poniedziałek, 14 grudnia 2020

Rozdział XXIV: Mistrzostwa Świata w Quidditchu

Ana i jej przyjaciółki obudziły się wcześnie rano 22 sierpnia. Dzisiaj wybierały się z rodzicami Jess oraz z  Claudio i Conrado i ich rodzicami na mistrzostwa świata w quidditchu. Black pierwszy raz miała okazję obejrzeć to wydarzenie, bo w tym roku odbywało się w Anglii, która po raz pierwszy była gospodarzem. Dziewczyny umyły się, ubrały i zeszły na dół na śniadanie. 

- Jak nastroje, dziewczęta? - zapytał pan Collet. 
- Znakomite, panie Collet - powiedziała Ana. 

Po śniadaniu całą szóstką wyszli na świstoklik. Po drodze dołączyli do nich chłopaki Any i Jess z rodzicami. Pierwsza pocałowała lekko Claudio na powitanie, a druga Conrado. Bliźniacy byli podobni do swojego ojca. Dotarli na miejsce, gdzie czekał ich świstoklik, którym była stara gazeta. Każdy ją chwycił i po chwili Ana poczuła charakterystyczne pociągnięcie w okolicach pępka. Po chwili wylądowali na zamglonym wrzosowisku. Pan Collet podniósł zużyty świstoklik i podszedł do dwóch mężczyzn ubranych jak mugole, ale niezbyt prawidłowo. Jeden ubrany był w kilt i poncho, trzymał zwój pergaminu i pióro. Drugi miał zegarek i ubrany był w tweedowy garnitur i śniegowce. 

- Dzień dobry, Bazylu - powiedział pan Collet i podał człowiekowi z pergaminem gazetę. 
- Witaj, Mancario - powiedział czarodziej zmęczonym głosem. Rzucił zużyty świstoklik na stos innych, wśród których były podziurawiona piłka czy puszka po konserwach. 
- Lepiej się odsuńcie, za chwilę ląduje kolejna grupa - powiedział ten z zegarkiem. 

Odsunęli się więc. Bazyl spojrzał na pergamin. 

- Collet.... pierwsze pole namiotowe. Acosta... tak samo. Pytajcie o Robertsa - powiedział. 
- Dzięki Bazylu, chodźmy - powiedziała pan Collet. 

Wszyscy poszli za nim. Doszli do kamiennego domku, w którym mieszkał mugol. Z całą pewnością był to mugol, bo był ubrany normalnie. 

- Dzień dobry, czy pan Roberts? - zapytał ojciec Jess. 
- Tak, a pan? - zapytał mugol, patrząc na nich podejrzliwie. 
- Collet, mam rezerwację z czerwca, na jeden namiot - powiedział pan Collet. 
- Sprawdzę... Collet... drugie miejsce zaraz za lasem. Płaci pan od razu? - zapytał pan Roberts. 
- Oczywiście - powiedział tata Jess i wyjął mugolskie banknoty. Nie miał problemu z operowaniem nimi jak wielu czarodziejów czystej krwi. 

Następnie pan Acosta zapłacił za miejsce swojej rodziny również na jeden namiot. Ana i Jess ucieszyły się, gdy okazało się, że mieli miejsce obok ich. Poszli za pańśtwem Collet  i państwem Acostą. Dotarli na miejsce, gdzie okazało się że pierwsze miejsce za lasem zajęli Weasleyowie z Harrym i Hermioną na dwa namioty, osobne dla chłopców i dziewcząt. Z tego Ana i Jess mniej się ucieszyły, ale trudno. Razem z Amy i El pomogły państwu Collet rozbić namiot. Claudio i Conrado pomogli swoim rodzicom postawić namiot. Namioty wydawały się zbyt małe, żeby ich wszystkich wygodnie pomieścić, ale Ana wiedziała że w środku były magicznie powiększone. Weszła z przyjaciółkami i państwem Collet do ich namiotu. W środku wyglądał jak w pełni urządzone mieszkanie. Były tu fotele, stolik do kawy, kominek typu "koza", łazienka i dwie sypialnie. Ana zajęła jedną z przyjaciółkami, a drugą wzięli państwo Collet. 

- Dziewczyny, idźcie po wodę - powiedziała pani Collet, dając im czajnik i rondle. - Ja z Mancario pójdę po drewno na ognisko. 
- Ale przecież w namiocie jest kominek - powiedziała El. 
- Niestety, ale nie możemy go użyć. Antymugolskie środki bezpieczeństwa - powiedziała mama Jess. 

Ana i reszta dziewczyn spojrzały na plan kempingu i zobaczyły że kran jest po drugiej stronie. Wzięły więc czajnik i rondle i wyszły z namiotu. Ku zadowoleniu Black i Collet, Claudio Mancario też zostali wysłani po wodę. Chwyciły więc swoich chłopaków za ręce, w drugich trzymając rondle, póki jeszcze są puste. Idąc zauważyli, że nie wszyscy przejmowali się antymugolskimi środkami bezpieczeństwa. Były tu namioty poobwieszane symbolami drużyn - Irlandii lub Bułgarii, namioty wyglądające jak pałace, Zauważyli nawet cały złoty namiot. 

- Mugole nie widzą tych namiotów? - zapytała El. 
- Pewnie pracownicy ministerstwa co jakiś czas czyszczą im pamięć - powiedziała Ana. 
- Czarodzieje nie potrafią się powstrzymać od chęci zrobienia wrażenia na innych jak się spotykają w tak dużej grupie. A nieczęsto się to zdarza - powiedziała Jess. 
- Właśnie - powiedziała Amy. 

Po drodze spotkali znajome twarze. Seamusa Finnigana, Deana Thomasa, Lee Jordana, Olivera Wooda, Cho Chang i Erniego Macmillana. Musieli zapewnić panią Finnigan, że kibicują Irlandii. Namiot Finniganów był cały ozdobiony koniczynami, symbolami drużyny. Dowiedzieli się też, że Wood dostał się do rezerwy Zjednoczonych z Podlemere, o czym poinformował ich podekscytowany. Po drodze mijali też czarodziejów rozmawiających w obcych językach, czyli zagranicznych. Oczywiście sami przybyli zza granicy, Jess, Claudio i Conrado oraz ich rodzice byli Hiszpanami, ale z Aną, Amy i El rozmawiali po angielsku i używali tylko tego języka w ich obecności. Zresztą Jessica mówiła, że i na co dzień, gdy nie mają gości, rozmawia często z rodzicami po angielsku, odkąd zaczęła chodzić do Hogwartu. Gdy zbliżali sę do celu, dogonili ich Harry, Ron i Hermiona, którzy także szli z rondlami i czajnikiem po wodę. 

- Harry, Ron, Hermiona, to Claudio Acosta, mój chłopak, a to jego bliźniak Conrado Acosta, chłopak Jess. Claudio, Conrado, to jest Harry Potter, Ron Weasley i Hermiona Granger, nasi koledzy z roku - przedstawiła ich sobie Ana. 
- Wiemy kim jest Harry, w Europie też jest sławny - powiedział Claudio. 

Bliźniaki i złota trójca wymienili się uściskami dłoni. Gdy dotarli, do kranu ustawiła się już mała kolejka. Ustawili się za jakiś starszym czarodziejem w kwiecistej koszuli nocnej. Kłócił się o coś z innym czarodziejem, który wymachiwał spodniami w prążki i wyglądał jakby miał się zaraz rozpłakać. 

Załóż je, Archienie bądź głupi, przecież nie możesz paradować w czymś takim, mugole przy bramie już zaczynają coś podejrzewać- powiedział pracownik ministerstwa. 
- Kupiłem to w sklepie mugoli! - upierał się staruszek. - Mugole to noszą!
- Mugolskie kobiety, Archie. Mężczyźni noszą to - powiedział pracownik, wymachując mu przednosem spodniami w prążki. 
- Ani mi się śni to nosić. Lubię jak przewiewa mi intymne zakątki. To bardzo zdrowe... - powiedział oburzony Archie. 

El i Hermiona dostały takiego ataku śmiechu, że musiały odejść na bok i wróciły dopiero wtedy, gdy Archie nabrał wody i odszedł. Napełnili rondle i czajniki i wrócili do namiotów. Dziewczyny i bliźniaki dali się namówić Ronowi, żeby poszli do nich, żeby chłopcy poznali jego rodzinę, a one poznały w końcu jego najstarszych braci. Bill i Charlie okazali się fajni. Ana spodziewała się, że najstarszy z rodzeństwa Weasleyów to nudziarz jak Percy, który ciągle gadał o swoim nowym szefie Bartemiuszu Crouchu. Na szczęście Bill był po prostu cool. 

- Dobra, zamknij się, Weatherby - powiedział Ron, zwracając się do niego jak Crouch. - Wybaczcie, nawija tak odkąd zaczął pracę w ministerstwie. Lada chwila ogłoszą swoje zaręczyny - powiedział do nich. 

Hermiona pomogła panu Weasleyowi rozpalić ognisko, bo z wrażenia upuszczał każdą zapaloną zapałkę, która natychmiast gasła. Ana, jej przyjaciółki, chłopak i chłopak Jess posiedzieli jeszcze trochę z Potterem, Granger i Weasleyami i wrócili do swoich namiotów. W pobliżu namiotu Colletów aportował się mężczyzna w szacie Os z Wimbourne, która była na nim obcisła z powodu jego nadwagi. Ana wyjaśniła El, że to Ludo Bagman, znany były pałkarz Os z Wimbourne. 

- Stare dobre czasy. Teraz jestem szefem Departamentu Magicznych Gier i Sportów. Będę komentował finał - powiedział pan Bagman. - Ale ja nie o tym. Ktoś chce się założyć o wynik meczu? - zapytał. 
- Nie uważasz, że są za młodzi na hazard, Ludo? - zapytała pani Collet. 
- Niech mają trochę rozrywki, Carmen. Bliźniacy Weasley przed chwilą założyli się o trzydzieści siedem galeonów, piętnaście sykli, trzy knuty plus lipna różdżka - powiedział Bagman. 
- Ale oni za kilka miesięcy skończą 17 lat, moja córka, jej chłopak i przyjaciele mają dopiero 14 lat - powiedziała mama Jess. 
- A może ty albo twój mąż zechce się założyć? - zapytał Bagman. 

Ani państwo Collet, ani państwo Acosta nie chcieli się założyć, więc pan Bagman deportował się, żeby zbierać zakłady gdzie indziej. Chwilę później aportował się mężczyzna, który był przeciwieństwem pana Bagmana, Bartemiusz Crouch, Szef Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Tonks wspominała Anie, że to on dał aurororm pozwolenie na zabijanie, gdy był szefem Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Był bardzo dobrze przebrany za mugola.

- Mancario, nie widziałeś może Ludo? Wszędzie go szukam - powiedział pan Crouch.
- Och, deportował się stąd przed chwilą. Zbiera zakłady - powiedział pan Collet. 
- No tak, mamy tyle pracy na głowie, a ten jak zwykle zakłady zbiera. Musieliśmy zorganizować świstokliki na 5 kontynentach. Bułgarzy chcą, aby dostawić tuzin fotelów w loży honorowej.
- To rzeczywiście dużo pracy, Bartemiuszu - powiedział ojciec Jess.
- Tak, i jeszcze Ali Bashir narzeka na embargo na latające dywany, które wprowadził Artur Weasley. Wytłumacz takiemu, że latające dywany figurują w Rejestrze Zakazanych Obiektów Magicznych, jako przedmioty mugolskie. Ali uważa że jest duże zapotrzebowanie na rynkowy pojazd rodzinny. Pamiętam jak mój dziadek miał strzyżonego Axminstera na 12 osób, ale to rzecz jasna było w czasach, gdy nie były one jeszcze zakazane - powiedział Crouch takim tonem, jakby chciał dać do zrozumienia, że jego rodzina zawsze przestrzegała prawa. 
- Współczuję Arturowi. Ale powiedz, czy znaleźli już Bertę Jorkins? - zapytał pan Collet.
- Nie, o tym właśnie też chcę porozmawiać z Ludo. On bagatelizuje sprawę. Twierdzi ze Berta przez swoje roztargnienie pewnie źle spojrzała na mapę i trafiła nie do Albanii, ale do do Australii - powiedział pan Crouch. 
- Lepiej żeby sprawa się szybko rozwiązała. Zniknięcie pracownicy waszego Ministerstwa Magii w czasie, gdy to ma się wydarzyć w Hogwarcie... - powiedział pan Collet.
- Co ma się wydarzyć w Hogwarcie, tato? - zapytała Jess.
- Dowiecie się, gdy już tam będziecie - powiedział jej ojciec. 

Wszystkie cztery Gryfonki były zirytowane tym, że nikt im nic nie mówi. Bliźniaki Acosta się tym nie przejmowali, bo nie chodzili do Hogwartu. Pan Crouch aportował się, żeby szukać dalej pana Bagmana. W miarę jak mijało popołudnie, atmosfera podniecenia rosła i nikt już nie przejmował się antymugoskimi środkami bezpieczeństwa. Nawet pracownicy ministerstwa magii przestali już zwracać uwagę na jawne przejawy użycia magii. Co rusz aportowali się sprzedawcy. Ana, Jess, Amy, El, Claudio i Conrado podeszli do jednego. Kupili po kapeluszu i rozetce drużyny Irlandii, które wykrzykiwały nazwiska graczy i obejrzeli figurki graczy, które chodziły pusząc się dumnie. Nikt z nich jednak żadnej nie kupił. Były tam też flagi Irlandii i Bułgarii, wyśpiewujące hymny narodowe oraz maleńkie modele błyskawic, podobne do tych, którą Ana dostała od Jess na Boże Narodzenie w zeszłym roku. 

- A to co? - zapytała El, wskazując na wózek wyładowany czymś co wyglądało jak lornetki, ale miało mnóstwo dziwnych guzików i gałek. 
- Omnikulary - możecie nimi przyśpieszyć lub spowolnić każdą akcję, a także ją powtórzyć - zachwalał sprzedawca. - Jedynie 10 galeonów sztuka. 

Każde z nich kupiło omnikulary. Pan Collet i pan Acosta kupili po fladze Irlandii. W końcu gdzieś za lasem rozległ się głośny, dudniący dźwięk gongu, a między drzewami zapaliły się zielone i czerwone latarnie, rozświetlające drogę na stadion. 

- Już czas. No idziemy, dzieciaki - powiedział pan Collet, równie podekscytowany jak oni.   

Z rozetkami przypiętymi do piersi, kapeluszami na głowach i trzymając omnikulary w rękach, ruszyli za państwem Collet i państwem Acosta. W wędrówce dołączyli do nich Weasleyowie, Harry i Hermiona. Ana zauważyła że Fred i George nic nie kupili. Widocznie oddali Bagmanowi wszystkie oszczędności. Harry, Ron i Hermiona także mieli omnikulary, zielone kapelusze i rozetki, Ron ściskał również figurkę Wiktora Kruma. Także Ginny, Charlie i Bill mieli rozetki. Pan Weasley miał irlandzką flagę. Ana i Jess zauważyły, że bliźniacy Weasley zerkali z zazdrością na ich chłopaków, ale uznały że po prostu żałują, że nie zostawili sobie żadnych pieniędzy na pamiątki. W końcu doszli do ogromnego stadionu i zajęli miejsca w Loży Honorowej. Zajęli pierwszy rząd i obserwowali jak loża stopniowo się zapełnia. Na niebie pojawiały się reklamy, co chwilę zmazywane jakby niewidzialną ręką. 

- Zgredek? - zapytał nagle Harry, przez co Ana oderwała wzrok od wyświetlanej właśnie reklamy Magicznego Likwidatora Wszelkich Zanieczyszczeń Pani Skower i obejrzała się przez ramię jak on. 

Za Potterem faktycznie siedział jakiś skrzat. Nigdy nie widziała Zgredka, ale Harry opowiadał o nim. Wiedziała że próbował go powstrzymać przed powrotem do Hogwartu na drugi rok. I że Potter uwolnił go od rodziny Malfoyów. Skrzat odwrócił się do chłopaka, patrząc na niego spomiędzy palców.

- Czy sir właśnie nazwał mnie Zgredkiem? - zapytał skrzat. Sądząc po jej piskliwym głosie była to raczej skrzatka. Miała długie nietoperzowe uszy, olbrzymie brązowe oczy i nos wielkości i kształtu młodego pomidora. Była ubrana w serwetkę udrapowaną na kształt togi.

Zasłaniał sobie oczy, jakby oślepiało go słońce, mimo że w loży było raczej ciemne. Ron, Jess, Eli i El spojrzeli z z zaciekawieniem w stronę skrzekliwego głosu. Nawet pan Weasley, państwo Collet i państwo Acosta spojrzeli z zainteresowaniem. 

- Przepraszam, z kimś cię pomyliłem - powiedział Harry.
- Ależ ja znam Zgredka, wielmożny panie - powiedziała skrzatka. Zrobiła wielkie oczy na widok blizny na czole Pottera. - Pan to Harry Potter sir - zaskrzeczała i jej wzrok padł na Anę. - A wielmożna panienka to Ana Black. 
- Znasz Zgredka? - zapytał Potter. 
- Tak, wielmożny panie. Zgredek ciągle opowiada o wielmożnym panu i o wielmożnej panience - powiedziała skrzatka, nadal zakrywając sobie oczy, jakby oślepiało ją słońce, choć w loży było dość ciemne. - Mam na imię Mrużka. 
- Zgredek mówił o mnie? Ale ja go nawet nie poznałam - powiedziała Ana zdziwiona. 
- Tak, ale wielmożna panienka jest kuzynką syna dawnych państwa Zgedka, prawda? - zapytała Mrużka  piskliwym głosem. 
- No jestem - powiedziała niechętnie.  
- Co? Jesteś kuzynką Malfoya? - zapytał Harry.
- Jego matka to młodsza siostra ciotki Andromedy, więc jest moim kuzynem drugiego stopnia na szczęście. Wszystkie rody czystej krwi są ze sobą w jakiś sposób spokrewnione, więc ty też  pewnie masz jakieś dalekie pokrewieństwo z Malfoyem, bo twój tata był czystej krwi - wyjaśniła Ana. 
- Współczuję, chyba bym się zapadł pod ziemię jakby Malfoy był moim  kuzynem drugiego stopnia - powiedział Ron.
- Czasem mam taką ochotę. Całe szczęście, że nie jest moim kuzynem pierwszego stopnia - powiedziała.
- Jak się ma Zgredek, Mrużko? Cieszy się wolnością? - zapytał Harry.
- Szczerze mówiąc Mrużka uważa, że źle wielmożny pan zrobił, zwracając wolność Zgredkowi - powiedziała Mrużka. 
- Dlaczego? - zapytał Potter.
- Zgredkowi wolność uderzyła do głowy. Ciągle ma w głowie pomysły ponad stan, wielmożny panie. Mrużka mówi do niego: znajdź sobie przyjemną rodzinę i się ustatkuj. Zgredek ciągle nie może znaleźć nowej pracy, bo domaga się zapłaty - powiedziała skrzatka. Ostatnie zdanie wypowiedziała szeptem, zniżając głos o pół oktawy.
- Dlaczego miałby nie domagać sę zapłaty za swoją pracę? - zapytała Hermiona.
- Domowym skrzatom nie płaci się za ich pracę, sir. Służenie panu to obowiązek dobrego domowego skrzata. Mój pan na przykład, kazał Mrużce zająć sobie miejsce, bo bardzo zajęty ten mój pan. I Mrużka zajmuje mu miejsce, mimo że Mrużka boi się wysokości i wolałaby być z powrotem w namiocie swego pana - powiedziała skrzatka.
- To oburzające. Twój pan wiedział, że boisz się wysokości i mimo to cię tu wysłał? - zapytała oburzona Granger.
- Mrużka jest dobrą domową skrzatką i posłusznie wykonuje rozkazy swojego pana - powiedziała Mrużka. 
- To skandaliczne - powiedziała Hermiona. 
- Zgredkowi ciągle tylko psoty i zabawy w głowie, które całkowicie nie pasują do domowego skrzata. Mrużka mówiła Zgredkowi, żeby się uspokoił, bo w końcu trafi przed Urząd Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami jak jakiś zwykly goblin. 
- No i gdzie problem? W końcu należy mu się trochę rozrywki - powiedział Harry. 
- Zgadzam się z Harrym, a rzadko mi się to zdarza - powiedziała Ana. 
- Domowe skrzaty nie powiny myśleć o rozrywkach. Tylko robią co im się każe, jak Mrużka teraz - powiedziała Mrużka. 
- Dlaczego twój pan cię tu przysłał, skoro nie lubisz wysokości? - zapytał Potter, marszcząc przy tym czoło. 
- Mrużka mówiła, sir. Mój pan jest bardzo zajęty i kazał Mrużce zająć mu miejsce.. - Wskazała głową na puste miejsce obok siebie.

Ron wyjął swoje omnikulary i zaczął je testować. Zachwycał się, że może sprawić że jakiś wapniak znowu podłubie w nosie i znowu. Ana postanowiła sprawdzić swoje omnikulary. Faktycznie mogła cofać i obejrzeć jeszcze raz to co się wydarzyło. 

- Mecz poprzedzi występ maskotek obu druzyn - powiedziała Hermiona, któa studiowała plan mistrzostw. 
- Na to zawsze warto popatrzeć. Narodowe drużyny zwsze przywożą ze sobą różne typowe dla ich krajów stworzenia - powiedział pan Weasley. 

Przez następne pół godziny loża stopniowo się zapełniała. Państwo Collet, państwo Acosta i pan Weasley co chwilę wymieniali z kimś uścisk dłoni. Percy podnosił się na nogi tak często, że wyglądało to jakby próbował usiedzieć na jeżu. Kiedy przybył sam minister magii, Korneliusz Knot, pokłonił się tak nisko, że okulary zleciały mu z nosa i roztrzaskały się. Podniósł je szybko, naprawił za pomocą różdżki i już nie wstawał, rzucając zazdrosne spojrzenia na Harry'ego i Anę, z którymi Knot przywitał się jak ze starymi znajomymi. 

- Bardzo mi przykro, że wciąż nie znaleźliśmy twojego ojca, Ana. Na pewno ci ciężko z tym, że morderca twojej matki jest na wolności - powiedział Knot. 
- Nie szkodzi. Już się z tym pogodziłam, pani ministrze - powiedziała Black. - I bardzo dobrze, że go nei znaleźliście. Morderca, a raczej morderczyni mojej matki nie jest na wolności - pomyślała. 
 - Harry, Ana, to jest pan Oblanski... Oblansk...Obalonsk... No bułgarski minister magii. - powiedział, wskazując na czarodzieja siedzącego obok niego. - Niestety nie mówi po angielsku. 

Knot próbował przedstawić ich na migi bułgarskiemu ministrowi:

- Harry Potter i Ana Black.... no wie pan, ten który przeżył atak Sam-Wiesz-Kogo i córka wnuczki brata Albusa Dumbledore'a i niestety zbiegłego mordercy, Syriusza Blacka - powiedział. Bułgarski minister jedynie chrząkał i pokazywał na nich palcem - Ech, ciężko się dogadać. Do tego potrzebny mi jest Barty. Widzę że skrzatka zajęła mu już miejsce, spryciarz. 

Ku niezadowoleniu Any do loży przyszli Malfoyowie. Pierwszy raz zobaczyła ciotkę Narcyzę. Była smukłą, wysoką blondynką o błękitnych oczach. Mogłaby uchodzić za piękność, gdyby nie to, że marszczyła się, jakby coś jej śmierdziało.

- O! Jest i Lucjusz - powiedział uradowany Knot. 
- Witaj Korneliuszu. Chyba jeszcze nie poznałeś mojej żony, Narcyzy? - zapytał pan Malfoy. - To mój syn Draco. 
- Miło mi poznać. Weasleyów, pana Pottera, pannę Black, pannę Collet, pannę Colen i pannę Tagworth zapewne już znacie - powiedział minister. 

Pan Weasley i pan Malfoy zmierzyli się wzrokiem. Ana była świadkiem jak pobili się w księgarni Esy i Floresy, gdy kupowała z ciotką i wujem książki na drugi rok. 

- Owszem - powiedział jedynie Lucjusz. 
- Świetnie. To są Mancario i Carmen Collet, hiszpański szef biura aurorów i magizoolog. A to Carlos i Andrea Acosta, także pracownicy hiszpańskiego ministerstwa magii, Departamentu Kontroli Nad Magicznymi Stworzeniami oraz ich synowie, Claudio i Conrado - powiedział Knot. 
- Miło poznać - powiedział pan Malfoy z niezbyt  dobrze ukrytą pogardą w głosie.
- Arturze, Lucjusz właśnie przekazał niezwykle szczodrobliwą dotację na  Szpital Świętego Munga - powiedział minister. 
- Och... miło mi to słyszeć - powiedział pan Weasley.

Pani Malfoy spojrzała na Anę, nadal się krzywiąc. 

- Więc ty jesteś córką mojego wyrodnego kuzyna - powiedziała. 
- No jestem... ciociu - powiedziała Black, ostatnie słowo wypowiadając z drwiną. 

Jej ciotka skrzywiła się jeszcze bardziej, ale nie odezwała się, tylko poszła zająć miejsca z mężem i synem. 

- No to chyba pora zacząć, co nie Ludo? - zapytał Knot. 
- Tak, tak - powiedział Bagman. - Sonorus! - powiedział, przykładając sobie różdżkę do gardła. - Panie i panowie! - zawołał donośnym głosem, przekrzykującc ryk tłum. - Witam... witam na na czterysta dwudziestych drugich Mistrzostwach Świata w Quidditchu!

 Ostatnia reklama zniknęła i na niebie pojawił się wielki napis "IRLANDIA:  ZERO, BUŁGARIA: ZERO. 

- A teraz bez zbędnych wstępów.... pozwólcie że zapowiem... o to maskotki drużyny bułgarskiej! - zawołał Bagman. 

Na boisko spłynęło sto wil.  Były to kobiety, a raczej widma kobiet, pięknych kobiet.  Ich skóra lśniła jak księżyc, a ich białozłote włosy powiewały, choć nie było wiatru. Rozbrzmiała muzyka i wile zaczęły tańczyć. Na Anie, Amy, El, Jess, Ginny i Hermionie nie zrobiły wielkiego wrażenia, ale chłopcy to co innego. Gdy wile zaczęły tańczyć coraz szybciej i szybciej, Claudio i Conrado wstali i postawili jedną nogę na balustradzie loży, jakby chcieli wyskoczyć. 

Ana i Jess pociągnęły swoich chłopaków z powrotem na siedzenia. Muzyka urwała się i zobaczyły że Harry i Ron też chcieli wyskoczyć. 

- Harry, co ty robisz? - zapytała Hermiona. 

Z trybun w niebo rozniosły się rozeźlone ryki, bo ludzie nie chcieli, żeby pokaz wil się skończył. Nawet Claudio, Condrado, Harry i Ron wyglądali jakby się z nimi utożsamiali. Ron miętolił koniczynkę na swoim kapeluszu, który w końu zabrał mu ojciec, mówiąc że będzie mu jeszcze potrzebny, bo Irlandia też ma coś do powiedzenia.

Wile ustawiły się szeregiem po jednej stronie boiska. Ana i Jess musiały pilnować swoich chłopaków, żeby nie wyskoczyli, podobnie Hermiona Harry'ego i Rona. 

- Przestań i siedź spokojnie - powiedziała Ana do Claudio. 
- Ty też - powiedziała Jess do Conrado. 

- A teraz uprzejmie proszę wyciągnąć w górę różdżki... o to maskotki narodowej reprezentacji Irlandii! - zagrzmiał głos Ludona Bagmana. 

 Po chwili nad stadionem poszybowało coś, co przypominało zielono-złotą kometę. Okrążyło stadion i rozszczepiło się na dwie mniejsze komety, każda pomknęła ku słupkom bramkowym po obu stronach boiska, nad którym nagle rozkwitła tęcza, która łączyła dwie świetliste kule. Z tłumu wydobyły się okrzyki "oooooooh" i "aaaaaaah" jak podczas pokazu sztucznych ogni. Tęcza po chwili zbladła, a świetliste kule znów się połączyły, tworząc wielką, błyszczącą koniczynę. Ana, Jess, Amy i El patrzyły na to z zachwytem. Koniczyna wzniosła się ku niebu i zaczęła szybować nad trybunami. Spadało z niej coś, co  wyglądało jak złoty deszcz.

- Wspaniałe! - krzyknął Ron, gdy koniczyna przelatywała nad ich głowami, obsypując ich złotymi monetami. 

Ana zorientowała się, że koniczynę tworzą tysiące maleńkich, brodatych karzełków w czerwonych kamizelkach; każdy trzymał miniaturową lampę płonącą złotym lub zielonym światłem. 

- Leprokonusy! - zawołał pan Weasley, przekrzykując ryk tłumu; wielu widzów nadal walczyło o ztote monety, miotając się między rzędami i pełzając pod fotelami. 
- Zostaw to, El, złoto leprokonusów zawsze znika - powiedziała Ana do przyjaciółki. 
- Masz! - wrzasnął uradowany Ron, wsypując Harry'emu w dłoń garść złotyh monet. Najwyraźniej nie usłyszał co powiedziałą Ana. - Za omnikulary! Teraz będziesz mi musiał kupić prezent na Boże Narodzenie, aha! 

Ana nic nie powiedziała. Niech chłopak się cieszy, myśląc że spłacił "dług". Wielka koniczyna rozpłynęła się w powietrzu, karzełki opadły łagodnie na boisko naprzeciw  wil i usiadły ze skrzyżowany nogami, by obserwować mecz. 

A teraz powitajmy narodową drużynę quidditcha Bułgarii! - zawołał Bagman.  - Dymitrow! Iwanowa! Lewski!  Wołkow! Wulkanow! Zograf! Krum! - Nad boisko wyleciały postacie w szkarlacie tak szybko, że wyglądały jak szkarłatne smugi. Kibice Bułgarii zawyli z zachwytu. 

Ana spowolniła obraz w omnikularach, żeby przyjrzeć się zawodnikom. Ciężko było uwierzyć, że Krum ma tylko 18 lat.  Był szczupły, miał ziemistą cerę, ciemne włosy i oczy. Miał długi, zakrzywiony nos i gęste czarne brwi. Przez to wyglądał na gburowatego i jak przerośnięty jastrząb, ale na miotle poruszał się z wyjątkową gracją, jakby nic nie ważył. 

- A teraz powitajmy narodową drużynę quidditcha Irlandii! - zawołał Bagman. - Mullet! Troy! Moran! Connolly! Quigley! Ryan! Lynch! - Tym razem nad boisko wylecieli postacie w zielonych szatach, dosiadający Błyskawice. - A to nasz sędzia, słynny przewodniczący Międzynarodowego Stowarzyszenia Quidditcha, Hassan Mustafa! Prosto z dalekiego Egiptu! 

No boisko wyszedł niski, mały i łysy czarodzej, ale za to z dużymi wąsami. Miał na sobie szatę ze szczerego złota. Spod obfitych wąsów wystawał srebrny gwizdek. Pod pachą niósł drewnianą skrzynkę, a pod drugą ściskał swoja miotłę. Dosiadł miotłę i otworzył skrzynkę. W niebo poszybowały kafel, tłuczki złoty znicz, który zamigotał i zniknął. Mustafa zagwizdał ostro i błyskawicznie wzbił się w powietrze. 

- I RUSZYLI! - ryknął Bagman. 

To był bardzo emocjonujący mecz i o wiele wyższy poziom niż mecze quidditcha w Hogwarcie. Gra była bardzo szybka. Ana co jakiś czas musiała spowalniać akcję w omnikularach, żeby móc się przyjrzeć lepiej. Pierwszego gola zdobył irlandzki ścigający Troy. Kolejne dwie bramki również zdobyli Irlandczycy. Dopiero Iwanowa zdobyła pierwszego gola dla swojej drużyny i ustawiła wynik meczu na 30:10. Gra stawała się coraz brutalniejsza. Publiczność nagle się ożywiła, gdy szukający Wiktor Krum i Aidan Lynch zanurkowali. Okazał się, że Krum udawał, że zobaczył znicza i wykonał efektowny Zwód Wrońskiego, który Ana widziała pierwszy raz w życiu. Lynch natomioast zarył z calą prędkością w murawę. Na boisko musieli wejść magomedycy, którzy pomogli szukajacemu dojść do siebie i gra wkrótce została wznowiona. W ciągu następnego kwadransa zaciekłej gry Irlandia wbiła aż dziesięć goli i zdobyła znaczną przewagę nad przeciwnikami. Przy stanie 130:10 Lev Zograf sfaulował Mullet i sędzia Mustafa zarządził rzut karny. Potem Mustafa został obiektem zainteresowania całego stadionu, kiedy zapatrzył się na wile do tego stopnia, że zapomniał o całym świecie wokół. Kiedy magomedyk otrząsnał sędziego, ten zdenerwowany próbował przegonić bułgarskie maskotki ze stadionu, co wywołał oburzenie kibiców z tego kraju i samych wil.  Wołkow i Wulkanow wdali się w dyskusję z sędzią, co zaowocowało kolejnymi rzutami karnymi. Gra stała się bardzo zacięta. Pałkarze nie zwracali uwagi czy trafiają w piłki czy w przeciwników. Sprawę zaogniał jawny konflikt leprokonusów i wil, którzy wymieniali się pogróżkami. Tymczasem Moran zdobyła gola, ustanawiając wynik na 160:10, a pałkarz Quigley uderzył Kruma w twarz tłuczkiem. Bułgarski szukający zalał się krwią, jednak poleciał za Lynchem, który najwyraźniej zobaczył znicza. Znowu zanurkowali ramię w ramię i znowu Aidan wylądował na ziemi, podczas gdy Wiktor złapał znicza, co wywołało ryk publiczności. 

- WIKTOR KRUM ZŁAPAŁ ZNICZA! - ryknął Bagman, przekrzykując tłum. - WYGRAŁA JEDNAK IRLANDIA 170 DO 160.! Wielkie nieba, tego chyba nikt się nie spodziewał!

Potem powoli kibice Irlandii zaczynali wrzeszczeć z radości głośniej i głośniej, aż wybuchli wrzaskiem zachwytu.

- I po co on złapał tego znicza? - ryknął Ron, podskakując dziko i wymachując rękami nad głową. - Kretyn, zakończył mecz, kiedy Irlandia miała sto sześćdziesiąt punktów przewagi!
- Już wiedział, że nie uda im się wyrównać! - odkrzyknął Harry, również wymachując rękami jak szalony. - Irlandzcy ścigający byli za dobrzy... chciał zakończyć mecz z honorem, to wszystko...
- Zgadzam się Harrym! - krzyknęła Ana, również wymachując rękami. - Bułgaria nie miała szans na wygraną, ciągnięcie gry dalej nie miało sensu! 
- Właśnie, a tak Bułgarzy mogą być chociaż dumni, że Krum zakończył mecz honorowo i złapał znicz! - krzyknęła Jess, też wymachując rękami.  Robili to też Amy, Al, Claudio i Conrado. 
- Bardzo był dzielny, prawda? - zapytała Hermiona, wychylając się do przodu, by zobaczyć jak Krum ląduje na boisku i jak chmara magomedyków przedziera się ku niemu przez tłum walczących ze sobą leprokonusów i wil. - Okropnie krwawi...

Ana spojrzała przez omnikulary w dół. Uradowane leporokonusy krążące nad boiskiem utrudniały dostrzeżenie co sie dzieje, ale i tak zdołała zauważyć Kruma, otoczonego przez magomedyków. Wyglądał jeszcze bardziej gburowato niż zwykle i nie pozwalał im wyleczyć mu nosa. Stojący wokoło jego koledzy i koleżanki z drużyny kręcili głowami i wyglądali na przygnębionych. Kawałek dalej irlandzcy zawodnicy tańczyli radośnie w tańcu złota, które sypały ich maskotki. Nad trybunami powiewały flagi i ze wszystkich stron słychać było narodowy hymn Irlandii. Wile miały miny ponure i strapione. Znowu były niebiańsko pięknymi dziewczynami. Zmieniły się w potwory z twarzami wydłużonymi w ostre, zakończone dziobami głowy ptaków, a z ramion wyrastały im pokryte  łuskami skrzydła, gdy leprokonusy pokazały im obraźliwy gest po faulu Dymitrowa na Moran. Pan Weasley powiedział wtedy chłopcom, że właśnie dlatego nie powinni nabierać się na sam wygląd. 

- Nu co, my walczyli dzielnie - rozległ się posępny głos za Aną. Ona i Harry obejrzeli się; był to bułgarski minister magii. 
- Więc jednak mówi pan po angielsku! - powiedział z oburzeniem Knot. - A przez cały dzień zmuszał mnie pan do pokazywania wszystkiego na migi!
- Nu, było bardzo wesoło - odrzekł bułgarski minister, wzruszając ramionami.
- Irlandzka drużyna wykonuje pętlę honorową w otoczeniu swoich maskotek - zagrzmiał głos Bagmana - a do loży honorowej wnoszą właśnie nasze wspaniałe trofeum, Puchar Świata! 

Anę nagle oślepił biały blask, gdy loża honorowa została magicznie oświetlona, by wszyscy na trybunach mogli zobaczyć, co tam się dzieje. Dwóch zadyszanych czarodziejów niosło właśnie pudło z wielkim złotym pucharem. Wręczyli je Korneliuszowi Knotowi, który wciąż miał bardzo obrażoną minę, nie mogąc wybaczyć bułgarskiemu ministrowi, że przez cały dzień zmuszał go do używania języka migowego. 

- Ogromne brawa dla walecznych Bułgarów! - ryknął Bagman.

Siódemka bułgarskich zawodników wspięła się po schodach pokrytych czerwonym dywanem do loży honorowej. Tłum bił im brawo, a ze wszystkich stron błyskały soczewki omnikularów. Bułgarzy przeciskali się po kolei między rzędami foteli w loży, a Bagman wykrzykiwał kolejno nazwiska tych, ktorych dłoń ściskali Knot i bułgarski minister. Krum, który podszedł jako ostatni, wyglądał okropnie. Miał pokiereszowaną, zakrwawioną twarz, z której łypała posępnie para czarnych oczu. Nadal trzymał znicza. Ana zauważyła że nie  miał już zgrabności i zwinności, którą odznaczał się na miotle: miał kaczkowaty chód i okropnie się garbił. Kiedy padło jego nazwisko, cały stadion powitał je ogłuszającym okrzykiem zachwytu. Potem do loży weszła drużyna Irlandii. Aidan Lynch wszedł podtrzymywany przez Moran i Connolly'ego, bo drugi upadek oszołomił go i miał dziwnie nieprzytomne spojrzenie. Uśmiechnął się jednak szeroko, gdy Troy i Quigley unieśli wysoko puchar, a cały stadion eksplodował krzykiem i brawami. Ana też dołączyła do oklasków, aż jej zdrętwiały dłonie. W końcu kiedy irlandzka drużyna opuściła lożę, by zrobić jeszcze jedną petlę honorową (Connolly wziął Lyncha na barana; irlandzki szukający złapał go kurczowo w pasie, wciąż uśmiechając się trochę nieprzytomnie), Bagman wskazał różdżką na swoje gardło i mruknął "Quietus".

- Długo będzie się o tym  meczu mówić. Niesamowite zakończenie - powiedział ochrypłym głosem. - Kto by się spodziewał... szkoda, że to trwało tak krótko... Aha, tak... tak... tak... ile jestem wam winny? - zapytał, gdy Fred i George przeleźli przez oparcia foteli do drugiego rzędu i stanęli przed nim, uśmiechając się szeroko i wyciągając do niego ręce. 

- Tylko nie mówcie matce, że się zakładaliście - powiedział pan Weasley, gdy schodzili po wyłożonych purpurowym dywanem schodach. 
- Spokojna głowa, tato. Nie chcemy, żeby zabrała nam forsę. Mamy plany jak ją wydać - powiedział Fred. 

Pan Weasey wyglądał jakby chciał zapytać o te plany, ale zrezygnował. Wrócili w końcu do namiotów, słysząc w oddali śpiewy. Claudio i Conrado weszli do namiotu Colletów, żeby omówić z Aną, Jess, Amy i El mecz. Dopiero jak zaczynały im się kleić oczy, poszli spać do swojego namiotu i one też położyły się do łóżek.