sobota, 16 maja 2015

Rozdział VII: Najjaśniejsza z gwiazd

Ten rozdział w całości jest poświęcony Syriuszowi Blackowi. Ana pojawia się tu jedynie we wspomnieniach.
***
Siedział skulony w ciemnej jaskini. Był zmarznięty, głodny i wyczerpany. Od czasu ucieczki zjadł tylko jakiegoś szczura. Nie był z tego zadowolony, bo to zwierzę chyba już zawsze będzie kojarzyć mu się z Peterem. Tym razem się nie zawaha i go zabije. Syriusz Black wiedział, że rok szkolny wkrótce się zacznie, a został mu jeszcze kawał drogi do Hogwartu. Musiał jednak odpocząć. Pójdzie dalej z samego rana.

Spojrzał na pierwszą stronę Proroka Codziennego, którego dał mu Knot. Serce zabiło mu mocniej. To był ON! Na ramieniu tego rudego chłopca... Tak, tyle razy widział jak się przemieniał...

"Państwo Weasleyowie, Artur i Molly z dziećmi: Billem, Charliem, Percym, Fredem i George'em, Ronaldem i Ginewrą. Najmłodszy syn Weasleyów za pozostałą część wygranej pana Weasleya w loterii, otrzymał nową różdżkę, ponieważ stara złamała się po zderzeniu z Bijącą Wierzbą rok temu i do niczego już się nie nadawała. Ron od pierwszego września jedzie do Hogwartu na swój trzeci rok nauki." - Głosił napis pod zdjęciem. Tam gdzie Harry i Ana - pomyślał Syriusz. Poczuł ukłucie strachu. Ten zdrajca jest blisko nich... Nie mógł dłużej tu siedzieć... Musiał dopaść Glizdogona. I co najważniejsze ochronić przed nim chrześniaka i córkę. Poza tym obiecał jej, że wróci. Minęło dwanaście lat. Czas spełnić obietnicę.


Syriusz sam do końca nie wiedział jak zdołał uciec z Azkabanu. To chyba myśl o Harrym i Anie pozwoliła mu zebrać siły na przemianę i przepłynąć morze Północne, a potem wędrować jak najdalej od ludzkich siedzib. Tak było bezpieczniej. Mniejsze ryzyko, że ktoś go zobaczy. Tylko dwa razy złamał postanowienie trzymania się z dala od zamieszkanych miejsc.

Stał za krzakami w swojej psiej formie. Był na Magnolia Crescent. Niedaleko stąd znajdowała się ulica Privet Drive. Jeśli dobrze pamiętał, to tam mieszkali Dursleyowie. A to oznaczało, że Harry też. Syriusz czuł ogromną ochotę, żeby choć przez moment zobaczyć chłopca. Ciekawe czy dalej był tak podobny do swojego ojca, jak wtedy, gdy widział go ostatni raz. Pamiętał czarnowłosego berbecia patrzącego na świat zielonymi oczami. Mimo że był psem, poczuł łzy napływające mu do oczu. Przez dwanaście lat nie było dnia, w którym by nie tęsknił za Jamesem, Lily, Ally, Harrym i Aną. Zamknął oczy, żeby powstrzymać napływ wspomnień, które teraz sprawiały jedynie ból. Gdy je otworzył serce zabiło mu mocniej. Trzynastoletni James siedział na krawężniku naprzeciwko. Otrząśnij się - upomniał sam siebie Syriusz. To nie Rogacz. On już nie wróci. To był jego syn... Harry... Podszedł bliżej chcąc lepiej przyjrzeć się swojemu chrześniakowi. Z uśmiechem rozpoznawał kolejne szczegóły odziedziczone po Jamesie. Czarne włosy sterczące we wszystkie strony, usta, nos, uszy, ręce, a nawet takie same okulary, tylko połamane. Jedynie oczy miał po matce. Syriusza zaniepokoił fakt, że chłopiec był zbyt chudy jak na swój wiek. Czy Dursleyowie go głodzą? Gdy Hagrid zabierał go z Doliny Godryka, Black wiedział, że Harry nie będzie miał łatwego życia z wujostwem. Pamiętał przecież jak Petunia nienawidziła swojej siostry. A Vernon? Największy mugol jakiego widział świat. Nie żeby miał coś przeciwko mugolom, ale Dursley nie zaskarbił sobie jego sympatii. Jeśli dobrze pamiętał, mieli syna w wieku Harry'ego. Miał jakieś niepospolite imię, ale nie pamiętał jakie. Mało go to jednak obchodziło. Mógł się założyć, że był rozpieszczonym dzieciakiem. A Harry? Czemu on siedzi tutaj, w chłodny wieczór, zamiast w domu wujostwa? Może Dursleyowie mu coś zrobili? Znęcali się nad nim przez dwanaście lat? Nie. Dumbledore nie pozwoliłby im krzywdzić Harry'ego. Mógł przymykać oko na niezbyt dobre traktowanie, ale nie zignorowałby używania przemocy wobec chłopca. Syriusz nie mogąc się powstrzymać wyszedł zza krzaków. Harry nie był bezpieczny na tej ulicy. Wyszczerzył groźnie zęby i zaszczekał. Harry odruchowo wyjął różdżkę, a w następnej sekundzie pojawił się wściekle fioletowy autobus, Błędny Rycerz. Syriusz korzystając z tego czmychnął z powrotem w krzaki. Poczuł wyrzuty sumienia. Chłopiec chyba się go wystraszył, a to nie było przecież jego celem.

Syriusz musiał przyznać, że pierwsze spotkanie z Harrym nie przebiegło najlepiej. Ale czego on właściwie się spodziewał? Każdy wystraszyłby się wielkiego, wychudłego, czarnego psa przypominającego ponuraka. Oprócz Any. Ona chciała go przygarnąć. Syriusz do teraz nie wiedział czy powinien być dumny, że chciała pomóc, czy może zły, ponieważ chciała wziąć "obcego" psa? Gdyby wiedziała z kim naprawdę miała do czynienia...

Stał przed ich domem w postaci psa. Patrzył prosto w okno pokoju Any. W każdym razie tak myślał. Pamiętał, że to tam spała, gdy była niemowlęciem. Syriusza kusiło, by wejść na posiadłość Tonksów. Mógłby łatwo przeskoczyć płot. Tak bardzo pragnął choć przez moment zobaczyć swoją córkę. Nagle zobaczył jakiś ruch w oknie, to była ona. Nie widział jej wyraźnie, ale nawet z tej odległości zauważył podobieństwo do Ally. Całkowicie zapominając, że jest psem, chciał ją zawołać. Szczeknięcie musiało przestraszyć dziewczynkę, bo szybko zniknęła z widoku. Syriusz stał tam jeszcze przez chwilę, ciągle patrząc w okno, po czym postanowił wyruszyć dalej.

Stał na rozwidleniu ścieżki.  Nie było tu żadnych domostw, tylko same drzewa. Nie widać było stąd domu Tonksów, choć był niedaleko. Syriusz zdawał sobie sprawę, że nie powinien w ogóle się tu znaleźć. Nie było to bezpieczne ani dla niego, ani dla Any. Na pewno będą go szukać w tej okolicy. Rozum kazał mu iść dalej do celu, jednak serce nie pozwalało nawet się odwrócić. Łapa podniósł głowę i poczuł, że serce zaczęło bić mu mocniej. W jego stronę szła Ana. Była bardzo podobna do matki. Te same ciemnoblond włosy, twarz, usta, nos... Tylko szare oczy, takie jak jego, sprawiły że nie wziął jej za trzynastoletnią Ally. Widać było, że dziewczynka szła zamyślona. Zauważając go, nagle stanęła. Przez jej twarz przemknął cień strachu, a Syriusz był pewien, że właśnie zacisnęła rękę na różdżce schowanej w rękawie. Nie bój się, nie masz powodu do strachu - pomyślał, patrząc prosto na nią. Zdawał sobie sprawę, że nawet jeśliby zapewnił ją o tym na głos, co oznaczałoby zmianę w człowieka, tylko jeszcze bardziej by ją wystraszył. W swojej prawdziwej wersji wcale nie wyglądał lepiej, a jego psia postać nawet przed Azkabanem budziła grozę. W końcu przypominał ponuraka. Teraz jeszcze bardziej niż kiedyś. 

- Piesku, jesteś głodny? - zapytała nagle Ana, robiąc ostrożnie krok do przodu.

To było ostatnie, czego Syriusz się spodziewał. Przechylił łeb w bok, jak prawdziwy pies wyrażający zdziwienie. Tak szybko przestała się go bać? Zadała takie zwyczajnie pytanie, ludzkie... Nie pamiętał kiedy ktoś ostatnio był dla niego miły. Nie wiedział czy powinien być dumny, że jego córka zainteresowała się "bezdomnym psem", czy raczej zmartwiony tym faktem, iż każdy inny uznałby to za nierozsądne. No i Any w ogóle nie powinno tu być! I to o takiej porze! Gdyby wiedziała przed kim teraz stoi... Nie, nie możesz się przemienić. - Syriusz odciągnął od siebie chęć powrotu do prawdziwej postaci.

- Chodź, piesiu... wezmę cię do domu, dam ci jeść - powiedziała Ana, ostrożnie podchodząc do niego z wyciągniętą ręką. Drugą dalej zaciskała na różdżce.

Chce go przygarnąć?! A może to nie jest zły pomysł... Byłby bezpieczny... Andromeda i Ted nie wiedzą, że jest animagiem... A jakby udałoby mu się dostać do Hogwartu razem z córką... Zaoszczędziłby sporo czasu i sił. Ale czy jego kuzynka i jej mąż pozwolą dziewczynce zatrzymać przybłędę? Ana położyła rękę na jego łbie. Poczuł przyjemnie ciepło rozchodzące się po całym ciele, gdy go pogłaskała i pogładziła po wychudłym kręgosłupie. Może mógłby się ujawnić jej, kiedy znajdą się w domu Tonksów? Tylko wtedy, gdy ich nie będzie. Nadejdzie czas, by Dromeda i Ted poznali prawdę, ale jeszcze nie teraz. Na pewno wezwaliby aurorów, zanim zdążyłby cokolwiek im wyjaśnić. Ana kucnęła przed nim, nadal głaszcząc go po chudym grzbiecie.

- To co? Idziesz ze mną, piesku? - zapytała.

Syriusz był gotów zaszczekać na zgodę, lecz coś go zaniepokoiło. Nagle wyprostował głowę i zaczął węszyć w powietrzu, jednocześnie nadstawił uszu. Zrobiło się zimniej... i ciemniej... Dementorzy... byli zbyt daleko, żeby Ana mogła usłyszeć świst ich oddechów, ale on słyszał to doskonale. Sam nie wiedział czy to przez psi słuch, czy dlatego że spędził w ich towarzystwie dwanaście lat. Dlaczego musieli pojawić się akurat teraz?! Musiał chronić córkę. Nie powinna w ogóle wychodzić z domu... Zesztywniał i najeżył się, zaczął warczeć na dziewczynkę. Nie chciał tego robić, ale nie miał wyjścia. Ana cofnęła się przestraszona. Syriusz zauważył, że wysunęła końcówkę różdżki.

- Chciałam ci tylko pomóc - powiedziała z lekką pretensją w głosie.

Syriusz poczuł wyrzuty sumienia, nie chciał jej wystraszyć. Dementorzy jednak byli coraz bliżej... Nadal groźnie szczerzył kły i zaczął szczekać. W psim języku oznaczało to "uciekaj!", ale ona nie mogła o tym wiedzieć. Zaczął iść w jej kierunku. Od razu zaczęła uciekać, co było jego celem. Wciąż szczekając przyśpieszył do biegu, więc i Ana musiała zacząć biec. Biegł ile sił w wychudłym ciele. Zrobiło się jeszcze zimniej. Nie mógł się zatrzymać, dopóki nie upewni się, że jego córka jest bezpieczna. W końcu zobaczył dom Tonksów. Ana dopadła do furtki, szybko wbiegła na posiadłość i ją zamknęła. Syriusz zatrzymał się przed płotem, czując ulgę. Udało mu się zagonić ją do bezpiecznego domu, zanim dopadliby ich dementorzy. Ana odwróciła się, jakby znów chciała do niego podejść, lecz on ponownie zaszczekał. W pełni bezpieczna będzie dopiero wtedy, gdy znajdzie się w budynku. Odczekał aż zniknęła za drzwiami i dopiero wtedy odetchnął z ulgą. Ale teraz on sam musiał uciekać. W duchu przysiągł sobie, że już więcej nie będzie zbliżał się do ludzkich siedzib.


Syriusz był wściekły na samego siebie. Co go podkusiło, żeby znaleźć się w pobliżu Tonksów? To było oczywiste, że dementorzy będą go tam szukać. Teraz zdawał sobie sprawę, że pozwolenie na przygarniecie się byłoby głupstwem. Tylko ściągnąłby na Anę kłopoty. Ale... gdyby nie natknęła się na niego... padłaby ofiarą dementorów. Co ona w ogóle robiła poza domem? Andromeda i Ted nie powinni pozwalać jej wychodzić samej i to o późnej porze. Syriusz pomyślał, że może źle zajmowali się jego córką, ale natychmiast odrzucił tą myśl. Tyle razy zostawiał Anę pod ich opieką, gdy była mała. Powierzył im wychowanie jej. Na całym świecie nie było osób, którym ufałby bardziej. Poza Jamesem, Lily i Ally, ale oni już nie żyli... I Remusem i Dumbledore'em... i Peterem, dopóki nie zdradził... Lunatyk... Jeśli Łapa dobrze usłyszał, jego stary przyjaciel w tym roku będzie uczył obrony przed czarną magią. Uśmiechnął się na tę myśl. Na pewno będzie dobrym nauczycielem. Jako jedyny z Huncwotów nie stronił od nauki. Pamiętał te czasy, kiedy z Rogaczem robił psikusy, podczas gdy Lupin uczył się, choć i on często brał udział w żartach. Gdyby nie Remus przyjaciele pewnie oblaliby wiele testów i egzaminów. Syriusz wyszczerzył zęby na wspomnienie tych pięknych lat. Najszczęśliwszego okresu jego życia, który już nie wróci. Zacisnął powieki, żeby nie uronić łzy. Miało to jeszcze jeden plus. Łapa wiedział, że Remus nie pozwoli skrzywdzić Harry'ego i Any. Z jego ust wydobyło się ciche westchnięcie. Jak on mógł być tak głupi, żeby posądzić Lupina o zdradę? A teraz on, jak wszyscy, myśli że zdradził Potterów i uciekł, żeby zabić Harry'ego. I te samotne pełnie... przez tyle lat... Biedny Remus zasłużył na prawdę. Tak, nadejdzie dzień, w którym on, Harry i Ana dowiedzą się przez kogo zginęli Potterowie. Nie oczekiwał, że to stanie się szybko. Wiedział, że jego życie przez pewien czas nie będzie łatwe, a Peter był sprytny. Najważniejsi byli jednak jego chrześniak i córka. Zabicie Glizdogona stało się mniej istotne niż kiedyś. Właściwie nie czuł już takiej potrzeby zemsty jak wtedy, gdy wrobił go w swoje czyny. Pettigrew i tak nie ucieknie przed sprawiedliwością. Syriusz dostrzegł coś szarego przebiegającego mu pod nogami. Bez zastanowienia zmienił się w psa i szybko chwycił zwierzątko w pysk. Szczurek przez chwilę próbował się uwolnić z uścisku kłów, po czym wyzionął ducha. Black przemienił się z powrotem i z żalem stwierdził, że nie było tu niczego, co by pozwoliło mu upiec zdobycz. Może wtedy jego mięso nie byłoby takie złe? Brakowało mu różdżki. Pamiętał jak Crouch połamał, a właściwie ją zdeptał na oczach wszystkich w sali, w której zapadł wyrok. Wtedy go to nie obchodziło. Nic już go nie obchodziło. Bo czymże był kawałek hebanowego drewna w porównaniu z utratą ukochanych osób? A teraz bardzo przydałaby mu się różdżka. Oczywiście mógłby łatwo ukraść ją innemu czarodziejowi tak, że ten by tego nie zauważył. Wiedział jednak, że każdy od razu domyśli się kto ukradł magiczny przedmiot. Syriusz zdarł skórę ze szczura i krzywiąc się zaczął jeść jego surowe mięso. Jak zwykle było ohydne. Westchnął tęsknie za normalnym jedzeniem, którego nie miał w ustach od lat. Pomyślał, że może uda mu się zwędzić żarcie w Hogsmeade. Pokrzepiony tą myślą wyrzucił ogryzione kości i podkulił kolana pod brodę. Opatulił się cienką, postrzępioną szatą więzienną, chcąc choć trochę się ogrzać, lecz było to niemożliwe. Nastała północ, gdy w końcu udało mu się zasnąć, mimo że cały drżał z zimna. Obudził się skoro świt okropnie niewyspany, jak zwykle. Nie pamiętał już kiedy ostatnio dobrze sypiał. Podniósł się z ziemi masując obolały kark i ramię. Znów musiał zadowolić się zjedzeniem szczura. Nawet żarcie przygotowywane przez Stworka było lepsze - pomyślał ze smutkiem Syriusz. Zignorował burczenie w brzuchu, co nie było trudne, gdyż nie jadł porządnie od około trzynastu lat. Odkąd okazało się, że Potterowie muszą się ukryć. Teraz miał ważniejsze zadanie niż napełnienie pustego żołądka. Przemienił się w psa i wyszedł z jaskini. Czas ruszyć w dalszą drogę. Właśnie zaczęło kropić, ale Łapa nie miał zamiaru wrócić do jaskini i przeczekać aż przestanie. Zostało mu mało czasu, a to w końcu był tylko mały deszczyk. Na pewno szybko przejdzie. Szedł jak najdalej od ludzkich siedzib, głównie lasami. Co jakiś czas przebiegało obok niego jakieś zwierzątko albo spadał liść, ale on na to nie zwracał uwagi. Jego myśli były skupione gdzie indziej. Myślał o Anie i o tym czy uda mu się nadrobić stracony czas. Marzył żeby ona i Harry zamieszkali z nim, gdy zostanie oczyszczony z zarzutów, ale był świadom, że mogą się nie zgodzić. I wcale nie miałby im tego za złe. Nie oczekiwał nawet, że Ana będzie nazywać go tatą. Chciał tylko móc być blisko.

Przez okno do sali wpadały promienie słoneczne, tworząc smugi światła na białych ścianach i wypolerowanej posadzce. Był pierwszy sierpnia, najszczęśliwszy dzień w życiu Syriusza Blacka, zaraz po ślubie z Ally Dumbledore. Nie wiedział czy jeszcze kiedyś zazna takiego szczęścia. Trwała wojna, nikt nie mógł być pewien jutra. Teraz to jednak się nie liczyło. Trzymał w ramionach swoją nowo narodzoną córeczkę owiniętą w kolorowy kocyk. Czuł dumę, bo w żyłach tej małej istotki płynęła jego krew. Miała kępkę ciemnoblond włosów, a na jej twarzyczce tkwił delikatny uśmiech. Spała spokojnie, nieświadoma w jakich czasach przyszło jej żyć. Syriusz przysiągł sobie, że da jej szczęśliwy dom, rodzinę, miłość i beztroskie dzieciństwo tak długo, jak będzie to możliwe. Spojrzał na swoją żonę, która zasnęła zmęczona porodem. Na policzkach Ally widniały wypieki, klatka piersiowa opadała i unosiła się rytmicznie, a włosy w kolorze ciemnego blondu leżały rozsypane na poduszce. Mimo niedawnego wysiłku jej usta układały się w pogodny uśmiech. Syriusz czuł, że te dwie istoty kochał najbardziej na świecie. Zaraz obok Jamesa, Lily, Remusa i Petera oraz małego Harry'ego, który urodził się wczoraj. Był gotów za nich umrzeć, lecz teraz chciał żyć wiecznie. Móc patrzeć jak jego córka dorasta, idzie do Hogwartu, poznaje przyjaciół, pierwszego chłopaka, aż wreszcie staje się piękną kobietą i uzdolnioną czarownicą, tak jak jej mama. Pragnął poprowadzić ją kiedyś do ślubu. Bawić się z wnukami jako staruszek w świecie, w którym wojna byłaby już tylko przykrym wspomnieniem. Wtedy będzie mógł spokojnie umrzeć. Nie wiedział, że los okrutnie sobie z niego zakpi.

- Ana Ally Black - szepnął, rozkoszując się tymi słowami.


Syriusz zaskomlał cicho. Gdyby był teraz człowiekiem, po jego policzkach z całą pewnością popłynęłyby łzy. W dzieciństwie miał tylko jedno pragnienie. Posiadać prawdziwą rodzinę. Jego rodzice nigdy nie traktowali go jak syna. Bardziej jakby był niepotrzebnym dodatkiem w domu, którego jednak nie wypadało wyrzucić. Regulus wcale nie był lepszy. Co prawda zanim pierwszy raz pojechał do Hogwartu, przed poznaniem Jamesa Pottera, jego relacje z młodszym bratem były całkiem dobre. Pamiętał jak bawili się razem jako mali chłopcy. Nigdy nie istniała jednak między nimi braterska miłość. Byli raczej jak dobrzy koledzy, może i przyjaciele. Syriusz Black miał tylko jednego brata. Tak, z Rogaczem łączyła go silna, wręcz niewytłumaczalna więź, która nigdy nie zrodziła się pomiędzy rodzonym rodzeństwem. A potem, w wakacje przed szóstym rokiem w Hogwarcie, Łapa uciekł z domu i zamieszkał u Potterów. Uśmiechnął się w duchu na wspomnienie rodziców Jamesa. Zawsze go lubili, traktowali jak syna. Tak, to właśnie oni pokazali mu co znaczy mieć prawdziwą rodzinę. Szkoda że biedakom się zmarło, zanim urodził się ich wnuk. A może to i lepiej? Przynajmniej nie dożyli śmierci jedynego dziecka. Chociaż Syriusz był wdzięczny Potterom, nie mógł zapomnieć, że byli właściwie obcymi ludźmi, rodzicami jego najlepszego przyjaciela. Wiele razy czuł wstyd, że nadużywa ich gościnności, ale matka Jamesa zawsze powtarzała, że to żaden kłopot i może zostać jak długo zechce. Po ukończeniu Hogwartu postanowił wyprowadzić się do domu wuja Alpharda, który zapisał mu w spadku wraz z całym majątkiem. Przysiągł sobie, że jeszcze będzie miał normalną rodzinę. Nie taką w stylu mąż, żona i dziecko. Wtedy nie wyobrażał sobie siebie w małżeństwie. I chyba każdy kto go znał wiedział, że wolał życie na kocią łapę. A teraz był wdzięczny Lily, że zmusiła go do tego, żeby oświadczył się Ally, gdy okazało się, że jest w ciąży. Gdyby nie to, nie miałby dziś niczego, co pozwoliłoby mu o niej pamiętać, gdy siedział w Azkabanie. Znaku, że kiedyś była jego, choć niestety krótko. Tak, Syriusz nadal nosił ślubną obrączkę, mimo że od śmierci jego żony minęło dwanaście lat. Nie potrafił jej zdjąć. Pamiętał jak błagał Croucha, żeby pozwolił mu ją zatrzymać. Po raz pierwszy kogoś błagał. Ówczesny szef Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów był zdziwiony tą prośbą, ale zgodził się. Nagle Syriusz usłyszał w oddali odgłos jadącego pociągu. Akurat szedł łąkami, więc gdy podszedł bliżej torów wyraźnie zobaczył czerwony Hogwart Express. Tam są Ana i Harry - pomyślał. - I Peter - dodał z nienawiścią. Pewnie śpi sobie teraz na kolanach niczego nieświadomego Rona Weasleya. W ciepłym, przytulnym przedziale, a on musi iść w tym deszczu, który wbrew jego przypuszczeniom nie minął, lecz przybrał na sile. Wyglądało na to, że ulewa rozszalała się na dobre. To wszystko przez Glizdogona... Gdyby nie on, siedziałby teraz w domu, grzejąc się przy kominku i wyczekując na listy córki i chrześniaka z Hogwartu, a wcześniej odprowadziłby ich na pociąg. Syriusz zawarczał groźnie. Chciał nawet rzucić się na sunący po torach pojazd, żeby już teraz dorwać szczura, który zdradził ludzi mających go za przyjaciela i wrobił w to jego. Jednak powstrzymał tą chęć. Peter nie był taki głupi, żeby przemienić się przy ludziach. Był na to zbyt wielkim tchórzem. Dopóki Harry i Ana nie są z nim sami, nic im nie grozi. Poza tym Glizdogon z pewnością dobrze wiedział, że on, Syriusz Black, nie był jedyną osobą, która pragnęła się na nim zemścić. Gdyby śmierciożercy dowiedzieli się, że ten, który doprowadził ich pana do domu, w którym spotkała go klęska, żyje... Ale nie, nie będzie czekał aż słudzy Voldemorta zabiją Pettigrew. Sam to uczyni, tak jak miał to zrobić dwanaście lat temu. Teraz nie okaże litości, żadnej chwili zawahania. Nie dla człowieka, który zamienił jego życie w piekło. Pociąg zniknął mu z oczu. Ulewa była tak mocna, jakby ktoś w niebie odwrócił wielki kubeł wody. Syriusz ledwie widział na oczy, mokra sierść lepiła mu się do wychudłego ciała, ale nie mógł się poddać. Musiał dotrzeć do Hogwartu jeszcze dzisiaj. Robiło się coraz ciemniej i zimniej... Dementorzy - pomyślał Syriusz. Zadrżał lekko, ale wcale nie z zimna. Te kreatury napawały go strachem, a mało było rzeczy, których się bał. Bardziej jednak zastanawiał się co oni tu robili. Nie było tu żadnych zabudowań, tylko jakieś mokradła. Przecież nie mogli go wyczuć. Syriusz pomyślał o Hogwart Express... Nie, nie byliby tak głupi, żeby szukać go w pociągu pełnym dzieciaków. Odetchnął z ulgą, lecz było to równocześnie westchnięcie. Ile by dał, by znów móc w nim siedzieć. Marzył o tym, żeby znowu przekroczyć próg Hogwartu, jego pierwszego prawdziwego domu, jako wolny człowiek. Dzięki temu, że skupił swoje myśli na niewinności, nadal pamiętał najszczęśliwszy okres swojego życia. Chwile spędzone z Jamesem, Remusem, Peterem, Lily, Ally, Harrym i Aną... Z dwoma ostatnimi było ich zdecydowanie za mało.

Syriusz aportował się w domu Tonksów. Tym razem na szczęście obyło się bez ofiar ze strony Zakonu Feniksa, chociaż zanim deportował się z pola bitwy, zauważył kilka poważnie rannych i nieprzytomnych osób.

- Nie powiem, że wygraliśmy, bo byłoby to za dużo powiedziane, ale śmierciożercy nie zdobyli ministerstwa. Ally została, żeby pomóc opatrywać rannych - powiedział Łapa, gdy przyszła Andromeda zwabiona trzaskiem teleportacji.
- Ech, Syriuszu, znowu biłeś się z dwoma naraz? - zapytała, widząc szramy na jego twarzy. - Powinieneś przystopować, naprawdę. - Pokręciła z dezaprobatą głową.
- Dromedo, nie mogę siedzieć spokojnie, gdy inni nadstawiają karku - odparł Syriusz. - I tym razem nie zaatakowałem dwóch jednocześnie. Ten drugi sam się przyłączył, z zaskoczenia - dodał, widząc ostre spojrzenie kuzynki.
- Wiem, że i tak dalej będziesz robił swoje, ale pamiętaj, że masz dla kogo żyć - powiedziała Andromeda, patrząc mu prosto w oczy. - Nie ruszaj się, usunę ci te rany na twarzy. - Wyjęła różdżkę i mrucząc jakieś formułki machała nią w stronę Syriusza. Poczuł pieczenie na policzkach, ale po chwili ból po zadrapaniach ustąpił.
- Dzięki - powiedział, dotykając palcami swojej twarzy. - Zawsze byłaś w tym dobra.
- Zasługa Nimfadory. Jakbym się tego nie nauczyła, to co tydzień musiałabym latać z nią do Munga. Chodź do salonu, Ted bawi się z dziewczynkami.

Wchodząc do pomieszczenia Syriusz omal nie potknął się o zabawkę Dory. Zachwiał się, ale udało mu się utrzymać równowagę. I wtedy to zobaczył. Ana, mająca prawie roczek, kroczyła trzymając się rączkami mebli. Od razu zapomniał o tym, że jeszcze przed chwilą brał udział w bitwie ze śmierciożercami. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a w oczach zaszkliły się łzy szczęścia.

- Jej pierwsze kroki - powiedział z dumą Syriusz.

Andromeda i Ted wymienili się smutnymi spojrzeniami, lecz on tego nie zauważył, ponieważ właśnie pochylił się ku córce.

- Chodź do taty, mała księżniczko. - Syriusz wziął dziewczynkę na ręce. Ana od razu skierowała rączki ku jego czarnym włosom, długim do ramion. Lubiła się nimi bawić.
- To nie były jej pierwsze kroki - odezwał się Ted z nutką współczucia w głosie.
- J-jak to nie? - zapytał Black. Cała jego radość i duma uleciała niczym powietrze z przebitego balonu.
- Pierwszy raz zaczęła chodzić z jakiś tydzień temu i powtarzała to co jakiś czas, ale zawsze wtedy, gdy cię nie było. Masz szczęście, że tym razem trafiłeś - odpowiedziała Andromeda, klepiąc go pocieszająco po ramieniu.

Syriusz milczał. W ostatnim tygodniu wiele się działo, ciągle jakieś pojedynki ze śmierciożercami. Jak mógł przegapić pierwsze kroki swojej córki?

***
Sierpniowy wieczór był wyjątkowo ciepły jak na pogodę w Anglii. W niewielkim saloniku w domu Syriusza i Ally Blacków, roczna dziewczynka śmigała na dziecięcej miotełce, nie bardzo zwracając uwagę na przeszkody. W efekcie dwa razy potrąciła małego szczeniaczka owczarka niemieckiego, który za wszelką cenę chciał złapać zabawkę. Mama Any wcześniej przezornie pochowała wszelkie delikatne rzeczy, co i tak nie uchroniło starej wazy przed stłuczeniem.

- Sprawiłeś małej frajdę, ale jak tak dalej pójdzie to zdemoluje dom i zabije Snufflesa - zażartowała Ally. Z uśmiechem na ustach obserwowała jak jej mąż goni Anę przy akompaniamencie jej radosnego chichotu i szczekania pieska, które z racji tego, że miał dopiero trzy miesiące, było piskliwe.
- Myślisz że kiedyś będzie tak dobra w quidditcha jak tatuś? - zapytał Syriusz, przystając na chwilę, żeby złapać oddech.
- Będzie jeszcze lepsza - odpowiedziała mu żona i pocałowała go czule w policzek. - Późno już, Ana powinna spać.
- Dziś ja ją położę do łóżka - zadeklarował Łapa. - Czas do spania, mała księżniczko. - Chwycił za trzonek miotełki, żeby zatrzymać jej lot, a następnie podniósł z niej Anę.
- Ale najpierw muszę ją wykąpać i ubrać w śpioszki - odparła Ally, biorąc od niego dziewczynkę. - W międzyczasie możesz schować miotełkę.

Kilkanaście minut później Syriusz z Aną na rękach wszedł do dziecięcego pokoju, a za nim jak cień dreptał Snuffles. Ściany były w kolorze nieba, na którym pełno było miniaturowych mioteł wyścigowych. Na suficie zaś namalowany był wielki kafel pędzący ku trzem jeszcze większym pętlom. Podłoga wyłożona była miękkim, puszystym, jasnoczerwonym dywenem. Pod ścianą stała niewielka szafa. Łapa chciał zaszczepić w córce miłość do quidditcha. I chyba mu się to udało. Położył Anę do łóżeczka stojącego na środku. Dziewczynka wstała chwytając się drewnianych barierek i spojrzała wyczekująco na swojego tatę.

- Nie umiem śpiewać kołysanek tak jak mama, ale spróbu... - zaczął Syriusz, kucając przed małą, ale nagle przerwał, gdy otworzyła małe usteczka, najwyraźniej próbując coś powiedzieć.
- Ally! Chodź tu szybko, musisz to usłyszeć! - podekscytowany Łapa zawołał żonę.
- Co się stało? - zapytała kobieta, która po chwili weszła do pokoju.
- Zaraz powie pierwsze słowo - odpowiedział Syriusz z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Da... da... - mówiła dziewczynka, nie odrywając od niego oczu.
- No dalej, Ana, powiedz ma-ma - powiedziała zachęcająco Ally.
- Daaa... daa... da-da... - ciągnęła dalej mała, a Łapa czuł, że serce zaraz mu wyskoczy z piersi i zacznie radośnie skakać po całym pokoju. Sylaby które powtarzała ich córka z całą pewnością nie zwiastowały tego, że jej pierwszym słowem będzie tradycyjne "mama". - Tata - powiedziała w końcu Ana.

Syriusz nie był w stanie się odezwać, bo ze szczęścia głos ugrzązł mu w gardle. Z oczu popłynęły mu łzy szczęścia.

- Chyba powinnam zacząć być zazdrosna - powiedziała Ally, udając obrażoną, ale efekt zepsuła radość w jej głosie i niebieskich oczach.

***
Syriusz zupełnie nie przejmując się tym, że ktoś mógłby go zobaczyć, przemienił się w człowieka. Zresztą i tak nie spodziewał się zastać żywej duszy w promieniu kilometra. Znajdował się w ciemnym, gęstym lesie. Klęczał czując mokre liście pod dłońmi. Nie od razu zorientował się, że po policzkach spływały mu łzy, ginące w deszczu, który wciąż nie zamierzał przestać padać. Dla kogoś oglądającego go z boku musiałby wyglądać żałośnie. Brudny, mokry, przywodzący na myśl żywego trupa, klęczał w błocie i płakał, wydając z siebie dźwięk przypominający wycie psa. Nie zwracał uwagi na ulewę, na zimno. Nie robiło to na nim żadnego wrażenia. W Azkabanie było jeszcze zimniej... Przepłynął przez morze Północne. Silny deszcz to przy tym pikuś. Syriusz prawdopodobnie nie zwróciłby teraz uwagi nawet wtedy, gdyby pojawił się jakiś przedstawiciel ministerstwa magii albo dementor. Jego serce krwawiło z rozpaczy, tęsknoty i nienawiści... Nienawiści do Petera Pettigrew... Żałował, że nie zrezygnował z działalności w tym całym Zakonie Feniksa, gdy Ally zaszła w ciążę. No bo czy kiedykolwiek wynikło z tego coś dobrego? Tylko ból, cierpienie i strach. Nadzieja? Ta była złudna, matką głupich. Gdyby dostał jeszcze jedną szansę, zrezygnowałby nie tylko z udziału w misjach, ale i w walkach. Dlaczego tego nie zrobił? Czy rzeczywiście to, że nie potrafiłby siedzieć bezczynnie, gdy inni nadstawiają karku, było ważniejsze niż spędzenie jak najwięcej czasu ze swoją rodziną? Czasu, którego być może niewiele zostało? Tak, pierwszy raz żałował, że był taki porywczy. Gdy zostawiał Anę u Andromedy i Teda, obiecał że wróci. Ale jaką miał pewność? Przecież szedł zabić Glizdogona ze świadomością, że sam może zginąć. Nie z jego ręki, bo był na to zbyt wielkim tchórzem i słabeuszem, ale inni śmierciożercy... Tego co zrobił Peter kompletnie się nie spodziewał. Ale może to i lepiej? Udało mu się przeżyć w Azkabanie. Mógł dotrzymać obietnicy. I dokończyć to, co zaczął dwanaście lat temu. Syriusz poczuł pokrzepiające ciepło w sercu. Wciąż tlił się w nim płomyk nadziei. I miłość, która wciąż była silniejsza nawet od nienawiści do Glizdogona. To ona dodawała mu sił, fakt że nadal potrafił kochać. Myśl o Harrym, Anie, Ally, Jamesie, Lily i Remusie, choć wiedział że Potterowie i jego ukochana już nie wrócą. Tak, to to było tym, co dodawało mu sił i pozwalało przetrwać w Azkabanie, poza myślą, a właściwie obsesją na punkcie jego niewinności. Syriusz Black właśnie zrozumiał co miał na myśli Dumbledore, mówiąc że to miłość jest najpotężniejszą bronią przeciw Voldemortowi. I co sprawiło, że Harry przeżył mordercze zaklęcie mając zaledwie rok i trzy miesiące... Pomyślał o Snufflesie, którego on i Ally przygarnęli ze schroniska. Jedyne ocalałe szczenię z miotu. Co się z nim stało? Czy znalazł nową rodzinę czy z powrotem trafił tam, gdzie się urodził? Właściwie to możliwe, że jeszcze żyje... Syriusz poczuł jak żal ściska mu serce, gdy wyobraził sobie starego owczarka niemieckiego leżącego w kojcu schroniska ze smutną miną. Psy miały dobrą pamięć, Łapa wiedział to po sobie... Snuffles mógł pamiętać rodzinę, którą nagle stracił. Black poczuł wstyd, że tamtego dnia nie pomyślał o ich szczeniaku. A nie był to jedyny zwierzak, który wtedy stracił właścicieli. Frisky... kot Potterów. Możliwe, że też został zabity, ale mógł też uciec... Snuffles też, gdy do domu wuja Alpharda wpadli aurorzy w celu przeszukania. Ale kot to kot, poradzi sobie sam. Pies, nawet dorosły, już niekoniecznie. A ich miał dopiero pięć miesięcy, gdy widział go ostatni raz. Był już duży, ale nadal szczeniakiem. Łapa westchnął, już nie pomoże ani Snufflesowi, ani Frisky'emu. Z powrotem zmienił się w psa i wyruszył dalej, do Hogwartu. Nawet nie zauważył kiedy znalazł się na tak dobrze mu znanych błoniach. Deszcz już przestał padać. Było ciemno, uczta powitalna musiała już się skończyć. Na psim pysku Syriusza pojawił się uśmiech. Uśmiechnął się po raz pierwszy od lat. Od dnia, w którym stracił żonę i przyjaciół. Widok tego miejsca, jego pierwszego prawdziwego domu, wynagradzał wszystkie trudy, które musiał przeżyć, żeby się tu dostać. Z zamyślenia wyrwał go fakt, że coś mokrego i zimnego trącało go w ogon. Odwrócił się i ujrzał rudego kocura, wymachującego ogonem przypominającym szczotkę. Patrzył na niego z ciekawością, jakby przyjaźnie, choć też trochę nieufnie. On wie, że nie jestem psem - pomyślał Syriusz. - A więc musiał rozpoznać, że szczur Rona Weasleya to animag... Jeśli uda mi się zdobyć zaufanie tego kota... Mógłby się przydać... Łapa radośnie polizał zwierzę po łebku, ku jego wyraźnemu niezadowoleniu. Szczeknął przyjaźnie, a następnie skierował się do Bijącej Wierzby. Ucieszył się, gdy zobaczył, że kot szedł tuż obok niego. Chyba mam towarzysza - pomyślał Syriusz uśmiechając się w duchu. Tego mu brakowało w Azkabanie. Co prawda był to tylko kocur, ale zawsze to lepsze niż samotność. Unikając gałęzi drzewa gotowych uderzyć wszystko w zasięgu, zbliżył się do pnia i nacisnął sęk. Bijąca Wierzba natychmiast znieruchomiała, a on i kot weszli do tunelu. Wrzeszcząca Chata była dokładnie taka jaką ją zapamiętał. Westchnął na wspomnienie nocnych wypraw trójki nielegalnych animagów i wilkołaka. Z powrotem zmienił się w człowieka i usiadł na starym łożu. Kot od razu wskoczył mu na kolana. Poczuł przyjemne ciepło, gdy głaskał go, zanurzając dłonie w gęstym futrze.

- Pomożesz mi? - zapytał ochrypłym głosem.

Kot miauknął, co Syriusz uznał za znak zgody.

- Nadchodzę Peterze Pettigrew - powiedział Łapa w bliżej nieokreślonym kierunku, wciąż głaszcząc nowego przyjaciela.