie widziano Mrocznego Znaku od trzynastu lat - powiedział pan Collet. 

- Myśli pan, że to znak, że Voldemort wrócił? - zapytała Amy. 

- Nie wiem, ale to bardzo niedobry znak - powiedziała pan Collet.

- Nie rozumiem dlaczego śmierciożercy teleportowali się na widok Mrocznego Znaku. Przestraszyli się? - zapytała El.

- To bardzo możliwe. Wielu śmierciożerców robiło wszystko, żeby uniknąć Azkabanu, twierdzili że służyli Voldemortowi pod wpływem zaklęcia, np. Malfoyowie. Nietrudno się domyślić, że Voldemort nie wybaczyłby im tak łatwo wyparcia się go - powiedział pan Collet.

- Jakiego zaklęcia? - zapytała Ana.

- To nieważne, nie powinniście go znać, dzieciaki. Idźcie do łóżek, prześpijcie się. Za kilka godzin wyruszamy do domu - powiedziała pani Collet. 

- Co z panem Robertsem i jego rodziną? - zapytała Jess.

- Nic im nie jest. Została im zmodyfikowana pamięć, nie będą niczego pamiętali - powiedział pan Collet.

Ana pocałowała krótko Claudio, Jess Conrado i oni poszli ze swoimi rodzicami do swojego namiotu. One poszły z Amy i El do łóżek. Rozmawiały jeszcze chwilę, aż wszystkie cztery zmorzył sen. 

poniedziałek, 14 grudnia 2020

Rozdział XXIV: Mistrzostwa Świata w Quidditchu

Ana i jej przyjaciółki obudziły się wcześnie rano 22 sierpnia. Dzisiaj wybierały się z rodzicami Jess oraz z  Claudio i Conrado i ich rodzicami na mistrzostwa świata w quidditchu. Black pierwszy raz miała okazję obejrzeć to wydarzenie, bo w tym roku odbywało się w Anglii, która po raz pierwszy była gospodarzem. Dziewczyny umyły się, ubrały i zeszły na dół na śniadanie. 

- Jak nastroje, dziewczęta? - zapytał pan Collet. 
- Znakomite, panie Collet - powiedziała Ana. 

Po śniadaniu całą szóstką wyszli na świstoklik. Po drodze dołączyli do nich chłopaki Any i Jess z rodzicami. Pierwsza pocałowała lekko Claudio na powitanie, a druga Conrado. Bliźniacy byli podobni do swojego ojca. Dotarli na miejsce, gdzie czekał ich świstoklik, którym była stara gazeta. Każdy ją chwycił i po chwili Ana poczuła charakterystyczne pociągnięcie w okolicach pępka. Po chwili wylądowali na zamglonym wrzosowisku. Pan Collet podniósł zużyty świstoklik i podszedł do dwóch mężczyzn ubranych jak mugole, ale niezbyt prawidłowo. Jeden ubrany był w kilt i poncho, trzymał zwój pergaminu i pióro. Drugi miał zegarek i ubrany był w tweedowy garnitur i śniegowce. 

- Dzień dobry, Bazylu - powiedział pan Collet i podał człowiekowi z pergaminem gazetę. 
- Witaj, Mancario - powiedział czarodziej zmęczonym głosem. Rzucił zużyty świstoklik na stos innych, wśród których były podziurawiona piłka czy puszka po konserwach. 
- Lepiej się odsuńcie, za chwilę ląduje kolejna grupa - powiedział ten z zegarkiem. 

Odsunęli się więc. Bazyl spojrzał na pergamin. 

- Collet.... pierwsze pole namiotowe. Acosta... tak samo. Pytajcie o Robertsa - powiedział. 
- Dzięki Bazylu, chodźmy - powiedziała pan Collet. 

Wszyscy poszli za nim. Doszli do kamiennego domku, w którym mieszkał mugol. Z całą pewnością był to mugol, bo był ubrany normalnie. 

- Dzień dobry, czy pan Roberts? - zapytał ojciec Jess. 
- Tak, a pan? - zapytał mugol, patrząc na nich podejrzliwie. 
- Collet, mam rezerwację z czerwca, na jeden namiot - powiedział pan Collet. 
- Sprawdzę... Collet... drugie miejsce zaraz za lasem. Płaci pan od razu? - zapytał pan Roberts. 
- Oczywiście - powiedział tata Jess i wyjął mugolskie banknoty. Nie miał problemu z operowaniem nimi jak wielu czarodziejów czystej krwi. 

Następnie pan Acosta zapłacił za miejsce swojej rodziny również na jeden namiot. Ana i Jess ucieszyły się, gdy okazało się, że mieli miejsce obok ich. Poszli za pańśtwem Collet  i państwem Acostą. Dotarli na miejsce, gdzie okazało się że pierwsze miejsce za lasem zajęli Weasleyowie z Harrym i Hermioną na dwa namioty, osobne dla chłopców i dziewcząt. Z tego Ana i Jess mniej się ucieszyły, ale trudno. Razem z Amy i El pomogły państwu Collet rozbić namiot. Claudio i Conrado pomogli swoim rodzicom postawić namiot. Namioty wydawały się zbyt małe, żeby ich wszystkich wygodnie pomieścić, ale Ana wiedziała że w środku były magicznie powiększone. Weszła z przyjaciółkami i państwem Collet do ich namiotu. W środku wyglądał jak w pełni urządzone mieszkanie. Były tu fotele, stolik do kawy, kominek typu "koza", łazienka i dwie sypialnie. Ana zajęła jedną z przyjaciółkami, a drugą wzięli państwo Collet. 

- Dziewczyny, idźcie po wodę - powiedziała pani Collet, dając im czajnik i rondle. - Ja z Mancario pójdę po drewno na ognisko. 
- Ale przecież w namiocie jest kominek - powiedziała El. 
- Niestety, ale nie możemy go użyć. Antymugolskie środki bezpieczeństwa - powiedziała mama Jess. 

Ana i reszta dziewczyn spojrzały na plan kempingu i zobaczyły że kran jest po drugiej stronie. Wzięły więc czajnik i rondle i wyszły z namiotu. Ku zadowoleniu Black i Collet, Claudio Mancario też zostali wysłani po wodę. Chwyciły więc swoich chłopaków za ręce, w drugich trzymając rondle, póki jeszcze są puste. Idąc zauważyli, że nie wszyscy przejmowali się antymugolskimi środkami bezpieczeństwa. Były tu namioty poobwieszane symbolami drużyn - Irlandii lub Bułgarii, namioty wyglądające jak pałace, Zauważyli nawet cały złoty namiot. 

- Mugole nie widzą tych namiotów? - zapytała El. 
- Pewnie pracownicy ministerstwa co jakiś czas czyszczą im pamięć - powiedziała Ana. 
- Czarodzieje nie potrafią się powstrzymać od chęci zrobienia wrażenia na innych jak się spotykają w tak dużej grupie. A nieczęsto się to zdarza - powiedziała Jess. 
- Właśnie - powiedziała Amy. 

Po drodze spotkali znajome twarze. Seamusa Finnigana, Deana Thomasa, Lee Jordana, Olivera Wooda, Cho Chang i Erniego Macmillana. Musieli zapewnić panią Finnigan, że kibicują Irlandii. Namiot Finniganów był cały ozdobiony koniczynami, symbolami drużyny. Dowiedzieli się też, że Wood dostał się do rezerwy Zjednoczonych z Podlemere, o czym poinformował ich podekscytowany. Po drodze mijali też czarodziejów rozmawiających w obcych językach, czyli zagranicznych. Oczywiście sami przybyli zza granicy, Jess, Claudio i Conrado oraz ich rodzice byli Hiszpanami, ale z Aną, Amy i El rozmawiali po angielsku i używali tylko tego języka w ich obecności. Zresztą Jessica mówiła, że i na co dzień, gdy nie mają gości, rozmawia często z rodzicami po angielsku, odkąd zaczęła chodzić do Hogwartu. Gdy zbliżali sę do celu, dogonili ich Harry, Ron i Hermiona, którzy także szli z rondlami i czajnikiem po wodę. 

- Harry, Ron, Hermiona, to Claudio Acosta, mój chłopak, a to jego bliźniak Conrado Acosta, chłopak Jess. Claudio, Conrado, to jest Harry Potter, Ron Weasley i Hermiona Granger, nasi koledzy z roku - przedstawiła ich sobie Ana. 
- Wiemy kim jest Harry, w Europie też jest sławny - powiedział Claudio. 

Bliźniaki i złota trójca wymienili się uściskami dłoni. Gdy dotarli, do kranu ustawiła się już mała kolejka. Ustawili się za jakiś starszym czarodziejem w kwiecistej koszuli nocnej. Kłócił się o coś z innym czarodziejem, który wymachiwał spodniami w prążki i wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać. 

Załóż je, Archienie bądź głupi, przecież nie możesz paradować w czymś takim, mugole przy bramie już zaczynają coś podejrzewać- powiedział pracownik ministerstwa. 
- Kupiłem to w sklepie mugoli! - upierał się staruszek. - Mugole to noszą!
- Mugolskie kobiety, Archie. Mężczyźni noszą to - powiedział pracownik, wymachując mu przednosem spodniami w prążki. 
- Ani mi się śni to nosić. Lubię jak przewiewa mi intymne zakątki. To bardzo zdrowe... - powiedział oburzony Archie. 

El i Hermiona dostały takiego ataku śmiechu, że musiały odejść na bok i wróciły dopiero wtedy, gdy Archie nabrał wody i odszedł. Napełnili rondle i czajniki i wrócili do namiotów. Dziewczyny i bliźniaki dali się namówić Ronowi, żeby poszli do nich, żeby chłopcy poznali jego rodzinę, a one poznały w końcu jego najstarszych braci. Bill i Charlie okazali się fajni. Ana spodziewała się, że najstarszy z rodzeństwa Weasleyów to nudziarz jak Percy, który ciągle gadał o swoim nowym szefie Bartemiuszu Crouchu. Na szczęście Bill był po prostu cool. 

- Dobra, zamknij się, Weatherby - powiedział Ron, zwracając się do niego jak Crouch. - Wybaczcie, nawija tak odkąd zaczął pracę w ministerstwie. Lada chwila ogłoszą swoje zaręczyny - powiedział do nich. 

Hermiona pomogła panu Weasleyowi rozpalić ognisko, bo z wrażenia upuszczał każdą zapaloną zapałkę, która natychmiast gasła. Ana, jej przyjaciółki, chłopak i chłopak Jess posiedzieli jeszcze trochę z Potterem, Granger i Weasleyami i wrócili do swoich namiotów. W pobliżu namiotu Colletów aportował się mężczyzna w szacie Os z Wimbourne, która była na nim obcisła z powodu jego nadwagi. Ana wyjaśniła El, że to Ludo Bagman, znany były pałkarz Os z Wimbourne. 

- Stare dobre czasy. Teraz jestem szefem Departamentu Magicznych Gier i Sportów. Będę komentował finał - powiedział pan Bagman. - Ale ja nie o tym. Ktoś chce się założyć o wynik meczu? - zapytał. 
- Nie uważasz, że są za młodzi na hazard, Ludo? - zapytała pani Collet. 
- Niech mają trochę rozrywki, Carmen. Bliźniacy Weasley przed chwilą założyli się o trzydzieści siedem galeonów, piętnaście sykli, trzy knuty plus lipna różdżka - powiedział Bagman. 
- Ale oni za kilka miesięcy skończą 17 lat, moja córka, jej chłopak i przyjaciele mają dopiero 14 lat - powiedziała mama Jess. 
- A może ty albo twój mąż zechce się założyć? - zapytał Bagman. 

Ani państwo Collet, ani państwo Acosta nie chcieli się założyć, więc pan Bagman deportował się, żeby zbierać zakłady gdzie indziej. Chwilę później aportował się mężczyzna, który był przeciwieństwem pana Bagmana, Bartemiusz Crouch, Szef Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Tonks wspominała Anie, że to on dał aurororm pozwolenie na zabijanie, gdy był szefem Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Był bardzo dobrze przebrany za mugola.

- Mancario, nie widziałeś może Ludo? Wszędzie go szukam - powiedział pan Crouch.
- Och, deportował się stąd przed chwilą. Zbiera zakłady - powiedział pan Collet. 
- No tak, mamy tyle pracy na głowie, a ten jak zwykle zakłady zbiera. Musieliśmy zorganizować świstokliki na 5 kontynentach. Bułgarzy chcą, aby dostawić tuzin fotelów w loży honorowej.
- To rzeczywiście dużo pracy, Bartemiuszu - powiedział ojciec Jess.
- Tak, i jeszcze Ali Bashir narzeka na embargo na latające dywany, które wprowadził Artur Weasley. Wytłumacz takiemu, że latające dywany figurują w Rejestrze Zakazanych Obiektów Magicznych, jako przedmioty mugolskie. Ali uważa że jest duże zapotrzebowanie na rynkowy pojazd rodzinny. Pamiętam jak mój dziadek miał strzyżonego Axminstera na 12 osób, ale to rzecz jasna było w czasach, gdy nie były one jeszcze zakazane - powiedział Crouch takim tonem, jakby chciał dać do zrozumienia, że jego rodzina zawsze przestrzegała prawa. 
- Współczuję Arturowi. Ale powiedz, czy znaleźli już Bertę Jorkins? - zapytał pan Collet.
- Nie, o tym właśnie też chcę porozmawiać z Ludo. On bagatelizuje sprawę. Twierdzi ze Berta przez swoje roztargnienie pewnie źle spojrzała na mapę i trafiła nie do Albanii, ale do do Australii - powiedział pan Crouch. 
- Lepiej żeby sprawa się szybko rozwiązała. Zniknięcie pracownicy waszego Ministerstwa Magii w czasie, gdy to ma się wydarzyć w Hogwarcie... - powiedział pan Collet.
- Co ma się wydarzyć w Hogwarcie, tato? - zapytała Jess.
- Dowiecie się, gdy już tam będziecie - powiedział jej ojciec. 

Wszystkie cztery Gryfonki były zirytowane tym, że nikt im nic nie mówi. Bliźniaki Acosta się tym nie przejmowali, bo nie chodzili do Hogwartu. Pan Crouch aportował się, żeby szukać dalej pana Bagmana. W miarę jak mijało popołudnie, atmosfera podniecenia rosła i nikt już nie przejmował się antymugoskimi środkami bezpieczeństwa. Nawet pracownicy ministerstwa magii przestali już zwracać uwagę na jawne przejawy użycia magii. Co rusz aportowali się sprzedawcy. Ana, Jess, Amy, El, Claudio i Conrado podeszli do jednego. Kupili po kapeluszu i rozetce drużyny Irlandii, które wykrzykiwały nazwiska graczy i obejrzeli figurki graczy, które chodziły pusząc się dumnie. Nikt z nich jednak żadnej nie kupił. Były tam też flagi Irlandii i Bułgarii, wyśpiewujące hymny narodowe oraz maleńkie modele błyskawic, podobne do tych, którą Ana dostała od Jess na Boże Narodzenie w zeszłym roku. 

- A to co? - zapytała El, wskazując na wózek wyładowany czymś co wyglądało jak lornetki, ale miało mnóstwo dziwnych guzików i gałek. 
- Omnikulary - możecie nimi przyśpieszyć lub spowolnić każdą akcję, a także ją powtórzyć - zachwalał sprzedawca. - Jedynie 10 galeonów sztuka. 

Każde z nich kupiło omnikulary. Pan Collet i pan Acosta kupili po fladze Irlandii. W końcu gdzieś za lasem rozległ się głośny, dudniący dźwięk gongu, a między drzewami zapaliły się zielone i czerwone latarnie, rozświetlające drogę na stadion. 

- Już czas. No idziemy, dzieciaki - powiedział pan Collet, równie podekscytowany jak oni.   

Z rozetkami przypiętymi do piersi, kapeluszami na głowach i trzymając omnikulary w rękach, ruszyli za państwem Collet i państwem Acosta. W wędrówce dołączyli do nich Weasleyowie, Harry i Hermiona. Ana zauważyła że Fred i George nic nie kupili. Widocznie oddali Bagmanowi wszystkie oszczędności. Harry, Ron i Hermiona także mieli omnikulary, zielone kapelusze i rozetki, Ron ściskał również figurkę Wiktora Kruma. Także Ginny, Charlie i Bill mieli rozetki. Pan Weasley miał irlandzką flagę. Ana i Jess zauważyły, że bliźniacy Weasley zerkali z zazdrością na ich chłopaków, ale uznały że po prostu żałują, że nie zostawili sobie żadnych pieniędzy na pamiątki. W końcu doszli do ogromnego stadionu i zajęli miejsca w Loży Honorowej. Zajęli pierwszy rząd i obserwowali jak loża stopniowo się zapełnia. Na niebie pojawiały się reklamy, co chwilę zmazywane jakby niewidzialną ręką. 

- Zgredek? - zapytał nagle Harry, przez co Ana oderwała wzrok od wyświetlanej właśnie reklamy Magicznego Likwidatora Wszelkich Zanieczyszczeń Pani Skower i obejrzała się przez ramię jak on. 

Za Potterem faktycznie siedział jakiś skrzat. Nigdy nie widziała Zgredka, ale Harry opowiadał o nim. Wiedziała że próbował go powstrzymać przed powrotem do Hogwartu na drugi rok. I że Potter uwolnił go od rodziny Malfoyów. Skrzat odwrócił się do chłopaka, patrząc na niego spomiędzy palców.

- Czy sir właśnie nazwał mnie Zgredkiem? - zapytał skrzat. Sądząc po jej piskliwym głosie była to raczej skrzatka. Miała długie nietoperzowe uszy, olbrzymie brązowe oczy i nos wielkości i kształtu młodego pomidora. Była ubrana w serwetkę udrapowaną na kształt togi.

Zasłaniał sobie oczy, jakby oślepiało go słońce, mimo że w loży było raczej ciemne. Ron, Jess, Eli i El spojrzeli z z zaciekawieniem w stronę skrzekliwego głosu. Nawet pan Weasley, państwo Collet i państwo Acosta spojrzeli z zainteresowaniem. 

- Przepraszam, z kimś cię pomyliłem - powiedział Harry.
- Ależ ja znam Zgredka, wielmożny panie - powiedziała skrzatka. Zrobiła wielkie oczy na widok blizny na czole Pottera. - Pan to Harry Potter sir - zaskrzeczała i jej wzrok padł na Anę. - A wielmożna panienka to Ana Black. 
- Znasz Zgredka? - zapytał Potter. 
- Tak, wielmożny panie. Zgredek ciągle opowiada o wielmożnym panu i o wielmożnej panience - powiedziała skrzatka, nadal zakrywając sobie oczy, jakby oślepiało ją słońce, choć w loży było dość ciemne. - Mam na imię Mrużka. 
- Zgredek mówił o mnie? Ale ja go nawet nie poznałam - powiedziała Ana zdziwiona. 
- Tak, ale wielmożna panienka jest kuzynką syna dawnych państwa Zgedka, prawda? - zapytała Mrużka  piskliwym głosem. 
- No jestem - powiedziała niechętnie.  
- Co? Jesteś kuzynką Malfoya? - zapytał Harry.
- Jego matka to młodsza siostra ciotki Andromedy, więc jest moim kuzynem drugiego stopnia na szczęście. Wszystkie rody czystej krwi są ze sobą w jakiś sposób spokrewnione, więc ty też  pewnie masz jakieś dalekie pokrewieństwo z Malfoyem, bo twój tata był czystej krwi - wyjaśniła Ana. 
- Współczuję, chyba bym się zapadł pod ziemię jakby Malfoy był moim  kuzynem drugiego stopnia - powiedział Ron.
- Czasem mam taką ochotę. Całe szczęście, że nie jest moim kuzynem pierwszego stopnia - powiedziała.
- Jak się ma Zgredek, Mrużko? Cieszy się wolnością? - zapytał Harry.
- Szczerze mówiąc Mrużka uważa, że źle wielmożny pan zrobił, zwracając wolność Zgredkowi - powiedziała Mrużka. 
- Dlaczego? - zapytał Potter.
- Zgredkowi wolność uderzyła do głowy. Ciągle ma w głowie pomysły ponad stan, wielmożny panie. Mrużka mówi do niego: znajdź sobie przyjemną rodzinę i się ustatkuj. Zgredek ciągle nie może znaleźć nowej pracy, bo domaga się zapłaty - powiedziała skrzatka. Ostatnie zdanie wypowiedziała szeptem, zniżając głos o pół oktawy.
- Dlaczego miałby nie domagać sę zapłaty za swoją pracę? - zapytała Hermiona.
- Domowym skrzatom nie płaci się za ich pracę, sir. Służenie panu to obowiązek dobrego domowego skrzata. Mój pan na przykład, kazał Mrużce zająć sobie miejsce, bo bardzo zajęty ten mój pan. I Mrużka zajmuje mu miejsce, mimo że Mrużka boi się wysokości i wolałaby być z powrotem w namiocie swego pana - powiedziała skrzatka.
- To oburzające. Twój pan wiedział, że boisz się wysokości i mimo to cię tu wysłał? - zapytała oburzona Granger.
- Mrużka jest dobrą domową skrzatką i posłusznie wykonuje rozkazy swojego pana - powiedziała Mrużka. 
- To skandaliczne - powiedziała Hermiona. 
- Zgredkowi ciągle tylko psoty i zabawy w głowie, które całkowicie nie pasują do domowego skrzata. Mrużka mówiła Zgredkowi, żeby się uspokoił, bo w końcu trafi przed Urząd Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami jak jakiś zwykly goblin. 
- No i gdzie problem? W końcu należy mu się trochę rozrywki - powiedział Harry. 
- Zgadzam się z Harrym, a rzadko mi się to zdarza - powiedziała Ana. 
- Domowe skrzaty nie powiny myśleć o rozrywkach. Tylko robią co im się każe, jak Mrużka teraz - powiedziała Mrużka. 
- Dlaczego twój pan cię tu przysłał, skoro nie lubisz wysokości? - zapytał Potter, marszcząc przy tym czoło. 
- Mrużka mówiła, sir. Mój pan jest bardzo zajęty i kazał Mrużce zająć mu miejsce.. - Wskazała głową na puste miejsce obok siebie.

Ron wyjął swoje omnikulary i zaczął je testować. Zachwycał się, że może sprawić że jakiś wapniak znowu podłubie w nosie i znowu. Ana postanowiła sprawdzić swoje omnikulary. Faktycznie mogła cofać i obejrzeć jeszcze raz to co się wydarzyło. 

- Mecz poprzedzi występ maskotek obu druzyn - powiedziała Hermiona, któa studiowała plan mistrzostw. 
- Na to zawsze warto popatrzeć. Narodowe drużyny zwsze przywożą ze sobą różne typowe dla ich krajów stworzenia - powiedział pan Weasley. 

Przez następne pół godziny loża stopniowo się zapełniała. Państwo Collet, państwo Acosta i pan Weasley co chwilę wymieniali z kimś uścisk dłoni. Percy podnosił się na nogi tak często, że wyglądało to jakby próbował usiedzieć na jeżu. Kiedy przybył sam minister magii, Korneliusz Knot, pokłonił się tak nisko, że okulary zleciały mu z nosa i roztrzaskały się. Podniósł je szybko, naprawił za pomocą różdżki i już nie wstawał, rzucając zazdrosne spojrzenia na Harry'ego i Anę, z którymi Knot przywitał się jak ze starymi znajomymi. 

- Bardzo mi przykro, że wciąż nie znaleźliśmy twojego ojca, Ana. Na pewno ci ciężko z tym, że morderca twojej matki jest na wolności - powiedział Knot. 
- Nie szkodzi. Już się z tym pogodziłam, pani ministrze - powiedziała Black. - I bardzo dobrze, że go nei znaleźliście. Morderca, a raczej morderczyni mojej matki nie jest na wolności - pomyślała. 
 - Harry, Ana, to jest pan Oblanski... Oblansk...Obalonsk... No bułgarski minister magii. - powiedział, wskazując na czarodzieja siedzącego obok niego. - Niestety nie mówi po angielsku. 

Knot próbował przedstawić ich na migi bułgarskiemu ministrowi:

- Harry Potter i Ana Black.... no wie pan, ten który przeżył atak Sam-Wiesz-Kogo i córka wnuczki brata Albusa Dumbledore'a i niestety zbiegłego mordercy, Syriusza Blacka - powiedział. Bułgarski minister jedynie chrząkał i pokazywał na nich palcem - Ech, ciężko się dogadać. Do tego potrzebny mi jest Barty. Widzę że skrzatka zajęła mu już miejsce, spryciarz. 

Ku niezadowoleniu Any do loży przyszli Malfoyowie. Pierwszy raz zobaczyła ciotkę Narcyzę. Była smukłą, wysoką blondynką o błękitnych oczach. Mogłaby uchodzić za piękność, gdyby nie to, że marszczyła się, jakby coś jej śmierdziało.

- O! Jest i Lucjusz - powiedział uradowany Knot. 
- Witaj Korneliuszu. Chyba jeszcze nie poznałeś mojej żony, Narcyzy? - zapytał pan Malfoy. - To mój syn Draco. 
- Miło mi poznać. Weasleyów, pana Pottera, pannę Black, pannę Collet, pannę Colen i pannę Tagworth zapewne już znacie - powiedział minister. 

Pan Weasley i pan Malfoy zmierzyli się wzrokiem. Ana była świadkiem jak pobili się w księgarni Esy i Floresy, gdy kupowała z ciotką i wujem książki na drugi rok. 

- Owszem - powiedział jedynie Lucjusz. 
- Świetnie. To są Mancario i Carmen Collet, hiszpański szef biura aurorów i magizoolog. A to Carlos i Andrea Acosta, także pracownicy hiszpańskiego ministerstwa magii, Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami oraz ich synowie, Claudio i Conrado - powiedział Knot. 
- Miło poznać - powiedział pan Malfoy z niezbyt  dobrze ukrytą pogardą w głosie.
- Arturze, Lucjusz właśnie przekazał niezwykle szczodrobliwą dotację na  Szpital Świętego Munga - powiedział minister. 
- Och... miło mi to słyszeć - powiedział pan Weasley.

Pani Malfoy spojrzała na Anę, nadal się krzywiąc. 

- Więc ty jesteś córką mojego wyrodnego kuzyna - powiedziała. 
- No jestem... ciociu - powiedziała Black, ostatnie słowo wypowiadając z drwiną. 

Jej ciotka skrzywiła się jeszcze bardziej, ale nie odezwała się, tylko poszła zająć miejsca z mężem i synem. 

- No to chyba pora zacząć, co nie Ludo? - zapytał Knot. 
- Tak, tak - powiedział Bagman. - Sonorus! - powiedział, przykładając sobie różdżkę do gardła. - Panie i panowie! - zawołał donośnym głosem, przekrzykującc ryk tłum. - Witam... witam na na czterysta dwudziestych drugich Mistrzostwach Świata w Quidditchu!

 Ostatnia reklama zniknęła i na niebie pojawił się wielki napis "IRLANDIA:  ZERO, BUŁGARIA: ZERO. 

- A teraz bez zbędnych wstępów.... pozwólcie że zapowiem... o to maskotki drużyny bułgarskiej! - zawołał Bagman. 

Na boisko spłynęło sto wil.  Były to kobiety, a raczej widma kobiet, pięknych kobiet.  Ich skóra lśniła jak księżyc, a ich białozłote włosy powiewały, choć nie było wiatru. Rozbrzmiała muzyka i wile zaczęły tańczyć. Na Anie, Amy, El, Jess, Ginny i Hermionie nie zrobiły wielkiego wrażenia, ale chłopcy to co innego. Gdy wile zaczęły tańczyć coraz szybciej i szybciej, Claudio i Conrado wstali i postawili jedną nogę na balustradzie loży, jakby chcieli wyskoczyć. 

Ana i Jess pociągnęły swoich chłopaków z powrotem na siedzenia. Muzyka urwała się i zobaczyły że Harry i Ron też chcieli wyskoczyć. 

- Harry, co ty robisz? - zapytała Hermiona. 

Z trybun w niebo rozniosły się rozeźlone ryki, bo ludzie nie chcieli, żeby pokaz wil się skończył. Nawet Claudio, Condrado, Harry i Ron wyglądali jakby się z nimi utożsamiali. Ron miętolił koniczynkę na swoim kapeluszu, który w końu zabrał mu ojciec, mówiąc że będzie mu jeszcze potrzebny, bo Irlandia też ma coś do powiedzenia.

Wile ustawiły się szeregiem po jednej stronie boiska. Ana i Jess musiały pilnować swoich chłopaków, żeby nie wyskoczyli, podobnie Hermiona Harry'ego i Rona. 

- Przestań i siedź spokojnie - powiedziała Ana do Claudio. 
- Ty też - powiedziała Jess do Conrado. 

- A teraz uprzejmie proszę wyciągnąć w górę różdżki... o to maskotki narodowej reprezentacji Irlandii! - zagrzmiał głos Ludona Bagmana. 

 Po chwili nad stadionem poszybowało coś, co przypominało zielono-złotą kometę. Okrążyło stadion i rozszczepiło się na dwie mniejsze komety, każda pomknęła ku słupkom bramkowym po obu stronach boiska, nad którym nagle rozkwitła tęcza, która łączyła dwie świetliste kule. Z tłumu wydobyły się okrzyki "oooooooh" i "aaaaaaah" jak podczas pokazu sztucznych ogni. Tęcza po chwili zbladła, a świetliste kule znów się połączyły, tworząc wielką, błyszczącą koniczynę. Ana, Jess, Amy i El patrzyły na to z zachwytem. Koniczyna wzniosła się ku niebu i zaczęła szybować nad trybunami. Spadało z niej coś, co  wyglądało jak złoty deszcz.

- Wspaniałe! - krzyknął Ron, gdy koniczyna przelatywała nad ich głowami, obsypując ich złotymi monetami. 

Ana zorientowała się, że koniczynę tworzą tysiące maleńkich, brodatych karzełków w czerwonych kamizelkach; każdy trzymał miniaturową lampę płonącą złotym lub zielonym światłem. 

- Leprokonusy! - zawołał pan Weasley, przekrzykując ryk tłumu; wielu widzów nadal walczyło o ztote monety, miotając się między rzędami i pełzając pod fotelami. 
- Zostaw to, El, złoto leprokonusów zawsze znika - powiedziała Ana do przyjaciółki. 
- Masz! - wrzasnął uradowany Ron, wsypując Harry'emu w dłoń garść złotyh monet. Najwyraźniej nie usłyszał co powiedziałą Ana. - Za omnikulary! Teraz będziesz mi musiał kupić prezent na Boże Narodzenie, aha! 

Ana nic nie powiedziała. Niech chłopak się cieszy, myśląc że spłacił "dług". Wielka koniczyna rozpłynęła się w powietrzu, karzełki opadły łagodnie na boisko naprzeciw  wil i usiadły ze skrzyżowany nogami, by obserwować mecz. 

A teraz powitajmy narodową drużynę quidditcha Bułgarii! - zawołał Bagman.  - Dymitrow! Iwanowa! Lewski!  Wołkow! Wulkanow! Zograf! Krum! - Nad boisko wyleciały postacie w szkarlacie tak szybko, że wyglądały jak szkarłatne smugi. Kibice Bułgarii zawyli z zachwytu. 

Ana spowolniła obraz w omnikularach, żeby przyjrzeć się zawodnikom. Ciężko było uwierzyć, że Krum ma tylko 18 lat.  Był szczupły, miał ziemistą cerę, ciemne włosy i oczy. Miał długi, zakrzywiony nos i gęste czarne brwi. Przez to wyglądał na gburowatego i jak przerośnięty jastrząb, ale na miotle poruszał się z wyjątkową gracją, jakby nic nie ważył. 

- A teraz powitajmy narodową drużynę quidditcha Irlandii! - zawołał Bagman. - Mullet! Troy! Moran! Connolly! Quigley! Ryan! Lynch! - Tym razem nad boisko wylecieli postacie w zielonych szatach, dosiadający Błyskawice. - A to nasz sędzia, słynny przewodniczący Międzynarodowego Stowarzyszenia Quidditcha, Hassan Mustafa! Prosto z dalekiego Egiptu! 

No boisko wyszedł niski, mały i łysy czarodzej, ale za to z dużymi wąsami. Miał na sobie szatę ze szczerego złota. Spod obfitych wąsów wystawał srebrny gwizdek. Pod pachą niósł drewnianą skrzynkę, a pod drugą ściskał swoja miotłę. Dosiadł miotłę i otworzył skrzynkę. W niebo poszybowały kafel, tłuczki złoty znicz, który zamigotał i zniknął. Mustafa zagwizdał ostro i błyskawicznie wzbił się w powietrze. 

- I RUSZYLI! - ryknął Bagman. 

To był bardzo emocjonujący mecz i o wiele wyższy poziom niż mecze quidditcha w Hogwarcie. Gra była bardzo szybka. Ana co jakiś czas musiała spowalniać akcję w omnikularach, żeby móc się przyjrzeć lepiej. Pierwszego gola zdobył irlandzki ścigający Troy. Kolejne dwie bramki również zdobyli Irlandczycy. Dopiero Iwanowa zdobyła pierwszego gola dla swojej drużyny i ustawiła wynik meczu na 30:10. Gra stawała się coraz brutalniejsza. Publiczność nagle się ożywiła, gdy szukający Wiktor Krum i Aidan Lynch zanurkowali. Okazał się, że Krum udawał, że zobaczył znicza i wykonał efektowny Zwód Wrońskiego, który Ana widziała pierwszy raz w życiu. Lynch natomioast zarył z calą prędkością w murawę. Na boisko musieli wejść magomedycy, którzy pomogli szukajacemu dojść do siebie i gra wkrótce została wznowiona. W ciągu następnego kwadransa zaciekłej gry Irlandia wbiła aż dziesięć goli i zdobyła znaczną przewagę nad przeciwnikami. Przy stanie 130:10 Lev Zograf sfaulował Mullet i sędzia Mustafa zarządził rzut karny. Potem Mustafa został obiektem zainteresowania całego stadionu, kiedy zapatrzył się na wile do tego stopnia, że zapomniał o całym świecie wokół. Kiedy magomedyk otrząsnał sędziego, ten zdenerwowany próbował przegonić bułgarskie maskotki ze stadionu, co wywołał oburzenie kibiców z tego kraju i samych wil.  Wołkow i Wulkanow wdali się w dyskusję z sędzią, co zaowocowało kolejnymi rzutami karnymi. Gra stała się bardzo zacięta. Pałkarze nie zwracali uwagi czy trafiają w piłki czy w przeciwników. Sprawę zaogniał jawny konflikt leprokonusów i wil, którzy wymieniali się pogróżkami. Tymczasem Moran zdobyła gola, ustanawiając wynik na 160:10, a pałkarz Quigley uderzył Kruma w twarz tłuczkiem. Bułgarski szukający zalał się krwią, jednak poleciał za Lynchem, który najwyraźniej zobaczył znicza. Znowu zanurkowali ramię w ramię i znowu Aidan wylądował na ziemi, podczas gdy Wiktor złapał znicza, co wywołało ryk publiczności. 

- WIKTOR KRUM ZŁAPAŁ ZNICZA! - ryknął Bagman, przekrzykując tłum. - WYGRAŁA JEDNAK IRLANDIA 170 DO 160.! Wielkie nieba, tego chyba nikt się nie spodziewał!

Potem powoli kibice Irlandii zaczynali wrzeszczeć z radości głośniej i głośniej, aż wybuchli wrzaskiem zachwytu.

- I po co on złapał tego znicza? - ryknął Ron, podskakując dziko i wymachując rękami nad głową. - Kretyn, zakończył mecz, kiedy Irlandia miała sto sześćdziesiąt punktów przewagi!
- Już wiedział, że nie uda im się wyrównać! - odkrzyknął Harry, również wymachując rękami jak szalony. - Irlandzcy ścigający byli za dobrzy... chciał zakończyć mecz z honorem, to wszystko...
- Zgadzam się Harrym! - krzyknęła Ana, również wymachując rękami. - Bułgaria nie miała szans na wygraną, ciągnięcie gry dalej nie miało sensu! 
- Właśnie, a tak Bułgarzy mogą być chociaż dumni, że Krum zakończył mecz honorowo i złapał znicz! - krzyknęła Jess, też wymachując rękami.  Robili to też Amy, Al, Claudio i Conrado. 
- Bardzo był dzielny, prawda? - zapytała Hermiona, wychylając się do przodu, by zobaczyć jak Krum ląduje na boisku i jak chmara magomedyków przedziera się ku niemu przez tłum walczących ze sobą leprokonusów i wil. - Okropnie krwawi...

Ana spojrzała przez omnikulary w dół. Uradowane leporokonusy krążące nad boiskiem utrudniały dostrzeżenie co sie dzieje, ale i tak zdołała zauważyć Kruma, otoczonego przez magomedyków. Wyglądał jeszcze bardziej gburowato niż zwykle i nie pozwalał im wyleczyć mu nosa. Stojący wokoło jego koledzy i koleżanki z drużyny kręcili głowami i wyglądali na przygnębionych. Kawałek dalej irlandzcy zawodnicy tańczyli radośnie w tańcu złota, które sypały ich maskotki. Nad trybunami powiewały flagi i ze wszystkich stron słychać było narodowy hymn Irlandii. Wile miały miny ponure i strapione. Znowu były niebiańsko pięknymi dziewczynami. Zmieniły się w potwory z twarzami wydłużonymi w ostre, zakończone dziobami głowy ptaków, a z ramion wyrastały im pokryte  łuskami skrzydła, gdy leprokonusy pokazały im obraźliwy gest po faulu Dymitrowa na Moran. Pan Weasley powiedział wtedy chłopcom, że właśnie dlatego nie powinni nabierać się na sam wygląd. 

- Nu co, my walczyli dzielnie - rozległ się posępny głos za Aną. Ona i Harry obejrzeli się; był to bułgarski minister magii. 
- Więc jednak mówi pan po angielsku! - powiedział z oburzeniem Knot. - A przez cały dzień zmuszał mnie pan do pokazywania wszystkiego na migi!
- Nu, było bardzo wesoło - odrzekł bułgarski minister, wzruszając ramionami.
- Irlandzka drużyna wykonuje pętlę honorową w otoczeniu swoich maskotek - zagrzmiał głos Bagmana - a do loży honorowej wnoszą właśnie nasze wspaniałe trofeum, Puchar Świata! 

Anę nagle oślepił biały blask, gdy loża honorowa została magicznie oświetlona, by wszyscy na trybunach mogli zobaczyć, co tam się dzieje. Dwóch zadyszanych czarodziejów niosło właśnie pudło z wielkim złotym pucharem. Wręczyli je Korneliuszowi Knotowi, który wciąż miał bardzo obrażoną minę, nie mogąc wybaczyć bułgarskiemu ministrowi, że przez cały dzień zmuszał go do używania języka migowego. 

- Ogromne brawa dla walecznych Bułgarów! - ryknął Bagman.

Siódemka bułgarskich zawodników wspięła się po schodach pokrytych czerwonym dywanem do loży honorowej. Tłum bił im brawo, a ze wszystkich stron błyskały soczewki omnikularów. Bułgarzy przeciskali się po kolei między rzędami foteli w loży, a Bagman wykrzykiwał kolejno nazwiska tych, ktorych dłoń ściskali Knot i bułgarski minister. Krum, który podszedł jako ostatni, wyglądał okropnie. Miał pokiereszowaną, zakrwawioną twarz, z której łypała posępnie para czarnych oczu. Nadal trzymał znicza. Ana zauważyła że nie  miał już zgrabności i zwinności, którą odznaczał się na miotle: miał kaczkowaty chód i okropnie się garbił. Kiedy padło jego nazwisko, cały stadion powitał je ogłuszającym okrzykiem zachwytu. Potem do loży weszła drużyna Irlandii. Aidan Lynch wszedł podtrzymywany przez Moran i Connolly'ego, bo drugi upadek oszołomił go i miał dziwnie nieprzytomne spojrzenie. Uśmiechnął się jednak szeroko, gdy Troy i Quigley unieśli wysoko puchar, a cały stadion eksplodował krzykiem i brawami. Ana też dołączyła do oklasków, aż jej zdrętwiały dłonie. W końcu kiedy irlandzka drużyna opuściła lożę, by zrobić jeszcze jedną petlę honorową (Connolly wziął Lyncha na barana; irlandzki szukający złapał go kurczowo w pasie, wciąż uśmiechając się trochę nieprzytomnie), Bagman wskazał różdżką na swoje gardło i mruknął "Quietus".

- Długo będzie się o tym  meczu mówić. Niesamowite zakończenie - powiedział ochrypłym głosem. - Kto by się spodziewał... szkoda, że to trwało tak krótko... Aha, tak... tak... tak... ile jestem wam winny? - zapytał, gdy Fred i George przeleźli przez oparcia foteli do drugiego rzędu i stanęli przed nim, uśmiechając się szeroko i wyciągając do niego ręce. 

- Tylko nie mówcie matce, że się zakładaliście - powiedział pan Weasley, gdy schodzili po wyłożonych purpurowym dywanem schodach. 
- Spokojna głowa, tato. Nie chcemy, żeby zabrała nam forsę. Mamy plany jak ją wydać - powiedział Fred. 

Pan Weasey wyglądał jakby chciał zapytać o te plany, ale zrezygnował. Wrócili w końcu do namiotów, słysząc w oddali śpiewy. Claudio i Conrado weszli do namiotu Colletów, żeby omówić z Aną, Jess, Amy i El mecz. Dopiero jak zaczynały im się kleić oczy, poszli spać do swojego namiotu i one też położyły się do łóżek.