Ana obudziła się wcześnie rano. El, Amy, Hermiona, Parvati i Lavender
jeszcze spały. Po cichu ubrała się, wzięła kawałek pergaminu, pióro,
kałamarz i zeszła do pustego Pokoju Wspólnego. Usiadła przy jednym ze
stolików i zaczęła pisać list do ciotki i wuja. Nie bardzo wiedziała co
napisać. Jak zapytać dlaczego nie powiedzieli jej prawdy o jej ojcu?
Minęło dziesięć minut, zanim w końcu napisała list. Dla pewności
przeczytała go kilka razy.
Kochani ciociu i wujku,
Hogwart jest tak wspaniały, jak opowiadała Dora. Zostałam przydzielona
do Gryffindoru. Tiara Przydziału powiedziała, że Slytherin to ostatni
Dom, do jakiego mogłabym trafić! Mieliście rację, niepotrzebnie się
bałam. W pociągu poznałam nowe przyjaciółki, Elisabeth Colen i Amelię
Tagworth. Też trafiły do Gryffindoru. Chcę Was o coś zapytać, i, błagam,
nie zbywajcie mnie tak jak zwykle. Mówiliście, że mój ojciec zginął.
Amy powiedziała mi, że odsiaduje wyrok dożywocia w Azkabanie, że jest
seryjnym mordercą. Dlaczego kłamaliście? Przez całe życie wierzyłam, że
był bohaterem, a on jest zwykłym mordercą. W dodatku niektórzy zdają się
myśleć, że pójdę w jego ślady. Dopiero El i Amy nie wyprosiły mnie z
przydziału. To dlatego unikaliście tematu taty, prawda? Wiedzieliście
kim jest i mimo to pozwoliliście mi żyć w kłamstwie? Liczę na szybką
odpowiedź.
Całuję,
Ana
Ps. Pozdrówcie ode mnie Dorę.
Ana
włożyła list do koperty i wyszła z Wieży Gryffindoru. Nagle stanęła
przy schodach wiodących na niższe piętro. Przecież była tu dopiero od
wczoraj. Nie miała pojęcia, gdzie jest sowiarnia. Próbowała przypomnieć
sobie czy Tonks nie mówiła jej czasem, gdzie się znajduje sowiarnia w
Hogwarcie, ale nic jej nie przychodziło do głowy. Zrezygnowana
dziewczynka miała już wrócić do dormitorium, gdy zza rogu wyłoniła się
profesor McGonagall.
- Pani profesor! - zawołała Ana, zbiegając ze schodów, by stanąć z nauczycielką twarzą w twarz.
- To dość wczesna pora, panno Black - zauważyła McGonagall. - Zawsze tak wcześnie wstajesz? - zapytała.
- Nie, ja chcę tylko wysłać list do ciotki i wuja, tylko że... nie wiem gdzie jest sowiarnia - odpowiedziała Ana.
- O szóstej rano? Nie możesz wysłać tego listu później? - spytała McGonagall unosząc jedną brew.
- Mogłabym, ale to dla mnie bardzo ważne. Proszę, niech pani mi powie,
gdzie jest sowiarnia - odparła Ana, niemal błagalnym tonem.
-
Sowiarnia znajduje w Wieży Zachodniej - powiedziała nauczycielka. Ana
odniosła wrażenie, że przez moment uśmiechnęła się do niej.
- Dziękuję, pani profesor - powiedziała Ana i wspięła się z powrotem na siódme piętro, by udać się do Wieży Zachodniej.
W
sowiarni z łatwością odnalazła swoją sowę. Były tu tylko dwie śnieżne
sowy, druga z tego, co wiedziała, należała do Harry'ego i miała na imę
Hedwiga. Od Śnieżka łatwo było ją odróżnić, bo była nieco większa i
miała więcej brązowych plamek, jak to samica.
- Śnieżku -
powiedziała Ana. Sowa, niezadowolona że ją obudzono tak wcześnie,
sfrunęła na jej ramię. - Mam dla ciebie zadanie. Zanieś ten list ciotce i
wujkowi, dobrze? - zapytała dziewczyna.
Śnieżek pozwolił
przywiązać sobie list do nóżki, wzleciał w powietrze, uszczypnął Anę w
ucho i wyfrunął przez okno. Gryfonka obserwowała odlatującą sowę, dopóki
nie zniknęła jej z oczu. Ana wróciła do Wieży Gryffindoru i usiadła w
jednym z foteli, z zamiarem poczekania, aż El i Amy się obudzą. Nie
chciała wracać do łóżka, bo wiedziała, że i tak już nie zaśnie. Godzinę
później z dormitoriów zaczęli wychodzić Gryfoni.
- Ty już na nogach? - zdziwiła się El, widząc Anę, która właśnie podniosła się z fotela.
- Tak, byłam wysłać list do ciotki i wuja - odpowiedziała Ana.
El wymieniła porozumiewawcze spojrzenie z Amy. Obie domyśliły się, czego, a raczej kogo, dotyczył ten list.
- Chodźmy na śniadanie - powiedziała Mel, rozładowując niezręczną ciszę.
Dziewczynki
zeszły razem do Wielkiej Sali. Stoły, choć nie tak suto jak na Uczcie
Powitalnej, były zastawione najróżniejszymi potrawami. Ana nałożyła
sobie tosty z dżemem. Nie była głodna. Jej myśli ciągle krążyły wokół
listu. Czy ciotka i wuj w końcu powiedzą prawdę? Czy wreszcie będą z nią
szczerzy? Nagle do Wielkiej Sali wleciała chmara sów. Ana nie
spodziewała się, że Śnieżek już wrócił z listem. Ku swojemu zdziwieniu
zobaczyła brązową płomykówkę. Kleopatra, która była równie niezdarna jak
jej właścicielka, lądując strąciła dzban z sokiem dyniowym. Ana szybko
odwiązała list od jej nóżki, żeby nie ubrudził się wylanym sokiem. Treść
była krótka.
Kochana Ano,
Gratuluję
przydziału do Gryffindoru! Aberforth powiedział moim rodzicom, że tam
trafiłaś. Pewnie dowiedział się od Dumbledore'a. Zdałam egzamin wstępny!
Omal nie oblałam, ale jednak się udało i mogę szkolić się na aurora!
Nie uwierzysz kto mnie będzie szkolił! Sam Alastor "Szalonooki" Moody!
Jest co prawda troszkę zbzikowany, ale czuję, że dużo się od niego
nauczę. Myślę, że mnie lubi.
Całuję,
Tonks
- Szkoli ją sam Moody? - zapytała Amy, gdy Ana pokazała jej list. Sama otrzymała list od swoich rodziców. - Szczęściara.
- No nie wiem czy taka szczęściara. Radziłabym jej nie robić gwałtownych ruchów przy Szalonookim - powiedziała Ana.
- Kim jest ten Szalonooki? - zapytała El, odkładając list od swoich rodziców.
Dziewczynki opowiedziały jej o Moodym. Ana na drugiej stronie listu od Tonks napisała odpowiedź:
Kochana Tonks,
To wspaniale, że ci się udało. Z Szalonookim na pewno nie będziesz mieć
łatwo, ale też może zrobić z ciebie świetnego aurora.
Pozdrawiam,
Ana
Ps. Wysłałam do ciotki i wuja list. Mogłabyś przypilnować, żeby przysłali odpowiedź? Bardzo mi na tym zależy.
Ana
włożyłal list z powrotem do koperty i przywiązała go do nóżki
Kleopatry. Sowa wzleciała w powietrze strącając półmisek z sosem.
Gryfonka prawdopodobnie nie zorientowałaby się, że dostała jeszcze jeden
list, gdyby mała sówka nie zahukała. Od razu ją rozpoznała, choć
pierwszy raz przyniosła jej list. Mały brązowy puszczyk, którego pióra
zawsze sterczały na wszystkie strony, nawet jeśli na dworze nie było
wiatru, patrzyła na nią wielkimi oczami, wystawiając w jej stronę nóżkę.
Matołek*, sowa Aberfortha. Ana zdziwiona odwiązała list od nóżki ptaka.
Nigdy wcześniej nie dostała listu od swojego pradziadka. Prawdę mówiąc,
miała wrażenie, że niezbyt lubił jej wizyty u niego. Mocno by skłamała,
gdyby powiedziała, że lubiła przebywać w dusznym pokoju Aberfortha, tuż
nad obskurnym Świńskim Łbem. Niemniej jednak oschłe zachowanie
mężczyzny wobec niej było dość bolesne, choć ciotka i wuj mówili, że on
taki już jest.
Droga Ano,
Na początek
chciałbym Ci pogratulować przydzielenia do Gryffindoru. Chcę Ci tylko
powiedzieć, żebyś, cokolwiek usłyszysz o twoim ojcu, nie przejmowała się
tym. Najlepiej byłoby, żebyś o nim zapomniała. I tak nigdy go nie
zobaczysz. Szkoda, że nie jesteś tak bardzo podobna do swojej matki, jak
mogłoby się wydawać.
Aberforth
A więc to
dlatego Aberforh był wobec niej oschły, nigdy tak naprawdę nie traktował
jej jak prawnuczkę. Przez to, że nie była tak bardzo podobna do matki,
jakby on chciał. Zawsze czuła, że jej jedyną rodziną byli Tonksowie, a
teraz tylko się w tym utwierdziła. Abeforth nawet list podpisał swoim
imieniem, zamiast "pradziadek". Ana odniosła wrażenie, że użyty przez
niego zwrot grzecznościowy to jakaś kpina. Czy ona była dla niego
kiedykolwiek "droga"? Wzrok dziewczynki skupił się na dwóch zdaniach
listu. "Najlepiej żebyś o nim zapomniała. I tak nigdy go nie zobaczysz."
Łatwo powiedzieć - pomyślała Ana. Syriusz Black nadal był jej ojcem.
Nie mogła tak po prostu o nim zapomnieć... i chyba nawet nie chciała. To
było dziwne, patrząc na to czego się o nim dowiedziała, ale nadal za
nim tęskniła... chyba nawet trochę bardziej niż przedtem. Przecież nie
mogła ot tak przestać go kochać, nawet jeśli on jej nie kochał.
Aberforth prawdopodobnie miał rację, że nigdy go nie zobaczy, ale jednak
zrobiło jej się przykro. Pomyślała, że w głębi duszy nadal wierzyła w
swoje wyobrażenie ojca-bohatera, które pielęgnowała przez tyle lat. a
niedawno zostało przekreślone. Ponownie wzięła do ręki pióro i napisała
odpowiedź na odwrocie listu.
Aberforcie,
Jak
według Ciebie miałabym się nie przejmować wieścią, że mój ojciec jest
mordercą... że to on mógłby pójść ze mną na Pokątną, odprowadzić mnie na
pociąg...Po prostu być przy mnie, gdyby nie był tym, kim jest? W
efekcie moją jedyną rodziną są Tonksowie. Ty sam nigdy nie byłeś dla
mnie jak pradziadek... Teraz przynajmniej wiem dlaczego.
Ana
Przywiązała
list do nóżki Matołka i sowa wzleciała w powietrze strącając przy
okazji parę kiełbasek. Ana, El i Amy udały się na lekcje. Pierwsze były
dwie godziny eliksirów. Ledwie zdążyły zejść do lochów, na drodze stanął
im Malfoy ze swoimi gorylami.
- Czego chcesz, Malfoy? - zapytała chłodno Eli.
- Nie odzywaj się do mnie, ty nędzna szlamo - warknął Malfoy.
- Odszczekaj to! - Ana i Mel wycelowały w niego różdżki.
- Black, Tagworth! Lekcja się nie zaczęła, a wy już wdajecie się w
bójkę? - Za plecami usłyszały chłodny głos Snape'a. Dziewczynki opuściły
różdżki.
- Wcale nie wdałyśmy się w bójkę, panie profesorze - powiedziała Amy.
- A różdżki w pana Malfoya wycelowałyście dla zabawy, co? - zakpił Snape.
- Nazwał Elisabeth szlamą - odpowiedziała Ana, ledwo panując nad nerwami.
- Czyli panna Colen go sprowokowała? Minus punkt dla Gryffindoru. Od
każdej. I cieszcie się, że tylko tyle - powiedział jadowicie Snape.
Malfoy
i goryle uśmiechnęli się złośliwie. Ana i Amy schowały różdżki i razem z
innymi weszły do klasy. Black już znalazła dwóch kandydatów... a
właściwie trzech wliczając Crabbe'a i Goyle'a... na przetestowania klątw
z książki od Tonks. Pokrzepiona tą myślą zajęła ławkę z Eli i Mel.
-
Jesteście tu po to, żeby nauczyć się szlachetnej sztuki warzenia
eliksirów - zaczął Snape powiewając czarną szatą, niczym wielki
nietoperz. - Nie oczekuję, że docenicie piękno parującego kociołka.
Wielu z was może się wydawać, że to nie jest magia, skoro nie ma
bezmyślnego machania różdżkami, ale jeśli macie choć trochę oleju w
głowie, nauczę was jak uwarzyć chwałę, bogactwo, a nawet usidlić śmierć.
- W tym momencie spojrzał prosto w oczy Any. Dziewczynkę przeszył
dreszcz. - Musicie jednak pamiętać, że eliksiry potrafią być
zdradzieckie. - Snape znowu spojrzał w oczy Black. - Jeden błąd może
kosztować was życie, dlatego mam nadzieję, że nie jesteście baranami,
których zwykle muszę nauczać!
W klasie panowała taka cisza, że
można było usłyszeć najcichszy szmer. Jedynie Hermiona poruszyła się na
krześle, jakby chciała dać Snape'owi do zrozumienia, że nie jest
baranem. Mistrz Eliksirów skupił swoją uwagę na Harrym.
- Harry Potter... nasza nowa znakomitość - powiedział wyraźnie słyszalnym szeptem Snape. Malfoy, Crabbe i Goyle zachichotali.
Nauczyciel zadał chłopcu trzy pytania, na które oczywiście nie umiał odpowiedzieć, co kosztowało Gryffindor kolejny punkt.
-
Siadaj! - warknął Snape na Hermionę, która wstała z ręką uniesioną w
górę, chcąc zwrócić na siebie jego uwagę. - Dlaczego nie notujecie? -
zapytał nauczyciel, rozglądając się po klasie.
Rozległo się
szuranie krzeseł i po chwili dało się słyszeć skrobanie piór na
pergaminach. Gdy Ana podniosła głowę, zobaczyła, że tuż przed nią stał
Snape, przeszywając ją chłodnym spojrzeniem czarnych oczu.
- Ana
Black... połączenie krwi ciotecznej wnuczki samego Albusa Dumbledore'a z
krwią mordercy, który w szkole był miernym uczniem i totalnym głupkiem -
szepnął Snape, ale wszyscy wyraźnie to usłyszeli.
Ana zacisnęła pięść pod stołem. Nie wiedząc czemu była wściekła na Snape'a za obrażanie jej ojca.
- Ciotka i wuj mówili, że miał dobre oceny, chociaż nie był najpilniejszym uczniem - powiedziała chłodno.
- No tak, razem z Jamesem Potterem byli pupilkami nauczycieli. Wszyscy
zawsze im nadskakiwali. Małe, nędzne... - Snape najwyraźniej miał
satysfakcję.
- Zamknij się! - krzyknęli jednocześnie Harry i Ana.
- Gryffindor traci kolejne punkty - powiedział Snape z satysfakcją w
głosie. - I cieszcie się, że tylko dwa, po jednym za każdego.
- Czemu nosi pan sutannę? - zapytała Ana. - Gdzie koloratka, proszę księdza?
Snape poczerwieniał ze złości, a Gryfoni ryknęli śmiechem.
-
Szlaban. U mnie w gabinecie dziś wieczorem o ósmej. Na razie tylko
jeden dzień, ale jak to się powtórzy, Black, będziesz mieć szlaban
codziennie przez miesiąc! - powiedział Snape. - CISZA! - ryknął na
klasę.
Ana uśmiechnęła się pod nosem. O to właśnie jej chodziło.
Na drugiej lekcji warzyli wywar leczący z czyrakobulw. Nawet kolejny
niesprawiedliwie odjęty Harry'emu punkt, nie zepsuł jej humoru. Snape ją
popamięta.
***
- Oszalałaś? Po co go sprowokowałaś? - zapytała Amy, gdy szły na transmutację.
- Powiem wam wieczorem - odpowiedziała Ana z tajemniczym uśmieszkiem.
- Mam nadzieję, że nie zrobisz znowu jakiegoś głupstwa - powiedziała El.
Po
transmutacji Ana miała jeszcze lepszy humor, bo Hermionie udało się
odrobić punkty stracone przez nią, Amy, El i Harry'ego u Snape'a, i to z
nawiązką, ponieważ McGonagall dała jej 10 punktów. Lekcje minęły
zaskakująco szybko, nawet nudna historia magii, na której wszyscy, prócz
Hermiony, zasnęli. Wieczorem, gdy wszyscy odpoczywali lub odrabiali
zadania domowe w Pokoju Wspólnym, Ana, Mel i Eli udały się do
dormitorium. Black pokazała przyjaciółkom książkę, którą dostała od
Tonks.
- Chcę wypróbować jedną z tych klątw na Snape'ie - powiedziała Ana.
- A jeśli się zorientuje, że to twoja sprawka? - zapytała Amy.
- Wybiorę taką, żeby się nie zorientował - odpowiedziała Ana. - Pomóżcie mi szukać.
Otworzyła
księgę i wszystkie trzy zaczęły czytać. Było tego mnóstwo, na nagły
porost rzęs, zmiana koloru włosów na różowy, żabi rechot zamiast głosu,
kicanie jak królik, ciągłe bekanie bądź pierdzenie, a nawet zaklęcie
powodujące ogromną sraczkę.
- Mam! - zawołała El. - Klątwa
Kobiecego Ciała. Snape będzie wyglądał jak baba! Efekt widać po godzinie
od rzucenia zaklęcia, więc nie będzie wiedział, że to ty!
- Mutatio in Mulier. - Ana odczytała formułkę. - Myślisz, że powinnam to najpierw przetestować? - zapytała.
- A na kim chcesz to testować? - odpowiedziała pytaniem Amy.
- No właśnie, za kwadrans musisz iść do Snape'a - dodała El.
Piętnaście
minut przed ósmą Ana stwierdziła, że już pójdzie, żeby się nie spóźnić.
Upewniła się, że ma różdżkę w kieszeni i przeszła przez dziurę za
portretem Grubej Damy. Punktualnie o ósmej zapukała do gabinetu Snape'a.
Odpowiedziało jej krótkie Wejść! Gdy tylko weszła do środka uderzył ją niezbyt przyjemny zapach.
-
Dziś będziesz oddzielać żabi skrzek od skrzeku ropuchy. Ręcznie. Bez
rękawic i bez magii. Skrzeki żaby to te ułożone w kłębie, a ropuchy te
cienkie i podłużne. Tu masz słoiki. Za godzinę chcę je widzieć
wypełnione co najmniej do połowy. Czy to jasne, Black? - zapytał Snape z
mściwą satysfakcją.
- Tak jest, panie profesorze - odparła Ana, pokrzepiona myślą, że zrobi Snape'owi dowcip.
Przez
pierwsze pół godziny pracowała w milczeniu. Snape ze złośliwym
uśmiechem patrzył jej na ręce. Nie obyło się bez złośliwych komentarzy.
Delikatniej, to nie twój mózg, żeby robić z tego bezużyteczną galaretę! Szybciej, bo zaraz będziemy mieli tu kijanki! Ana starała się je ignorować, ale gdy Snape powiedział Pohamuj swoje mordercze zapędy, Black, nie ściskaj ich!
zgniotła żabi skrzek w ręce, wyobrażając sobie, że gniecie głowę
Snape'a. Był jeszcze gorszy niż opowiadała Tonks. Po godzinie Snape w
końcu pozwolił jej skończyć. Gdy odwrócił się do niej plecami, żeby
odłożyć słoiki z oddzielonymi skrzekami na półkę, Ana wycelowała różdżkę
w jego plecy i szepnęła:
- Mutatio in Mulier!
Snape nawet tego nie poczuł.
- Znikaj, Black, zanim postanowię jeszcze trochę cię pognębić - powiedział Snape.
Masz na to siedem lat - pomyślała Ana. - I ja też. Dziewczynka nie udała się od razu do Wieży Gryffindoru, tylko do toalety, żeby umyć ręce lepkie od skrzeku.
- I co? Rzuciłaś na niego to zaklęcie? - zapytała Eli. Ona i Amy czekały na Anę w Pokoju Wspólnym.
- Jasne - odpowiedziała z uśmiechem Ana. - Jutro rano przekonamy się czy zadziałało - dodała.
- A co właściwie kazał ci robić? - spytała Mel.
- Oddzielać żabi skrzek od ropuszego. Ręcznie, bez magii i bez rękawiczek. Blee...
Nazajutrz
rano Ana, Eli i Amy udały się do Wielkiej Sali, czując że zżera je
ciekawość. Zobaczyły, że uczniowie pokazywali sobie Snape'a palcami,
chichocząc między sobą. McGonagall, która siedziała obok Snape'a,
poczerwieniała. Inni nauczyciele zerkali ukradkiem na mistrza eliksirów,
a Dumbledore wyglądał na rozbawionego. Sam Snape siedział skulony,
próbując ukryć... obfity biust. Nawet w swojej czarnej szacie nie zdołał
ukryć kobiecych kształtów. Również jego twarz i dłonie były kobiece, a
włosy urosły mu do połowy pleców. Ana, Eli i Mel usiadły przy stole
Gryffindoru próbując powstrzymać się od ryknięcia śmiechem.
*Aberforth lubi kozy, więc nazwałam jego sowę po Koziołku Matołku. :-P
FF o Anie Black, córce Syriusza Blacka. Jest z nim w stałym kontakcie. Na jej czwartym roku w Hogwarcie z pewnością nie zabraknie wrażeń, bo w Hogwarcie odbędzie się Turniej Trójmagiczny. W dodatku w dziewczynie zaczną buzować hormony i przeżyje swoje pierwsze zauroczenie. Tymczasem w świecie czarodziejów pojawia się coraz więcej niepokojących znaków.
poniedziałek, 13 października 2014
Rozdział III: Ceremonia Przydziału
Pierwszy
września nadszedł zaskakująco szybko. Ana jako pierwsza przeszła przez
barierkę między peronem 9 i 3/4. Robiła to przez siedem lat,
odprowadzając Dorę na pociąg i witając ją na koniec roku szkolnego. Mimo
to, nadal robiło to na niej wrażenie. Z twarzy nie schodził jej
uśmiech. Wreszcie jedzie do Hogwartu! Na peronie 9 i 3/4 było pełno
ludzi, których gwar rozmów mieszał się z pohukiwaniem sów, miauczeniem
kotów i rechotaniem ropuch.
- Uważaj na siebie i nie wpakuj się w kłopoty - powiedziała Andromeda.- I napisz do nas list - dodał Ted.
- A co jeśli trafię do Slytherinu? - zapytała Ana. Rzeczywiście się tego bała. Wszyscy w rodzie Blacków, oprócz jej ojca, trafiali do Slytherinu.
- Do Slytherinu? Będąc spokrewniona z samym Albusem Dumbledore'em? To niemożliwe, a nawet jeśli, to nic się nie stanie - odpowiedział jej wuj.
- Nie będziecie źli? - zapytała dziewczynka.
- Źli? Niby dlaczego? W Slytherinie też można znaleźć fajne osoby, choć nie jest to łatwie. Wiem co mówię, w końcu sama byłam w tym Domu - odpowiedziała ciotka.
- Ale... mówiłaś też, że ucieszyłaś się, gdy tata "zerwał" z tradycją trafiania do Slytherinu - zauważyła Ana.
- Tak, gdy ja byłam przydzielana Tiara Przydziału wahała się między Slytherinem a Hufflepuffem. Ostatecznie wybrała Slytherin, chyba nie byłam wystarczającą buntowcziczką. Za to twój ojciec... oj, on to chyba urodził się buntownikiem. Sama nie lubiłam naszej rodzinki, więc mu kibicowałam, żeby nie trafił do Slytherinu. I wierzę, że ty też trafisz do Gryffindoru, jak on i twoja matka. A nawet jeśli zostaniesz Ślizgonką, to nadal będziemy cię kochać - powiedziała Andromeda. - A teraz wsiadaj, pociąg zaraz odjeżdża.
- Pamiętaj, żeby nie zdradzać rdzenia twojej różdżki nikomu, jeśli nie jesteś pewna czy można mu ufać - ostrzegł Anę szeptem Ted.
Ana uściskała ciotkę i wuja, następnie Dorę, która dała jej kopniaka na szczęście, i wsiadła do Hogwart Expres. Wyjrzała za okno, żeby pomachać wujostwu i kuzynce. Gdy pociąg powoli zaczął ruszać, zaczęła szukać wolnego przedziału, ciągnąc swój kufer i niosąc klatkę ze Śnieżkiem na szczycie. Zauważyła, że niektórzy przyglądali jej się podejrzliwe, a inni ze strachem. Ale czego mieliby się bać? Grupka dwa lata starszych chłopców, których minęła, spojrzała na nią jakby wyrżnęła im całą rodzinę kilka pokoleń wstecz. O co im chodziło? Przecież nic złego im nie zrobiła. Nawet ich nie znała. Znalezienie wolnego przedziału nie było łatwym zadaniem, a w tych, których było jeszcze wolne miejsce wśród jej rówieśników, była wypraszana, choć nie wiedziała dlaczego. W przedostatnim przedziale siedziały dwie dziewczynki w jej wieku. Otworzyła drzwi przedziału, mając nadzieję, że w końcu będzie mogła usiąść. Został tylko ten i ostatni przedział, więc jeśli nie pozwolą jej dosiąść się lub ostatni nie będzie pusty, to chyba będzie musiała całą podróż spędzić na korytarzu.
- Cześć, można się dosiąść? - zapytała Ana.
- Jasne, siadaj - odpowiedziała jej jasnowłosa dziewczynka o niebieskich oczach. - Jestem Elisabeth Colen, ale możesz mi mówić El, Eli lub Elisa. Przyjaciele tak na mnie wołają - przedstawiła się.
- Ja jestem Ana Black - odparła Ana, siedając na przeciwko. - A ty? - spytała czarnowłosą dziewczynkę o brązowych oczach, która siedziała obok El.
- Amelia Tagworth, możesz mówić mi Amy lub Mel - odpowiedziała dziewczynka.
- Wiecie może o co im wszystkim chodzi? - zapytała Ana. - Prawie wszyscy, których mijałam na korytarzu, patrzyli się na mnie jakbym coś im zrobiła. Wy jesteście pierwszymi, które nie wyprosiły mnie z przedziału.
- Nie mam pojęcia, ale wiesz, ja jestem z rodziny mugoli. Dopiero niedawno dowiedziałam się, że jestem czarownicą - odpowiedziała El.
- Nie przejmów się, Ana. Daj im czas na przekonanie się, że nie jesteś taka, jak twój ojciec- powiedziała Amy. - Bo nie jesteś, nie? - zapytała.
- A co ma z tym wspólnego mój tata? - odpowiedziała pytaniem Ana. - Ciotka i wuj rzadko mi o nim mówili, zawsze unikali tego tematu. Ale ciocia twierdzi, że mam dużo z jego charakteru.
- Och, to ty nie wiesz? - zapytała Mel.
- O czym? On przecież nie żyje od dzięsięciu lat - odpowiedziała dziewczynka.
- Twoja ciotka i twój wuj tak ci powiedzieli? Twój ojciec żyje, choć faktycznie, po tylu latach tam, powinien już dawno wykitować.
- Tam? To znaczy gdzie?
- W Azkabanie.
- Co to jest Azkaban?
- Nie wiesz co to jest Azkaban? Twoja ciotka i wuj nie są czarodziejami?
- Są, ale nigdy nie mówili mi o Azkabanie. Kuzynka też nie, choć ona akurat wiedziała o moim ojcu tyle, co ja. Czyli prawie nic.
- Azkaban to więzienie czarodziejów. Zwykłych opryszków tam nie zamykają.
- Ale dlaczego mojego ojca tam zamknęli?
- Nie wiem dokładnie co zrobił, ale z rozmów moich rodziców dowiedziałam się, że jest seryjnym mordercą. Ponoć nadal pozostaje przy zdrowych zmysłach, jako jeden z nielicznych.
Ana poczuła się jak skręca jej się żołądek, jakby ktoś wylał jej kubeł zimnej wody na głowę. Przez całe życie wyobrażała sobie, że jej ojciec zginął jak bohater. A tymczasem był zwykłym mordercą. Dlaczego ciotka i wuj pozwolili jej żyć w kłamstwie?
- Kłamali - wysyczała Ana. - Ciotka i wuj przez cały czas kłamali.
- No tak, ale spójrz na to i z ich strony - powiedziała Eli. - Czy ty byś powiedziała cudzemu dziecku, które dostałaś pod opiekę, że jego ojciec odsiaduje wyrok dożywocia za morderstwa? - zapytała.
- Pewnie nie - przyznała Ana. - Ale... podobno to on zostawił mnie pod ich opieką. Mówili, że rodzice zawsze mnie u nich zostawiali, jeśli mieli coś do zrobienia.
- Nie myśl już o tym, nie warto psuć sobie nastroju - powiedziała Amy. - W końcu jedziemy do Hogwartu, nie? Jak myślicie, do jakiego Domu traficie? - zapytała. - Ja pewnie do Gryffindoru, wszyscy w mojej rodzinie tam trafiają.
- Ja nie wiem, ale mogę być wszędzie, tylko nie w Slytherinie. Słyszałam, że to okropny Dom - odpowiedziała El.
- Emm... no ja chciałabym być w Gryffindorze, ale nie wiem czy uda mi się do niego trafić. Wszyscy w rodzie Blacków byli w Slytherinie, nie licząc mojego ojca. Chociaż ciotka Andromeda powiedziała mi, że Tiara przydzielając ją wahała się między Slytherinem a Hufflepuffem, do którego trafili wujek Ted i Nimfadora - odparła Ana.
- Nimfadora? Twoja kuzynka naprawdę ma takie durne imię? - zapytała Amy.
- Tak, strasznie go nienawidzi. Woli jak nazywa się ją po nazwisku, czyli Tonks. Akceptuje jeszcze zdrobnienie, czyli Dorę - wyjaśniła Ana.
- Tonks już skończyła szkołę? - spytała Eli.
- Tak, w czerwcu. Teraz zaczyna szkolenie na aurora. Sama nie wie, czy jej się uda, bo jest straszną niezdarą, ale na pewno będzie najlepsza z maskowania - odpowiedziała Ana.
- Dlaczego tak sądzisz? - zapytała Mel.
- Tonks jest metamorfomagiem - odpowiedziała dziewczynka.
- Metamorfomag? A co to takiego? - zapytała El.
Ana wyjaśniła jej kim jest metamorfomag. Podróż mijała w dobrej atmosferze. Ana i Amy tłumaczyły El wiele rzeczy z magicznego świata, rozmawiały o quidditchu, o tym jak będą wyglądać lekcje w Hogwarcie, jacy będą nauczyciele. Black czuła, że lubi Mel i Eli. Odzyskała dobry humor, bo już znalazła sobie przyjaciółki, choć jeszcze nie dotarła do Hogwartu. W pewnym momencie drzwi przedziału otworzyły się i stanęła w nich korpulentna kobiecina z wózkiem pełnym magicznych słodyczy. Dziewczynki natychmiast zerwały się z siedzeń.
- Coś z wózka, kochaneczki? - zapytała czarownica.
- Ee... poproszę czekoladową żabę, fasolki Bertiego Botta, gum... - Eli zacięła się. - Muszę się zastanowić...
- Biorę wszystkiego po trochu - powiedziała Ana, widząc że blondynka chciała spróbować wszystkiego, ale nie miała tyle pienędzy.
Wszystkie trzy (Amy postanowiła nie kupować, skoro Ana już tyle kupiła) obładowane słodyczami wróciły do przedziału.
- Skąd masz tyle kasy? - zapytała Mel.
- Mam tego całkiem sporo w skarbcu. W moje urodziny dowiedziałam się, że ojciec zostawił mi swoją skrytkę w banku Gringotta, znaczy się, skrytkę rodzinną Blacków - odpowiedziała Ana. - Choć skoro żyje, to teoretycznie nadal jest jej właścicielem i ma do niej prawo, nie? - zapytała.
- Pewnie tak, nie znam się na prawie - odpowiedziała Amy.
Podróż dalej mijała w dobrej atmosferze. Dziewczynki śmiały się zajadając czekoladowe żaby, sprawdzając na jakie karty trafiły, lub próbując fasolek wszystkich smaków. Za oknem zrobiło się już ciemno, gdy drzwi przedziału ponownie otworzyły się. Stanął w nich chłopiec o bardzo jasnych włosach i bladej skórze. Za nim stało dwóch jego kolegów, którzy wyglądali na jego goryli. Ana od razu rozpoznała chłopca, chociaż widziała go pierwszy raz.
- Słyszałem, że jest tu Ana Black - powiedział blondyn. - I widzę, że się nie myliłem - dodał, patrząc na Anę.
- Nie myliłeś się - odparła Ana. - Czego chcesz, Malfoy? - zapytała chłodno.
Malfoy jednak nie odpowiedział, tylko spojrzał na El i Amy.
- A wy to kto? - zapytał.
- Amelia Tagworth, a to Elisabeth Colen, jeśli tak to cię interesuje - odpowiedziała chłodno Amy.
- Zdrajczyni krwi i szlama? Jeszcze szkoła się nie zaczęła, a ty już wybrałaś złe towarzystwo, Black? - zapytał Malfoy. - Chodź ze mną, ja cię nauczę z kim warto się zadawać. Zdaję sobie sprawę, że siostra mojej matki namieszała ci w głowie, ale jeszcze nie jest za późno. Nie będziesz oczywiście nigdy tak wielka jak ja. Nie masz czystej krwi, a twoja matka była cioteczną wnuczką tego starego obrońcy mugoli, Albusa Dumbledore'a - powiedział Malfoy wyciągając rękę w kierunku Any.
- Obawiam się, Malfoy, że sama potrafię zdecydować z kim warto się zadawać - odparła chłodno Ana. - W takich chwilach, patrząc na twoją gębę, cieszę się, że Dora nie jest moją bliską kuzynką. Bo to by oznaczało, że i ty byłbyś moim bliskim kuzynem, a chyba bym się wtedy załamała.
- Crabbe, Goyle, kogoś tu chyba trzeba nauczyć jak być miłym dla lepszych - powiedział Malfoy.
- Nie mówisz o sobie, prawda? - zapytała kpiąco Eli.
Goryle zrobili krok naprzód, ale w tym samym momencie na twarz Crabbe'a skoczył biało-rudy kotek, wczepiając się pazurami w jego policzki. Grubas wrzasnął z bólu, próbując ściągnąć zwierzaka z twarzy. Po chwili kot zeskoczył, pozostawiając na jego twarzy krwawe rysy. Malfoy, Crabbe i Goyle w popłochu uciekli z przedziału, a Ana zamknęła drzwi. Kotek zwinął się w kłębek na kolanach El.
- Twój kot chyba nie jest zbyt przyjacielski - zauważyła Ana.
- Och nie, Merlin po prostu nie lubi jak mu się przerywa drzemkę - odpowiedziała El, drapiąc kota za uchem.
- Amy, a właściwie, to jak się nazywa twoja sowa? - zapytała Ana, patrząc na klatkę z płomykówką, obok której stała klatka ze Śnieżkiem. Sowy wybudzone ze snu patrzyły wzrokiem pełnym wyrzutu.
- Nazywa się Iskierka - odpowiedziała Mel.
- Moja nazywa się Śnieżek - powiedziała Ana.
Dalsza podróz minęła spokojnie. Jedynie raz do ich przedziału zajrzała dziewczynka z burzą brązowych włosów, pytając czy nie widziały gdzieś ropuchy, którą zgubił towarzyszący jej pyzaty chłopiec imieniem Neville. Gdy pociąg zaczął zwalniać, Ana, El i Amy przebrały się w szkolne szaty. Po chwili razem z innymi wyszły na korytarz. Pociąg zatrzymał się i tłum wypłynął z pojazdu. Ana w oddali usłyszała dobrze jej znany głos Hagrida, który często zaglądał do Świńskiego Łba, w którym barmanem był Aberforth:
- Pirwszoroczni do mnie! Do mnie pirwszoroczni!
Ana, El i Amy ustawiły się wraz z innymi pierwszorocznymi za Hagridem. Gajowy zaprowadził ich do jeziora, gdzie była flotylla łódeczek. Dziewczynki weszły do jednej razem z chłopcem o piaskowych włosach. Po przepłynięciu jeziora wszyscy wyszli na ląd.
- Są wszyscy? - zapytał Hagrid. - Ej, ty tam! - zawołał, sprawdzając czy wszyscy wysiedli. - To twoja ropucha?
- Teodora! - krzyknął uradowany Neville wyciągając ręce, żeby chwycić ropuchę.
Następnie Hagrid uderzył trzy razy pięścią w bramę i ta otworzyła się. Ich oczom ukazała się wysoka czarownica z włosami spiętymi w ciasny kok, która patrzyła na nich zza okularów.
- Pirwszoroczni, pani profesor McGonagall - przedstawił ich Hagrid.
- Dzękuję ci, Hagridzie, sama ich stąd zabiorę - powiedziała kobieta. - Za mną!
W oddali słychać było gwar rozmów, jednak McGonagall zaprowadziła ich do pustej klasy z boku. Stanęła twarzą do nich i przemówiła:
- Za chwilę zostaniecie przydzieleni do jednego z czterech Domów w Hogwarcie. Są to Gryffindor, Hufflepuff, Ravenclaw - powiedziała z dumą. - I Slytherin - powiedziała z odrazą. - Za zasługi dodaje się punkty dla Domu, a za przewinienia odejmuje je. Wasz Dom będzie czymś w rodzaju waszej rodziny na czas pobytu w tej szkole. Mam nadzieję, że będziecie dumni ze swojego Domu i nie przyniesienie mu hańby, bez względu na to, do którego traficie - zakończyła. - A teraz dam wam czas na przygotwanie się. - Jej wzrok spoczął na pognieconej szacie Neville'a.
- Na pewno trafię do Slytherinu... Nie wiem czemu, ale czuję to - odezwał się czarnowłosy chłopiec.
- Daj spokój, Harry, przecież jesteś normalny - odparł rudy chłopiec.
- Ja powinnam bardziej obawiać się przydziału do Slytherinu niż ty - powiedziała Ana.
- Dlaczego? - zapytał Harry.
- Cała rodzina mojego ojca była w Slytherinie, choć on akurat był w Gryffindorze - odparła Ana. - A tak w ogóle, jestem Ana Black - przedstawiła się.
- Ja Harry Potter - przedstawił się chłopiec.
- Zauważyłam - powiedziała Ana, zerkając na jego bliznę w kształcie błyskawicy. - A ty? - zwróciła się do rudzielca.
- Ron Weasley - odparł chłopiec.
- Ja jestem Elisabeth Colen, ale możecie mi mówić El, Eli lub Elisa - powiedziała El.
- A ja Amelia Tagworth, mówcie mi Amy lub Mel - powiedziała Amy.
Chwilę później wróciła McGonagall. Zaprowadziła ich do Wielkiej Sali, gdzie czekała reszta uczniów siedząca przy czterech długich stołach. Pomieszczenie było tak wielkie, że pomieściłoby kilka mugolskich domów. Sklepienie było tak zaczarowane, że wyglądało jak niebo nad nim. Pod sufitem zwisały palące się świeczki. Pierwszoroczni ustawili się przodem do długiego stołu nauczycielskiego. Przed nimi stał mały stołek, a na nim spoczywała postrzępiona tiara. Ana wiedziała od Dory, że jest to Tiara Przydziału. I wiedziała, że zaraz zacznie śpiewać. Rzeczywiście po chwili szwy Tiary rozpruły się niczym oczy i usta, i zaczęła śpiewać:
Może i jestem brzydka i stara,
lecz jam jest Tiara mądra,
co wam wyznaczy los na starcie,
więc na głowy mnie zakładajcie!
lecz jam jest Tiara mądra,
co wam wyznaczy los na starcie,
więc na głowy mnie zakładajcie!
Chęć do wyczynów macie?
Do Gryffindoru zawitacie,
gdzie odwaga i męstwo
mają swe królestwo.
Do Gryffindoru zawitacie,
gdzie odwaga i męstwo
mają swe królestwo.
A może umysłem lśncie?
Dom Ravenclawu zasilicie,
gdzie głupcy nie trafiają,
lecz ci, co olej w głowie mają.
Dom Ravenclawu zasilicie,
gdzie głupcy nie trafiają,
lecz ci, co olej w głowie mają.
Może cenicie sobie pracowitość?
W Hufflepuffie wasza przyszłość,
gdzie mieszkają uczciwi i lojalni,
nie leniwi, lecz zawsze pomocni.
W Hufflepuffie wasza przyszłość,
gdzie mieszkają uczciwi i lojalni,
nie leniwi, lecz zawsze pomocni.
Cenicie sobie przebiegłość i spryt?
W Slytherinie będzie więc wasz byt,
gdzie do dążą sprytem do wielkości,
lecz to miejsce tych, co są czystokrwiści.
W Slytherinie będzie więc wasz byt,
gdzie do dążą sprytem do wielkości,
lecz to miejsce tych, co są czystokrwiści.
A więc śmiało dzielna młodzieży!
Niech nikt z was się nie trwoży,
bo jam jest nieomylna Tiara,
co Dom każdemu wybiera!
Niech nikt z was się nie trwoży,
bo jam jest nieomylna Tiara,
co Dom każdemu wybiera!
- Ten, kogo nazwisko i imię wywołam, siada na stołku i zakłada na głowę Tiarę Przydziału - powiedziała McGonagall, rozwijając długi zwój
pergaminu. - Abbott, Hanna!
Dziewczynka o mysich włosach usiadła na stołku, McGonagall założyła jej Tiarę na głowę i ta po chwili krzyknęła:
- HUFFLEPUFF!
Hanna pomaszerowała do jednego ze stołów. Ana zaczęła sę denerwować. Wiedziała, że z nazwiskiem na B będzie na początku listy, ale miała nadzieję, że jest jeszcze ktoś przed nią...
- Black, Ana! - zawołała McGonagall
Nastąpiła taka cisza, że można by było usłyszeć najcichszy szmer. Ana usiadła na stołku i Tiara Przydziału prawie zasłoniła jej oczy.
- Hm... trudne... duża moc... naprawdę duża moc... To niespotykane... Sprytu ci nie brakuje, odwagi też nie... Duża inteligencja... Masz chęć do wyczynów... Gdzie by cię tu przydzielić... To naprawdę trudny wybór, bo pasujesz do każdego z Domów, chociaż do Hufflepuffu mniej, bo nie widzę u ciebie pracowitości. - Ana usłyszała cichy głosik.
- Nie do Slytherinu. Błagam, wszędzie, tylko nie do Slytherinu - poprosiła Ana.
- Do Slytherinu? Masz niewątpliwe cechy tego domu, ale jednak mając w sobie krew Abusa Dumbledore'a i będąc jedyną córką Syriusza Blacka nie możesz tam trafić - odpowiedziała Tiara.
Ana poczuła ulgę. Czyli nie trafi do Slytherinu?
- Tak.. myślę, że jest tylko jeden Dom, do którego mogę cię przydzielić z czystym sumieniem... - powiedziała Tiara.
- GRYFFINDOR! - wrzasnęła Tiara Przydziału, a Ana zadowolona zdjęła ją z głowy, oddała McGonagall i podbiegła do stołu Gryfonów, gdzie kilku starszych uczniów uścisnęło jej rękę.
- Bones, Susan! - zawołała McGonagall.
Dziewczynka z rudymi warkoczykami usiadła na stołku.
- HUFFLPEUFF - krzyknęła Tiara.
- Terry Boot!
- RAVECLAW!
- Brown, Lavender!
- GRYFFINDOR!
- Bulstrode, Milicenta!
- SLYTHERIN!
- Colen, Elisabeth!
Ana zacisnęła kciuki pod stołem.
Tiara Przydziału chwilę milczała i...
- GRYFFINDOR! - krzyknęła.
Uradowana Elisa usiadła obok Any. Teraz tylko czekać na przydział Amy.
- Crabbe, Vincent! - zawołała McGonagall.
Na stołku usiadł niższy z goryli Malfoya.
- SLYTHERIN! - krzyknęła Tiara.
- Finnigan, Seamus!
Z szeregu wyszedł ów chłopiec, z którym Ana, El i Amy płynęły łódką.
- GRYFFINDOR! - krzyknęła Tiara.
Seamus usiadł przy stole Gryfonów.
- Goyle, Gregory!
Na stołku usiadł drugi goryl Malfoya.
- SLYTHERIN!
- Granger, Hermiona!
Tym razem na stołku usiadła owa dziewczynka z burzą brązowych włosów, która pomagała Neville'owi odnaleźć jego ropuchę.
- GRYFFINDOR! - krzyknęła Tiara.
Kilku pierwszorocznych dostało przydział.
- Longbottom, Neville! - zawołała McGonagall.
Neville potknął się w drodze do stołka, czym wywołał salwę śmiechu. Długo siedział z Tiarą na głowie, gdy ta w końcu krzyknęła:
- GRYFFINDOR!
Nevillle tak szybko zeskoczył ze stołka, że musiał się wrócić, by, wśród śmiechów innych, oddać Tiarą Przydziału McGonagall, ponieważ wciąż miał ją na głowie.
- Malfoy, Draco! - zawołała McGonagall
Malfoy z dumną miną usiadł na stołku. Tiara ledwie dotknęła czubka jego głowy i krzyknęła:
- SLYTHERIN!
Zadowolony Malfoy usiadł między obok Crabbe'a i Goyle'a.
- Parkinson, Pansy!
- SLYTHERIN!
- Patil, Parvati!
- GRYFFINDOR!
Następnie bliźniaczka Parvati, Padma, została przydzielona do Ravenclawu.
- Potter, Harry! - zawołała McGonagall.
I znów zapadła cisza tak jak wtedy, gdy wywoła Anę. Tylko że tym razem uczniowie szeptali między sobą:
- Harry Potter? Ten Harry Pottter?
- Harry Potter? To naprawdę on?
Ana oczywiście wiedziała, że Harry przeżył Zaklęcie Uśmiercające i pozbawił mocy Voldemorta, gdy był niemowlakiem.
- GRYFFINDOR! - wrzasnęła Tiara najgłośniej dotychczas.
Na twarzy Harry'ego wymalowała się ulga. Rudzi bliźniacy wstali i zaczęli wrzeszczeć:
- Mamy Pottera! Mamy Pottera!
A gdy Harry usiadł przy stole, poklepali go po plecach.
Znów kilku uczniów dostało przydział.
- Tagworth, Amelia! - zawołała McGonagall.
Ana i El zacisnęły kciuki pod stołem.
- GRYFFINDOR! - krzyknęła Tiara.
Amy usiadła po prawej stronie Any.
- Thomas, Dean!
- GRYFFINDOR!
- Weasley, Ronald!
- GRYFFINDOR!
Ron usiadł obok Harry'ego.
Została tylko garstka uczniów. Ostatni pierwszoroczny, "Zabini, Blaise", został przydzielony do Slytherinu i McGonagall zwinęła pergamin, po czym zabrała stołek i Tiarę Przydziału.
Powstał Albus Dumbledore, dyrektor Hogwartu.
- Witajcie w Hogwarcie! Zanim zatopicie swoje zęby we wspaniałych potrawach, chciałbym wam powiedzieć parę słów. Oto one: śmieć, mazgaj, śmierdziel, kretyn! Dziękuję! - powiedział i usiadł.
W półmiskach pojawiły się najróżniejsze potrawy. Zaczęła się rozmowa na temat koligacji rodzinnych.
- Ja jestem pół na pół, tata mugol. Mama dopiero po ślubie powiedziała mu, że jest czarownicą. Trochę nim wstrząsnęło - powiedział Seamus.
- Ja jestem mugolakiem - powiedział Dean.
- To tak jak, ja. Moi rodzice to dentyści - odezwała się Hermiona.
- Moi są lekarzami - powiedziała El.
- Tło to luekasz? - zapytał Ron z ustami pełnymi jedzenia, na co Hermiona pokręciła głową z dezaprobatą.
- Ee... jak u was nazywa się ktoś, kto leczy? - zapytała Eli.
- Uzdrowiciel - odpowiedział Ron.
- No więc lekarz to ktoś w rodzaju mugolskiego uzdrowiciela - odparła El.
- Ej, Black, czemu ty nic nie mówisz? - zapytał chłopak z trzeciej klasy. Miał czarne włosy i takie same oczy.
- A niby co mam mówić? - odparła pytaniem Ana. Rozpoznała w nim jednego z grupki, która w pociągu patrzyła na nią tak, jakby wybiła im całą rodzinę.
- No tak, też bym nie mówił, że mam ojca mordercę - prychnął chłopak.
- Zaraz będziesz mieć siostrę mordercę, a ty będziesz pierwszą ofiarą, jeśli się nie przymkniesz - warknęła Amy.
- To twój brat? - zapytała ze zdziwieniem Ana.
- Tak, nazywa się Lucas. Normalnie nie jest taki niemiły, ale potrafi być nieprzyjemny - odpowiedziała Mel.
- Dla twojej informacji, o tym, kim jest mój ojciec, dowiedziałam się dopiero w pociągu od Amy. Ciotka i wuj mówili, że nie zyje - powiedziała chłodno Ana do Lucasa.
- Stary, ona chyba nie jest taka zła - odezwał się chłopak siedzący obok Lucasa. Miał nieco ciemniejsze włosy od Eli i takie same oczy. - Kevin Colen, brat Elisy - przedstawił się.
- To my też się przedstawimy - odezwał się jeden z bliźniaków. - Ja jestem Fred Weasley, a to George. - Wskazał na brata.
- Ja jestem Percy Weasley, prefekt Gryffindoru - przedstawił się rudy chłopak z piątego roku.
- Wow! Musisz mieć sporo rodzeństwa, Ron - powiedziała Ana.
- Ta, mam jeszcze dwóch starszych braci, Billa i Charliego. Już skończyli szkołę. Bill pracuje dla Gringotta jako łamacz zaklęć w Egipcie, a Charlie tresuje smoki w Rumuni. No i mam jeszcze młodszą siostrę, Ginny. Za rok zaczyna szkołę - odparł Ron posępnym tonem.
Po deserze ponownie powstał Dumbledore.
- Widzę, że już wszyscy się najedli i napili. Zanim jednak udacie się do swoich dormitoriów, mam wam coś do powiedzenia - powiedział dyrektor. - Pierwszoroczni niech wiedzą, że wstęp do Zakazanego Lasu jest surowo wzbroniony. Chciałbym, żeby pamiętało o tym też kilku starszych uczniów. - Tu Dumbledore spojrzał na Freda i George'a z nad okularów półówek. - Używanie zaklęć na korytarzach jest zakazane. Od tego roku zakazane jest także wejście na trzecie piętro. No chyba że chcecie umrzeć w męczarniach. To wszystko, a teraz odśpiewajmy nasz szkolny hymn! - Dumbledore klasnął w dłonie i pojawiła się złota harfa, która sama zaczęła grać.
Cała szkoła zaczęła śpiewać, a Dumbledore dyrygował. W końcu, gdy bliźniacy przestali śpiewać w rytm marsza żałobnego, dyrektor znów klasnął w dłonie.
- Ach, muzyka... To magia piękniejsza od wszystkiego. - W oku zakręciła mu się łza. - A teraz zmykać do łóżek!
Gryfoni podążyli za Percym. Po drodze zaliczyli niezbyt miłe spotkanie z poltergeistem Irytkiem, który rzucał w nich wiązkami lasek. W końcu staneli przed portretem Grubej Damy na siómym piętrze.
- Hasło? - zapytała.
- Caput Draconis - powiedział Percy i portret odskoczył ukazując dziurę, przez którę przeleźli.
Znaleźli się w obszernym pokoju. Był przytulny, ze szkarłatnymi i złotymi akcentami oraz pełen wysiedzianych foteli. W kominku dogasał ogień. Percy wskazał im schody do dormitoriów. Wszyscy byli zbyt zmęczeni, by rozmawiać, więc przebrali się w piżamy i położyli do łóżek. Ana jednak długo nie mogła zasnąć. Musiała dowiedzieć się czegoś więcej o Mocy Trzech. Tylko czy powinna powiedzieć o rdzeniu swojej różdżki El i Amy? Niby były w porządku, ale znały się dopiero kilka godzin. Wuj Ted ostrzegł ją, żeby nie mówiła o rdzeniu osobie, co do której nie wie, czy można jej ufać. Ale nie miała powodu, żeby nie ufać Eli i Mel. Przypomniała sobie o ojcu. Dlaczego ciotka i wuj ją okłamywali? Całe życie wierzyła, że zginął jak bohater. Dzięki temu znajdowała pocieszenie w momentach, gdy było jej smutno, kiedy szczególnie tęskniła za rodzicami, za nim. A teraz co? Dowiedziała się, że był mordercą i najwyraźniej jego czyny odbiły się głośnym echem w świecie czarodziejów, skoro nawet teraz niektórzy byli przekonani, że i ona zostanie morderczynią. Ale ona taka nie była. Musiała przyznać, że Amy miała rację. Ludziom chyba już przeszło, a nie warto przejmować się jednym Lucasem. Postanowiła, że z samego rana wyśle list do ciotki i wuja z zapytaniem dlaczego kłamali.
Gdy w końcu zasnęła była pierwsza w nocy. Zobaczyła jego twarz. Twarz ojca znów patrzyła na nią łagodnie, ale też jakby ze smutkiem. Tym razem Ana usłyszała jedno słowo z jego ust. Obiecuję. Po tym natychmiast się obudziła. On jej coś obiecał, ale co? Chciała się dowiedzieć, jednak gdy ponownie zasnęła, nie przyśnił jej się ojciec.
Rozdział II: Moc Trzech
Od
pamiętnej Nocy Duchów minęło dziesięć lat. Był pierwszy sierpnia i Ana
Black obchodziła swoje 11-te urodziny. Dziewczynka wyglądała jak młodsza
kopia swojej matki. Miała takie same długie ciemnoblond włosy, które
tego dnia miała związane w kucyk. Jedynie szare oczy odziedziczyła po
swoim ojcu. Andromeda właśnie kroiła wielki czekoladowo-karmelowy tort
urodzinowy ozdobiony bitą śmietaną i malinami, gdy w szybę zapukał duży,
brązowy puchacz.
- Ana, przyleciała sowa z twoim listem z
Hogwartu - powiedziała radośnie Dora, która szkołę ukończyła w czerwcu i
teraz zaczynała szkolenie na aurora.- Nareszcie - ucieszyła się Ana i podbiegła do okna, by wpuścić ptaka.
Sowa zrzuciła list na stół i wyfrunęła przez to samo okno. Podekscytowana dziewczynka przełamała pieczęć i otworzyła kopertę, wyjęła jedną z dwóch kartek i głośno przeczytała.
Szanowna Panno Black,
Mamy przyjemność poinformowania Panią, że została Panna przyjęta do Szkoły Magii i Czarodziejstwa Hogwart.
Dołączamy listę niezbędnych książek i wyposażenia. Rok szkolny rozpoczyna się 1 września.
Minerwa McGonagall,
zastępca dyrektora
- No to jutro wybierzemy się na Pokątną, a teraz czas żebyś otworzyła prezenty - powiedział z uśmiechem Ted.- Radzę ci najpierw otworzyć ten kopulasty - podpowiedziała Andromeda.
Ana zgodnie z zaleceniem ciotki najpierw wzięła okrągłą paczkę zwieńczoną kopułą. Była dość ciężka, a przy podnoszeniu coś w niej zatrzepotało. Dziewczynka spojrzała na szczyt prezentu. Było to jedynie miejsce nie zakryte ozdobnym papierem. W środku była złota klatka z czymś białym... Szybko rozerwała papier i jej oczom, tak jak się spodziewała, ukazała się wielka sowa śnieżna. Ptak zahukał, wyrażając swoje zadowolenie, że w końcu ktoś "uwolnił go" z papieru.
- Pomyślałam, że kupimy ci sowę już na urodziny - powiedziała z uśmiechem Dromeda. - To samiec.
- Samiec? - powtórzyła Ana. - W takim razie nazwę go Śnieżek.
- To chyba bardziej kocie imię - zauważyła Dora.
- Ja przynajmniej nie nazywam swojej sowy Kleopatrą - odgryzła się Ana i pokazała jej język.
Dziewczynka odstawiła klatkę z sową na stół, uważając przy tym by nie strącić talerzy. Następnie podeszła do reszty prezentów. Jej uwagę przykuł długi i wąski pakunek.
- Myślę, że ci się spodoba - powiedział Ted.
Ana odpakowała prezent i na podłogę sturlała się miotła.
- Najnowszy Nimbus 2000 - jęknęła z zachwytem Dora. Ona sama posiadała jedynie Kometę, bo jej rodzice stanowczo powtarzali, że na szybszej miotle zrobiłaby sobie krzywdę.
- Wow! - oczarowana Ana oglądała Nimbusa z wszystkich stron. Nie mogła uwierzyć. Najnowsza i obecnie najszybsza miotła należała do niej.
- Wiem jak uwielbiasz quidditcha. Oczywiście w tym roku nie możesz jej zabrać do Hogwartu, bo pierwszorocznym nie wolno posiadać własnych mioteł, ale na drugi rok będzie jak znalazł - powiedział jej wuj.
- Ja się nią dobrze zaopiekuje - zadeklarowała Dora.
- Tylko najpierw poproś kogoś, żeby latał pod tobą z materacem - zażartowała Ana.
- Hej, jeszcze nie zdarzyło mi się spaść z miotły... No z wyjątkiem tej sytuacji, gdy nie zdążyłam wyhamować przed drzewem - odparła dziewczyna. - Otwórz teraz prezent ode mnie. To ten. - Wskazała na dość grubą paczkę.
Ana wzięła ją do ręki. Po wyglądzie i dotyku rozpoznała, że jest to książka. Otworzyła ją i jej oczom rzeczywiście ukazała się książka zatytułowania Zaklęcia i przeciwzaklęcia (oczaruj swoich przyjaciół i pognęb swoich wrogów ostatnimi nowościami: Nagła Utrata Włosów, Galaretowate Nogi, Język w Supeł i wiele, wiele, wiele innych) pióra profesora Vindictusa Viridiana.
- Ale super - ucieszyła się Ana.
- Wiedziałam, że ci się spodoba - powiedziała Dora. - I chyba nawet wiem na kim możesz wypróbować te zaklęcia. Podobno nasz kuzyn zaczyna naukę. No wiesz, Draco, syn ciotki Narcyzy - dodała. - Sama na szczęście nigdy nie miałam pecha oglądać jego buźki.
- W takim momentach, gdy mówisz mi o Malfoyu, to cieszę się, że nie jesteśmy kuzynkami pierwszego stopnia. Chyba bym się powiesiła, gdy Draco Malfoy był moim bliskim kuzynem - powiedziała Ana.
- Wiesz, zastanawiałam się nad tym - odparła Dora i obie roześmiały się.
- Hej, tylko bez żadnych głupich numerów - powiedziała ostrzegawczo Andromeda. - Nie chcesz chyba zarobić szlabanu pierwszego dnia szkoły? - zapytała.
- Oj, spokojnie, ciociu, przecież nie dam się przyłapać - odpowiedziała Ana, szczerząc zęby.
- Od razu widać, że masz w sobie geny Syriusza Blacka - powiedziała Dromeda kręcąc głową z dezaprobatą, ale na jej twarzy pojawił się uśmiech, co zepsuło efekt.
Ana natychmiast straciła dobry humor. Poczuła się tak, jakby ktoś ją przekłuł jak napompowany balon. Nie pamiętała swoich rodziców. Ciotka i wuj powiedzieli, że jej matka zginęła w wieczór poprzedzający upadek Voldemorta, a ojciec wkrótce po. I to właśnie on stanowił dla Any zagadkę. O Ally Black mówiło się w domu Tonksów dość często, ale Andromeda i Ted wyraźnie unikali tematu Syriusza Blacka. Prawie w ogóle o nim nie wspominali. Gdy tylko Ana zaczynała temat swojego ojca, oni szybko go zmieniali. Tonksowie byli dla niej bardzo dobrzy, ale od zawsze miała wrażenie, że coś przed nią ukrywali. Rzadko zapraszali znajomych do swojego domu. Nie żeby mieli ich zbyt dużo. Andromeda była uważana za zdrajczynię krwi, z kolei mugolscy krewni Teda bali się ich odwiedzać. A jeśli już kogoś przyjmowali w swoim domu lub szli do kogoś w odwiedziny, to Ana i Nimfadora (jeśli akurat nie była w Hogwarcie) były wysyłane do pradziadka dziewczynki, Aberfortha Dumbledore'a. Oczywiście on też unikał tematu jej ojca. A ona tak bardzo chciała dowiedzieć się o nim czegoś więcej. Zwłaszcza ostatnio, gdy zaczął jej się śnić. A konkretnie jego twarz. Coś do niej mówił, ale nie wiedziała co. Nie miała pojęcia czy lubi te sny. Może liczyła na to, że coś one znaczą? Ale on przecież od dawna nie żył. Czasami naprawdę brakowało jej rodziców.
- Oni na pewno teraz patrzą na ciebie z góry i wiem, że byliby z ciebie dumni, Ana - powiedział łagodnie Ted, kładąc jej rękę na ramieniu.
- Mamy dla ciebie coś jeszcze. Pomyślałam, że ci się spodoba - dodała Andromeda.
Ana dopiero teraz zauważyła najmniejszy prezent. Ciekawa co jest w środku rozerwała papier. Po chwili w ręku trzymała album w złotej oprawie ze szkarłatnymi wzorkami. Otworzyła go na chybił trafił i zobaczyła zdjęcia swoich rodziców. Ally i Syriusz uśmiechali się i machali do niej z wszystkich stron. Na twarz dziewczynki wkradł się uśmiech. To był najwspanialszy prezent jaki kiedykolwiek dostała.
- Nie było łatwo zdobyć szkolne zdjęcia twoich rodziców, ale popytałam ich szkolnych znajomych i jakoś się udało - powiedziała Dromeda.
- Dziękuję - wykrztusiła Ana.
Chciała powiedzieć coś więcej, ale głos ugrzązł jej w gardle. Przytuliła się do ciotki i wuja, chcąc okazać im wdzięczność. Następnie, już w znacznie lepszym humorze, odłożyła album i chwyciła nowego Nimbusa.
- Chodź, Nimfadora, wypróbujemy moją nową miotłę - powiedziała Ana i podbiegła do drzwi wyjściowych.
- Nie... nazywaj... mnie... Nimfadorą... - odparła Dora, a jej włosy, jak zwykle gdy się denerwowała, zrobiły się czerwone.
Obie razem ze swoimi miotłami wyszły do ogrodu.
- Musimy jej w końcu powiedzieć, Dromedo - powiedział Ted.
- Nie, Ted - odparła Andromeda.
- Ona ma prawo wiedzieć, że jej ojciec żyje i kim jest. Jeśli my jej tego nie powiemy, to dowie się tego od kolegów w Hogwarcie albo od tego Snape'a. Wiesz, tego chłopaka, którego gnębił Syriusz z przyjaciółmi. Teraz uczy eliksirów, a jeśli wierzyć Dorze, nie jest zbyt przyjemnym gościem - zauważył Ted.
- Masz rację. Musimy jej powiedzieć, ale nie dzisiaj. Nie psujmy jej urodzin - powiedziała Dromeda.
Następnego dnia Ana wybrała się razem z wujostwem i kuzynką do ulicę Pokątną. Jak zwykle najpierw udali się do Banku Gringotta. Ana, która była już tu wiele razy, nie zwracała zbytniej uwagi na gobliny. Jeden z nich, imieniem Gryfek, prowadził ich do skrytki. Dziewczynka była już przyzwyczajona do jazdy wózkiem. Nagle uświadomiła sobie, że zamiast w lewo - do skrytki Tonksów, skręcają w prawo.
- Przepraszam, chyba pomylił... ee... pan drogę - powiedziała Ana.
- Dostalem kluczyk do skrytki 711 - odparł Gryfek.
- Dziś nie jedziemy do naszej skrytki, Ana - wyjaśnił Ted. - Skończyłaś już jedenaście lat, więc możesz zacząć korzystać ze swojej własnej.
- Z mojej własnej? - zapytała dziewczyna nie wierząc własnym uszom.
- Skrytka rodzinna Blacków. Kiedyś należała do twojego ojca - odpowiedziała Andromeda.
- Myślałam, że został wydziedziczony tak jak ty - powiedziała Ana.
- Bo został, ale po śmierci jego brata był jedynym męskim potomkiem Blacków. A że ani on ani Regulus nigdy nie mieli syna, prawowitym dziedzicem fortuny Blacków jesteś ty. Oczywiście nie obyło się bez problemów, bo moja siostrzyczka Bellatriks była święcie przekonana, że należy się jej, no ale na szczęście trafiła tam, gdzie jej miejsce. Jako twoi opiekunowie mieliśmy pełnomocnictwo, tzn. że mogliśmy w twoim imieniu zarządzać twoimi pieniędzmi. Uznaliśmy jednak, że w naszej skrytce jest wystarczająco dużo, byśmy mogli utrzymać cztery osoby. Tak więc postanowiliśmy pokazać ci twoją skrytkę, gdy skończysz 11 lat, co daje ci prawo do samodzielnego korzystania ze skrytki, chociaż nie w pełni, bo to będziesz mieć dopiero po ukończeniu siedemnastu lat - wytłumaczyła Dromeda.
- A więc tata miał brata? - zapytała Ana. Ciotka i wuj nigdy o tym nie mówili.
- Tak - odpowiedział Ted. - O, już prawie jesteśmy - dodał, a Ana pomyślała, że jak zwykle chciał uciąć temat o jej ojcu.
Wózek zatrzymał się przed skrytką z numerem 711. Ana, Dora, Andromeda i Ted wysiedli z niego za Gryfkiem. Ciotka podała goblinowi kluczyk. Gryfek otworzył skrytkę i Ana aż zaniemówiła. W środku były góry galeonów, wzgórza sykli i stosy knutów. Ana musiała zmrużyć oczy, żeby nie oślepnąć od tego blasku.
- To naprawdę wszystko moje? - zapytała zszokowanym głosem.
- Tak - odpowiedziała Andromeda. - Nie myślałaś chyba, że rodzice nic ci nie zostawili? - zapytała mrugając do niej.
Ana napełniła sakiewkę po trochu galeonami, syklami i knutami, po czym Gryfek zamknął skrytkę. Po wyjechaniu na powierzchnię dziewczynka razem z wujostwem i kuzynką wyszła z banku, by zrobić zakupy. Wychodząc z księgarni Esy i Floresy zobaczyli grupkę chłopców mniej więcej w wieku Any, którzy przyciskali nosy do szyby wystawowej, za którą leżał najnowszy Nimbus 2000. Ana uśmiechnęła się w duchu, ciesząc się, że już ma Nimbusa. Szkoda tylko, że będzie musiała czekać rok, żeby zabrać go do Hogwartu. Zakupy poszły bardzo sprawnie. W końcu została tylko różdżka. Całą czwórkę weszli do sklepu Ollivandera, ale wytwórcy nigdzie nie było widać.
- Ee... proszę pana! - zawołała Ana.
Prawie dostała zawału, gdy zza zaplecza nagle wyłonił się siwy mężczyzna. Trochę go pamiętała. Ostatni raz widziała go, gdy Dora kupowała różdżkę. Ana miała wtedy cztery lata i już wtedy Ollivander wydał się jej ciekawą i tajemniczą postacią.
- Och, tak myślałem, że dziś panienka przyjdzie kupić swoją pierwszą różdżkę, panno Black - powiedział Ollivander. - Pańska matka i pański ojciec też kupowali u mnie różdżki. Pamiętam to jakby to było wczoraj. Ona wybrała olchę, włos z ogona jednorożca, 10 i 3/4 cala, znakomita do zaklęć. Natomiast ojciec panienki wybrał heban, pióro feniksa, 12 cali, doskonała do transmutacji... - wytwórca nagle urwał, jakby zastanawiał się czy powiedzieć to, co chciał powiedzieć. W końcu odwrócił się od lady i wyjął jedno z wielu podłużnych pudełek. - Na początek ta. Buk, włókno ze smoczego serca, 9 cali, dość giętka - oznajmił, wyjmując różdżkę z pudełka.
Ana chwyciła ją do ręki i... różdżka pękła na pół. Dziewczynka przerażona odłożyła połówki na ladę.
- Ja nie wiem jak to się stało... - powiedziała, będąc pewna, że Ollivander się wścieknie.
Ale on był zachwycony.
- Niesamowite! Niesamowite! W całej mojej karierze nigdy nie zdarzyło się coś takiego. Widzi panienka, magia tkwi wewnątrz czarodzieja, a różdżka to tylko narzędzie. Nie jest wiadome jak dokładnie różdżka wybiera czarodzieja ani dlaczego tak się dzieje, ale fakt, że pod wpływem panny dotyku bukowa różdżka pękła, oznacza, że musi posiadać panienka dużą moc - wyjaśnił Ollivander. Sprzatnął złamaną różdżkę i wyjął następne pudełko. - Dąb, włos z ogona jednorożca, 10 cali, sztywna.
Gdy tylko Ana wzięła różdżkę do ręki, Ollivander natychmiast jej ją wyrwał. Zobaczyła, że na drewnie powstała rysa, jakby pęknięcie. Wypróbowała kilka różdżek, ale wszystkie albo kończyły z pęknięciami albo pękały. Ostatnia wręcz rozleciała się na kawałeczki.
- Niesamowite... A może... - mruknął pod nosem Ollivander i udał się na zaplecze.
Po chwili wrócił trzymając kolejne wąskie pudełko. Dotknął je swoją różdżką i pudełko otworzyło się, ukazując różdżkę.
- Nie zamierzałem jej sprzedawać, ale... - Ollivander wyjął różdżkę z pudełka. - Cedr, 11 cali, włókno ze smoczego serca, włos z ogona jednorożca i pióro feniksa, giętka - powiedział podając ją Anie.
Dziewczynka wzięła różdżkę do ręki i natychmiast poczuła ciepło spływające po jej ciele, a z końca różdżki wydobył się blask i czerwono-złote iskry.
- Wiedziałem! Wiedziałem! - powiedział Ollivander klaszcząc w dłonie.
- Przepraszam pana - odezwała się Ana, odkładając różdżkę na ladę. - Ale opisując tą różdżkę wymienił pan wszystkie trzy rdzenie.
- Bo ona zawiera wszystkie trzy rdzenie - odparł wytwórca. - Powstała przez przypadek w 1960. To miała być zwykła cedrowa różdżka z włóknem ze smoczego serca, ale... nie wiem jak... do niegotowej jeszcze różdżki dostał się włos z ogona jednorożca i pióro feniksa. Trzy rdzenie splotły się ze sobą. To nadaje tej różdżce niezwykłą moc. Włókno smoczego serca nadaje jej wielką moc, włos z ogona jednorożca sprawia, że różdżka jest wierna tylko swemu prawowitemu właścicielowi. Natomiast pióro feniksa daje moc życia. Według pewnej legendy razem tworzą Moc Trzech - siłę, wierność i życie. Sam cedr zwany jest drzewem życia. Szczerze mówiąc, to mogłem się spodziewać, że ta różdżka wybierze panienkę.
- Dlaczego?
- Pański ojciec omal nie kupił tej różdżki. Tak, różdżki pod jego dotykiem nie pękały, ale... nie wyglądały już tak ładnie. Już miałem kazać mu wypróbować tą różdżkę, ale postanowiłem wypróbować hebanową, no i to ta różdżka go wybrała. Niezwykły jest fakt, że cedrowa różdżka powstała w roku, w którym urodziło się większość dzieci z rocznika Syriusza, choć on sam urodził się w jesieni poprzedniego. No cóż, wygląda na to, że wiem po kim panienka odziedziczyła ogromną magiczną moc.
Ana zapłaciła za różdżkę i razem Andromedą, Tedem i Dorą wyszła ze sklepu.
***
W nocy znów śnił jej się ojciec i jak zwykle nie wiedziała co mówił. Teraz w jej życiu pojawiła się nowa zagadka. Jak powstała różdżka z Mocą Trzech i dlaczego wybrała właśnie ją? Postanowiła sobie, że w Hogwarcie poszuka informacji na temat tej różdżki.
Rozdział I: Wrócę, obiecuję
Zaklęcia śmigały im nad głowami. Kwatera Główna Zakonu Feniksa w
kilka chwil zmieniła się w ruinę. Wszędzie walały się połamane krzesła,
podłużny stół, przy którym odbywały się spotkania, leżał rozwalony na
kawałki. W czerwono-złotym dywanie ktoś wypalił dziurę. Nagle nastąpił
huk i obrazy spadły ze ścian. Ich mieszkańcy w pośpiechu uciekli ze
swoich ram. Syriusz Black właśnie walczył z jednym ze śmierciożerców.
Był zamaskowany, ale po jego głowie rozpoznał, że ma do czynienia z
Averym. Doskonale się bawił unikając jego klątw i od czasu do czasu
wysyłając w jego stronę jakieś zaklęcie.
- Co jest, Avery? Oślepłeś? - zakpił Syriusz, rzucając w niego Zaklęciem Rozbrajającym.
Śmierciożerca w ostatniej chwili uchylił się przed zaklęciem. Uniósł różdżkę i wycelował w Blacka, który najwyraźniej nie zauważył, że jego Expelliarmus nie trafił, ponieważ jego uwaga nie była skupiona na nim.
- Avada... - W tej chwili śmierciożerca padł jak długi na zniszczony dywan.
Syriusz rozejrzał się za swoim wybawcą. Długo nie musiał szukać. Tuż za spetryfikowanym Averym stał Remus Lupin z uniesioną różdżką.
- Powinieneś bardziej uważać, Syriuszu - powiedział mężczyzna.
- Oj, lepiej powiedz gdzie jest Ally... nigdzie jej nie widzę... - Łapa rozglądał się za swoją żoną, lecz nigdzie jej nie dostrzegał.
- Poradzi sobie. To w końcu cioteczna wnuczka samego Albusa Dumbledore'a - uspokajał go Remus. - A tak nawiasem mówiąc, uważam że to nie rozsądne, żebyś tu był. W każdej chwili może pojawić się tu Voldemort.
- No i? - zapytał Syriusz wzruszając ramionami.
- Kiedyś cię to zamiłowanie do ryzyka zgubi - odpowiedział Lupin, patrząc na niego z dezaprobatą. - Myślisz, że James byłby zadowolony, gdyby wiedział, że właśnie się narażasz?
- Myślę, że James sam chciałby tu być, móc walczyć. Nie widziałeś go. Nie masz pojęcia jak go zmieniło uziemienie w domu. Dziś jest Noc Duchów, a on nawet nie może rozdawać cukierków mugolskim dzieciom z sąsiedztwa.
- Fakt, dawno nie widziałem Lily i Jamesa. Właściwie to dlaczego do tej pory nie powiedziałeś mi gdzie się ukrywają?
- Uznaliśmy, że lepiej będzie jeśli jak najmniej osób będzie to wiedziało.
- Ale przecież ja też jestem jednym z ich najbliższych przyjaciół. Dlaczego Peter może wiedzieć, a ja nie?
Syriusz nie potrafił spojrzeć mu w oczy. Nie chciał w to wierzyć. Pragnął, żeby to była pomyłka, ale fakt, że śmierciożercy odkryli Kwaterę Główną, jednoznacznie dowodziło, że wśród przyjaciół był zdrajca. Nie było co prawda niepodważalnych dowodów na Lupina, ale jeśli nie on, to kto? James nie mógł wychodzić z domu w Dolinie Godryka odkąd okazało się, że przez przeklętą przepowiednię Voldemort czyha na życie małego Harry'ego. Zresztą Łapa i tak nigdy by nie podejrzewał swojego najlepszego przyjaciela. Peter to tchórz i beztalencie. Na co on Voldemortowi? On sam, Syriusz, wolałby umrzeć, niż zdradzić przyjaciół. Został tylko Remus. Jako wilkołak żyjący w społeczeństwie był bardzo pożyteczny dla Czarnego Pana. Łapa był rozdarty. Z jednej strony nie wierzył, że Lupin był zdrajcą, ale z drugiej strony nikogo innego nie mógł o to podejrzewać.
- Ee... Lunatyku? Nie masz czasem pojęcia kto nas wydał? - zapytał, starając się brzmieć naturalnie.
- Niby skąd miałbym to wiedzieć? To zresztą obecnie najmniejsze zmartwienie. Wygląda na to, że sami musimy rozprawić się ze śmierciożercami, bo ministerstwo jakoś nie śpieszy się z przysłaniem aurorów - odpowiedział Lupin i nie czekając na reakcję przyjaciela rzucił się do walki z Nottem, który akurat walczył z Frankiem Longbottomem.
Syriusz wbiegł między pojedynkujących się czarodziei, od czasu do czasu odbijając zaklęcie lecące w jego stronę. Nie zwracał na nic uwagi. Miał tylko jeden cel. Znaleźć Ally, co w tym tłumie nie było łatwe. Stracił już nadzieję, że ją odnajdzie, gdy usłyszał śmiech, który mógł należeć tylko do jednej osoby. Jego znienawidzonej kuzynki, Bellatriks Lestrange. Nagle usłyszał krzyk, tym razem jego żony. Dobiegał z piwnicy. Niewiele myśląc zbiegł po schodkach, przeskakując kilka rozlatujących się stopni.
- Drętwota! - krzyknął Syriusz celując różdżką w Lucjusza Malfoya.
Śmierciożerca uderzył o ścianę, przy okazji zwalając kilka słoików, i stracił przytomność. Ally klęczała na środku piwnicy. Długie ciemnoblond włosy lepiły jej się do koszuli. Cała dygotała. Jej różdżka leżała kilka metrów od niej. Nie miała jak się obronić.
- Expelliarmus! - zawołał Łapa, chcąc rozbroić Bellatriks, lecz ta uchyliła się przed zaklęciem.
Rozpętała się walka. Oboje wiedzieli, że żadne z nich nie podda się żywcem. Syriusz uwielbiał walczyć z kuzynką. Była jedną z nielicznych osób, które uważał za godnych siebie przeciwników. Większość wrogów powalał w jednej chwili. Z Bellatriks było inaczej. Umiejętnościom i uporem dorównywała jemu. Mogliby tak rzucać w siebie klątwami w nieskończoność albo dopóty, dopóki któreś z nich nie padnie trupem. A Łapa pragnął śmierci Bellatriks jak nikogo innego na świecie, może poza samym Voldemortem. I chciał być tym, który pozbawi życia najwierniejszą śmierciożerczynię, choć zwykle stronił od zabijania wrogów. Musiałby zniżyć się do ich poziomu.
- Nie jesteś zmęczona? - zadrwił Black, trafiając kuzynkę niewerbalnym zaklęciem.
- Odpocznę, gdy ukarzę cię za zhańbienie czystej krwi - odparła Bellatriks.
- Obawiam się, że mam inne zdanie odnośnie tego, co hańbi czystą krew - powiedział Syriusz.
Nagle usłyszeli trzaski aportacji i deportacji dobiegające z góry. No, wczas przysłali wsparcie - pomyślał Łapa.
- Sectusempra! - krzyknęła Bellatriks, celując różdżkę w pierś Ally.
Deportowała się zanim Syriusz zdążył zareagować. Uklęknął obok żony i chwycił ją w ramiona. Cięte rany na jej piersi obficie krwawiły.
- Wytrzymaj, skarbie... pomoc zaraz nadejdzie... Gdybym tylko znał przeciwzaklęcie... - powiedział, gładząc ją po policzku.
- Za późno, Syriuszu. Obiecaj mi jedno... - wyszeptała Ally.
- Nie... Ally... nie umieraj... nie możesz umrzeć... - Głos Łapy się załamał.
- Obiecaj, że będziesz chronił naszą córkę. Obiecaj, że nie pozwolisz by Anie stała się krzywda - wychrypiała kobieta, patrząc na niego niebieskimi oczami, w których gasło życie.
- Obiecuję - szepnął Syriusz, a po jego policzkach spłynęły łzy.
Ally ostatni raz uśmiechnęła się do niego, po czym jej głowa opadła na jego ramię.
- Nie... - jęknął Łapa, tuląc ją do piersi. W tej chwili jeszcze bardziej pragnął śmierci Bellatriks.
Usłyszał czyjeś kroki, ale nie dbał o to, do kogo należą.
- Syriuszu... - Remus położył mu rękę na ramieniu. - Pozwól zabrać ciało...
Łapa nie potrafił na niego spojrzeć. Złożył ostatni pocałunek na ustach Ally. Już nigdy nie poczuje ich smaku. Deportował się prosto pod ich dom, który odziedziczył po wuju Alphardzie. Był to mały domek na przedmieściach Londynu. Z westchnięciem spojrzał na fioletowe zasłony, które Ally sama wybrała. Nie lubił tego koloru, ale kochał ją, więc zgadzał się na wszystko, czego chciała. Wiedział, że już nigdy nie pokocha żadnej kobiety tak jak ją. W Hogwarcie wiele dziewczyn za nim latało, ale ona była inna. Dopiero gdy dojrzał... przynajmniej częściowo... zaczęła zwracać na niego uwagę. Może to przez przyjaźń z Lily Evans, która zgodziła się umówić z Jamesem dopiero wtedy, gdy uznała, że wydoroślał? Syriusz od pierwszej randki wiedział, że była tą jedyną. Choć i to nie pchnęło go do ożenku. Prawdę mówiąc, wolał życie na kocią łapę. Małżeństwa uważał za przereklamowane... James i Lily byli idealnym obrazkiem męża i żony... on sam nigdy nie widział się w roli współmałżonka. I prawdopodobnie Ally nie byłaby jego żoną, gdyby nie zaszła w ciążę. Lily postawiła mu warunek, że albo oświadczy się Ally albo powie jej, żeby z nim zerwała. "Dziecko musi mieć pełną rodzinę, Łapo!" - tak powiedziała. Syriusz uśmiechnął się na to wspomnienie. Spojrzał na niebo. Pół-księżyc wyjrzał zza ciemnych chmur. Pomyślał, że zobaczy co u Glizdogona, dawno go nie odwiedzał. Wsiadł na motocykl i poleciał do jego kryjówki. I od razu coś go zaniepokoiło. Było zbyt cicho. Podejrzanie cicho. Wszedł do środka. Mały salon wyglądał na pusty.
- Glizdogonie! - zawołał Syriusz, ale nikt mu nie odpowiedział. - Peter! Jesteś tu? Glizdek!
Poczuł jak żołądek zawiązał mu się w supeł. Nikogo tu nie było. Nie było też żadnych śladów walki... To musiało oznaczać tylko jedno.
- Co ja zrobiłem... - powiedział Łapa.
Wsiadł na motocykl i poleciał jak najszybciej mógł. Wylądował w Dolinie Godryka, przed ich domem. Nie dbał o to, czy jacyś mugole go zauważą. Spóźnił się. Całe drugie piętro po prawej stronie było rozwalone. Wszedł do domu Potterów, mając nadzieję, że jakoś ocaleli. Szybko jej się pozbył, ponieważ w przedpokoju zauważył ciało Jamesa. Miał kredowo-bladą twarz, a jego martwe oczy wpatrywały się w sufit.
- W-wybacz, James... to moja wina... ja was do tego namówiłem... - powiedział Syriusz łamiącym się głosem.
Ostrożnie wszedł na górę po zniszczonych schodach. Wiedział co tam zastanie. To tam stało łóżeczko Harry'ego. Lily leżała na podłodze. Jej zielone oczy, niegdyś ciepłe, były puste i bez życia. Nagle coś się poruszyło. Łapa automatycznie chwycił za różdżkę w kieszeni, ale okazało się, że był to tylko Hagrid, podnoszący małego Harry'ego z łóżeczka. Na czole chłopca widniała cienka blizna w kształcie błyskawicy. Był wystraszony, chociaż nie płakał. Nie rozumiał co się stało.
- Spokojnie Harry... zabiorę cię stąd... - powiedział Hagrid.
- Hagridzie - odezwał się Syriusz.
- Syriuszu, nie usłyszałem kiedy wszedłeś - odparł olbrzym. - Wyobrażasz sobie? Sam-Wiesz-Kto zakatrupił ich obu... Lily i Jamesa... A maleńkiego Harry'ego nie mógł.
- Co tu właściwie się stało? Skąd ta blizna?
- Dumbledore twierdzi, że to zostało mu po śmiertelnej klątwie Sam-Wiesz-Kogo. Zaklęcie odbiło się od Harry'ego i trafiło w niego. Podobno zostało z niego najmarniejsze widmo. Niektórzy mówią, że umarł, ale ja w to nie wierzę. Bo niby co mogło w nim umrzeć? Dumbledore uważa, że jeszcze wróci. No a teraz przepraszam cię, Syriuszu, muszę zabrać Harry'ego. Dumbledore mi kazał...
Łapa zagrodził mu drogę.
- Daj mi go, Hagridze... To mój chrześniak, jestem za niego odpowiedzialny - powiedział wyciągając ręce.
- Nie mogę. Dumbledore kazał mi przynieść go na Privet Drive - odparł Hagrid.
- Do Dursleyów? - zdziwił się Łapa. - Przecież to najgorsi mugole jakich widział świat! Harry nie będzie miał tam życia!
- A czy to moja wina? Spełniam tylko rozkaz Dumbledore'a - żachnął się olbrzym. - Poza tym... nie wiem czy dałbyś radę... Słyszałem co się stało z Ally... Samotne wychowanie jednego dziecka to już trudna sprawa... sam to wiem, bo mnie tatuś wychował sam... a co dopiero dwojga...
- Dałbym sobie radę, Hagridzie.
- Przykro mi, Syriuszu, ale nie mogę ci go dać. Kiedyś na pewno jeszcze go zobaczysz, ale teraz muszę dostarczyć Harry'ego na Privet Drive.
- W takim razie weź mój motocykl. Jest wystarczająco duży dla ciebie... i lata. Tak będzie najszybciej. Stoi przed domem.
Wyszli na zewnątrz. Hagrid trzymając Harry'ego zawiniętego w koce. Włożył gogle na oczy i wsiadł na motocykl, umieścił zawiniątko w płaszczu, uderzył nogą w pedał gazu i pojazd z głośnym warkotem wzbił się w powietrze. Syriusz obserwował go dopóki nie zniknął mu z oczu. Teraz miał tylko jeden cel. Odszukać Glizdogona. I zabić go. Ukarać parszywego zdrajcę. Najpierw musiał jednak zrobić coś innego... Aportował się w ogrodzie Tonksów. Energicznie zapukał do drzwi ich domu. Otworzyła mu Andromeda. Za nią stał Ted.
- Och, Syriuszu, nareszcie jesteś... wiemy co się stało. Ally... i Lily i James... Pewnie teraz zabierzesz Harry'ego do siebie, tak? - zapytała kuzynka, pozwalając mu wejść do środka.
- Chciałem, ale Hagrid powiedział, że Dumbledore kazał mu przynieść go na Privet Drive. Pożyczyłem mu swój motocykl - odpowiedział Łapa.
- Cóż... pewnie miał swoje powody. Ana nie dawno zasnę... - Ted jednak nie dokończył zdania, bo rozległ się płacz dziecka.
Syriusz wszedł na górę, gdzie była jego córka. Podniósł dziewczynkę z łóżeczka, na co natychmiast się uspokoiła i teraz ssała kciuka.
- Ty to masz podejście do dzieci, Łapo. Ja nigdy nie potrafiłem uspokoić Dory, gdy była niemowlakiem - powiedział Ted.
- Dromedo, Ted, mogę mieć do was prośbę? - zapytał Syriusz.
- Oczywiście - odpowiedziała Andromeda.
- Muszę iść coś załatwić... i nie wiem kiedy wrócę... Możecie zaopiekować się Aną, jeśli coś mi się stanie? - poprosił Łapa.
- Naturalnie. Nie ma problemu - odparł Ted. - Ale dlaczego...
- Po prostu chcę być pewien, że moja córka zostanie w dobrych rękach - przerwał mu Syriusz. Spojrzał na Anę, która patrzyła na niego z zaciekawieniem. - Wrócę, obiecuję. - I podał małą swojej ulubionej kuzynce.
__________________________________________________________________________
Tak, wiem, że w tym rozdziale jest mało o głównej bohaterce, ale to bardziej taki prolog. W następnych będzie jej więcej.
- Co jest, Avery? Oślepłeś? - zakpił Syriusz, rzucając w niego Zaklęciem Rozbrajającym.
Śmierciożerca w ostatniej chwili uchylił się przed zaklęciem. Uniósł różdżkę i wycelował w Blacka, który najwyraźniej nie zauważył, że jego Expelliarmus nie trafił, ponieważ jego uwaga nie była skupiona na nim.
- Avada... - W tej chwili śmierciożerca padł jak długi na zniszczony dywan.
Syriusz rozejrzał się za swoim wybawcą. Długo nie musiał szukać. Tuż za spetryfikowanym Averym stał Remus Lupin z uniesioną różdżką.
- Powinieneś bardziej uważać, Syriuszu - powiedział mężczyzna.
- Oj, lepiej powiedz gdzie jest Ally... nigdzie jej nie widzę... - Łapa rozglądał się za swoją żoną, lecz nigdzie jej nie dostrzegał.
- Poradzi sobie. To w końcu cioteczna wnuczka samego Albusa Dumbledore'a - uspokajał go Remus. - A tak nawiasem mówiąc, uważam że to nie rozsądne, żebyś tu był. W każdej chwili może pojawić się tu Voldemort.
- No i? - zapytał Syriusz wzruszając ramionami.
- Kiedyś cię to zamiłowanie do ryzyka zgubi - odpowiedział Lupin, patrząc na niego z dezaprobatą. - Myślisz, że James byłby zadowolony, gdyby wiedział, że właśnie się narażasz?
- Myślę, że James sam chciałby tu być, móc walczyć. Nie widziałeś go. Nie masz pojęcia jak go zmieniło uziemienie w domu. Dziś jest Noc Duchów, a on nawet nie może rozdawać cukierków mugolskim dzieciom z sąsiedztwa.
- Fakt, dawno nie widziałem Lily i Jamesa. Właściwie to dlaczego do tej pory nie powiedziałeś mi gdzie się ukrywają?
- Uznaliśmy, że lepiej będzie jeśli jak najmniej osób będzie to wiedziało.
- Ale przecież ja też jestem jednym z ich najbliższych przyjaciół. Dlaczego Peter może wiedzieć, a ja nie?
Syriusz nie potrafił spojrzeć mu w oczy. Nie chciał w to wierzyć. Pragnął, żeby to była pomyłka, ale fakt, że śmierciożercy odkryli Kwaterę Główną, jednoznacznie dowodziło, że wśród przyjaciół był zdrajca. Nie było co prawda niepodważalnych dowodów na Lupina, ale jeśli nie on, to kto? James nie mógł wychodzić z domu w Dolinie Godryka odkąd okazało się, że przez przeklętą przepowiednię Voldemort czyha na życie małego Harry'ego. Zresztą Łapa i tak nigdy by nie podejrzewał swojego najlepszego przyjaciela. Peter to tchórz i beztalencie. Na co on Voldemortowi? On sam, Syriusz, wolałby umrzeć, niż zdradzić przyjaciół. Został tylko Remus. Jako wilkołak żyjący w społeczeństwie był bardzo pożyteczny dla Czarnego Pana. Łapa był rozdarty. Z jednej strony nie wierzył, że Lupin był zdrajcą, ale z drugiej strony nikogo innego nie mógł o to podejrzewać.
- Ee... Lunatyku? Nie masz czasem pojęcia kto nas wydał? - zapytał, starając się brzmieć naturalnie.
- Niby skąd miałbym to wiedzieć? To zresztą obecnie najmniejsze zmartwienie. Wygląda na to, że sami musimy rozprawić się ze śmierciożercami, bo ministerstwo jakoś nie śpieszy się z przysłaniem aurorów - odpowiedział Lupin i nie czekając na reakcję przyjaciela rzucił się do walki z Nottem, który akurat walczył z Frankiem Longbottomem.
Syriusz wbiegł między pojedynkujących się czarodziei, od czasu do czasu odbijając zaklęcie lecące w jego stronę. Nie zwracał na nic uwagi. Miał tylko jeden cel. Znaleźć Ally, co w tym tłumie nie było łatwe. Stracił już nadzieję, że ją odnajdzie, gdy usłyszał śmiech, który mógł należeć tylko do jednej osoby. Jego znienawidzonej kuzynki, Bellatriks Lestrange. Nagle usłyszał krzyk, tym razem jego żony. Dobiegał z piwnicy. Niewiele myśląc zbiegł po schodkach, przeskakując kilka rozlatujących się stopni.
- Drętwota! - krzyknął Syriusz celując różdżką w Lucjusza Malfoya.
Śmierciożerca uderzył o ścianę, przy okazji zwalając kilka słoików, i stracił przytomność. Ally klęczała na środku piwnicy. Długie ciemnoblond włosy lepiły jej się do koszuli. Cała dygotała. Jej różdżka leżała kilka metrów od niej. Nie miała jak się obronić.
- Expelliarmus! - zawołał Łapa, chcąc rozbroić Bellatriks, lecz ta uchyliła się przed zaklęciem.
Rozpętała się walka. Oboje wiedzieli, że żadne z nich nie podda się żywcem. Syriusz uwielbiał walczyć z kuzynką. Była jedną z nielicznych osób, które uważał za godnych siebie przeciwników. Większość wrogów powalał w jednej chwili. Z Bellatriks było inaczej. Umiejętnościom i uporem dorównywała jemu. Mogliby tak rzucać w siebie klątwami w nieskończoność albo dopóty, dopóki któreś z nich nie padnie trupem. A Łapa pragnął śmierci Bellatriks jak nikogo innego na świecie, może poza samym Voldemortem. I chciał być tym, który pozbawi życia najwierniejszą śmierciożerczynię, choć zwykle stronił od zabijania wrogów. Musiałby zniżyć się do ich poziomu.
- Nie jesteś zmęczona? - zadrwił Black, trafiając kuzynkę niewerbalnym zaklęciem.
- Odpocznę, gdy ukarzę cię za zhańbienie czystej krwi - odparła Bellatriks.
- Obawiam się, że mam inne zdanie odnośnie tego, co hańbi czystą krew - powiedział Syriusz.
Nagle usłyszeli trzaski aportacji i deportacji dobiegające z góry. No, wczas przysłali wsparcie - pomyślał Łapa.
- Sectusempra! - krzyknęła Bellatriks, celując różdżkę w pierś Ally.
Deportowała się zanim Syriusz zdążył zareagować. Uklęknął obok żony i chwycił ją w ramiona. Cięte rany na jej piersi obficie krwawiły.
- Wytrzymaj, skarbie... pomoc zaraz nadejdzie... Gdybym tylko znał przeciwzaklęcie... - powiedział, gładząc ją po policzku.
- Za późno, Syriuszu. Obiecaj mi jedno... - wyszeptała Ally.
- Nie... Ally... nie umieraj... nie możesz umrzeć... - Głos Łapy się załamał.
- Obiecaj, że będziesz chronił naszą córkę. Obiecaj, że nie pozwolisz by Anie stała się krzywda - wychrypiała kobieta, patrząc na niego niebieskimi oczami, w których gasło życie.
- Obiecuję - szepnął Syriusz, a po jego policzkach spłynęły łzy.
Ally ostatni raz uśmiechnęła się do niego, po czym jej głowa opadła na jego ramię.
- Nie... - jęknął Łapa, tuląc ją do piersi. W tej chwili jeszcze bardziej pragnął śmierci Bellatriks.
Usłyszał czyjeś kroki, ale nie dbał o to, do kogo należą.
- Syriuszu... - Remus położył mu rękę na ramieniu. - Pozwól zabrać ciało...
Łapa nie potrafił na niego spojrzeć. Złożył ostatni pocałunek na ustach Ally. Już nigdy nie poczuje ich smaku. Deportował się prosto pod ich dom, który odziedziczył po wuju Alphardzie. Był to mały domek na przedmieściach Londynu. Z westchnięciem spojrzał na fioletowe zasłony, które Ally sama wybrała. Nie lubił tego koloru, ale kochał ją, więc zgadzał się na wszystko, czego chciała. Wiedział, że już nigdy nie pokocha żadnej kobiety tak jak ją. W Hogwarcie wiele dziewczyn za nim latało, ale ona była inna. Dopiero gdy dojrzał... przynajmniej częściowo... zaczęła zwracać na niego uwagę. Może to przez przyjaźń z Lily Evans, która zgodziła się umówić z Jamesem dopiero wtedy, gdy uznała, że wydoroślał? Syriusz od pierwszej randki wiedział, że była tą jedyną. Choć i to nie pchnęło go do ożenku. Prawdę mówiąc, wolał życie na kocią łapę. Małżeństwa uważał za przereklamowane... James i Lily byli idealnym obrazkiem męża i żony... on sam nigdy nie widział się w roli współmałżonka. I prawdopodobnie Ally nie byłaby jego żoną, gdyby nie zaszła w ciążę. Lily postawiła mu warunek, że albo oświadczy się Ally albo powie jej, żeby z nim zerwała. "Dziecko musi mieć pełną rodzinę, Łapo!" - tak powiedziała. Syriusz uśmiechnął się na to wspomnienie. Spojrzał na niebo. Pół-księżyc wyjrzał zza ciemnych chmur. Pomyślał, że zobaczy co u Glizdogona, dawno go nie odwiedzał. Wsiadł na motocykl i poleciał do jego kryjówki. I od razu coś go zaniepokoiło. Było zbyt cicho. Podejrzanie cicho. Wszedł do środka. Mały salon wyglądał na pusty.
- Glizdogonie! - zawołał Syriusz, ale nikt mu nie odpowiedział. - Peter! Jesteś tu? Glizdek!
Poczuł jak żołądek zawiązał mu się w supeł. Nikogo tu nie było. Nie było też żadnych śladów walki... To musiało oznaczać tylko jedno.
- Co ja zrobiłem... - powiedział Łapa.
Wsiadł na motocykl i poleciał jak najszybciej mógł. Wylądował w Dolinie Godryka, przed ich domem. Nie dbał o to, czy jacyś mugole go zauważą. Spóźnił się. Całe drugie piętro po prawej stronie było rozwalone. Wszedł do domu Potterów, mając nadzieję, że jakoś ocaleli. Szybko jej się pozbył, ponieważ w przedpokoju zauważył ciało Jamesa. Miał kredowo-bladą twarz, a jego martwe oczy wpatrywały się w sufit.
- W-wybacz, James... to moja wina... ja was do tego namówiłem... - powiedział Syriusz łamiącym się głosem.
Ostrożnie wszedł na górę po zniszczonych schodach. Wiedział co tam zastanie. To tam stało łóżeczko Harry'ego. Lily leżała na podłodze. Jej zielone oczy, niegdyś ciepłe, były puste i bez życia. Nagle coś się poruszyło. Łapa automatycznie chwycił za różdżkę w kieszeni, ale okazało się, że był to tylko Hagrid, podnoszący małego Harry'ego z łóżeczka. Na czole chłopca widniała cienka blizna w kształcie błyskawicy. Był wystraszony, chociaż nie płakał. Nie rozumiał co się stało.
- Spokojnie Harry... zabiorę cię stąd... - powiedział Hagrid.
- Hagridzie - odezwał się Syriusz.
- Syriuszu, nie usłyszałem kiedy wszedłeś - odparł olbrzym. - Wyobrażasz sobie? Sam-Wiesz-Kto zakatrupił ich obu... Lily i Jamesa... A maleńkiego Harry'ego nie mógł.
- Co tu właściwie się stało? Skąd ta blizna?
- Dumbledore twierdzi, że to zostało mu po śmiertelnej klątwie Sam-Wiesz-Kogo. Zaklęcie odbiło się od Harry'ego i trafiło w niego. Podobno zostało z niego najmarniejsze widmo. Niektórzy mówią, że umarł, ale ja w to nie wierzę. Bo niby co mogło w nim umrzeć? Dumbledore uważa, że jeszcze wróci. No a teraz przepraszam cię, Syriuszu, muszę zabrać Harry'ego. Dumbledore mi kazał...
Łapa zagrodził mu drogę.
- Daj mi go, Hagridze... To mój chrześniak, jestem za niego odpowiedzialny - powiedział wyciągając ręce.
- Nie mogę. Dumbledore kazał mi przynieść go na Privet Drive - odparł Hagrid.
- Do Dursleyów? - zdziwił się Łapa. - Przecież to najgorsi mugole jakich widział świat! Harry nie będzie miał tam życia!
- A czy to moja wina? Spełniam tylko rozkaz Dumbledore'a - żachnął się olbrzym. - Poza tym... nie wiem czy dałbyś radę... Słyszałem co się stało z Ally... Samotne wychowanie jednego dziecka to już trudna sprawa... sam to wiem, bo mnie tatuś wychował sam... a co dopiero dwojga...
- Dałbym sobie radę, Hagridzie.
- Przykro mi, Syriuszu, ale nie mogę ci go dać. Kiedyś na pewno jeszcze go zobaczysz, ale teraz muszę dostarczyć Harry'ego na Privet Drive.
- W takim razie weź mój motocykl. Jest wystarczająco duży dla ciebie... i lata. Tak będzie najszybciej. Stoi przed domem.
Wyszli na zewnątrz. Hagrid trzymając Harry'ego zawiniętego w koce. Włożył gogle na oczy i wsiadł na motocykl, umieścił zawiniątko w płaszczu, uderzył nogą w pedał gazu i pojazd z głośnym warkotem wzbił się w powietrze. Syriusz obserwował go dopóki nie zniknął mu z oczu. Teraz miał tylko jeden cel. Odszukać Glizdogona. I zabić go. Ukarać parszywego zdrajcę. Najpierw musiał jednak zrobić coś innego... Aportował się w ogrodzie Tonksów. Energicznie zapukał do drzwi ich domu. Otworzyła mu Andromeda. Za nią stał Ted.
- Och, Syriuszu, nareszcie jesteś... wiemy co się stało. Ally... i Lily i James... Pewnie teraz zabierzesz Harry'ego do siebie, tak? - zapytała kuzynka, pozwalając mu wejść do środka.
- Chciałem, ale Hagrid powiedział, że Dumbledore kazał mu przynieść go na Privet Drive. Pożyczyłem mu swój motocykl - odpowiedział Łapa.
- Cóż... pewnie miał swoje powody. Ana nie dawno zasnę... - Ted jednak nie dokończył zdania, bo rozległ się płacz dziecka.
Syriusz wszedł na górę, gdzie była jego córka. Podniósł dziewczynkę z łóżeczka, na co natychmiast się uspokoiła i teraz ssała kciuka.
- Ty to masz podejście do dzieci, Łapo. Ja nigdy nie potrafiłem uspokoić Dory, gdy była niemowlakiem - powiedział Ted.
- Dromedo, Ted, mogę mieć do was prośbę? - zapytał Syriusz.
- Oczywiście - odpowiedziała Andromeda.
- Muszę iść coś załatwić... i nie wiem kiedy wrócę... Możecie zaopiekować się Aną, jeśli coś mi się stanie? - poprosił Łapa.
- Naturalnie. Nie ma problemu - odparł Ted. - Ale dlaczego...
- Po prostu chcę być pewien, że moja córka zostanie w dobrych rękach - przerwał mu Syriusz. Spojrzał na Anę, która patrzyła na niego z zaciekawieniem. - Wrócę, obiecuję. - I podał małą swojej ulubionej kuzynce.
__________________________________________________________________________
Tak, wiem, że w tym rozdziale jest mało o głównej bohaterce, ale to bardziej taki prolog. W następnych będzie jej więcej.
Postacie
Ten blog przeniosłam z blog.pl. Opowiada on o córce Syriusza Blacka, czyli mnie, choć piszę w trzeciej osobie.
Postacie:
Ana Black - główna bohaterka, córka Syriusza i Ally Blacków. Po śmierci matki i osadzeniu ojca w Azkabanie wychowali ją Tonksowie. Po otrzymaniu listu z Hogwartu jej życie już nigdy nie będzie takie samo. Jest czarownicą półkrwi.
Syriusz Black - ojciec Any. Zostawił ją pod opieką swojej kuzynki, lecz nadal pozostawał obecny w życiu córki.
Ally Black - żona Syriusza, matka Any i wnuczka Aberfortha Dumbledore'a, który ją wychował po zabiciu jej rodziców przez Voldemorta. Sama ginie w I rozdziale, ale to nie koniec jej udziału w tej historii.
Andromeda Tonks - ciotka Any, u której się wychowała. Opiekuńcza i ciepła kobieta.
Ted Tonks - wuj Any, który zawsze ją rozbawiał i służył radą.
Nimfadora Tonks - kuzynka Any, choć starsza, to świetnie się dogadywały. To dzięki niej Ana znała Hogwart, zanim sama tam pojechała.
Elisabeth Colen - najlepsza przyjaciółka Any. Pochodzi z rodziny mugoli. Mówią na nią El, Eli lub Elisa.
Amelia Tagworth - czarownica czystej krwi, również najlepsza przyjaciółka Any. Jako jedyna z ich trójki od początku wiedziała za kogo uważany był ojciec Any. Mówią na nią Amy lub Mel.
Inni, dość istotni: Harry Potter, Ron Weasley, Hermiona Granger, Weasleyowie, Draco Malfoy, Neville Longbottom, Luna Lovegood, Albus Dumbledore, Aberforth Dumbledore, Remus Lupin, Severus Snape, James i Lily Potterowie (oczywiście nie jako żywi), Peter Pettigrew, Lord Voldemort, Bellatriks Lestrange i Lucjusz Malfoy.
Pojawi się też wiele innych, pobocznych i epizodycznych postaci. Wymieniłam tylko te najważniejsze.
Postacie:
Ana Black - główna bohaterka, córka Syriusza i Ally Blacków. Po śmierci matki i osadzeniu ojca w Azkabanie wychowali ją Tonksowie. Po otrzymaniu listu z Hogwartu jej życie już nigdy nie będzie takie samo. Jest czarownicą półkrwi.
Syriusz Black - ojciec Any. Zostawił ją pod opieką swojej kuzynki, lecz nadal pozostawał obecny w życiu córki.
Ally Black - żona Syriusza, matka Any i wnuczka Aberfortha Dumbledore'a, który ją wychował po zabiciu jej rodziców przez Voldemorta. Sama ginie w I rozdziale, ale to nie koniec jej udziału w tej historii.
Andromeda Tonks - ciotka Any, u której się wychowała. Opiekuńcza i ciepła kobieta.
Ted Tonks - wuj Any, który zawsze ją rozbawiał i służył radą.
Nimfadora Tonks - kuzynka Any, choć starsza, to świetnie się dogadywały. To dzięki niej Ana znała Hogwart, zanim sama tam pojechała.
Elisabeth Colen - najlepsza przyjaciółka Any. Pochodzi z rodziny mugoli. Mówią na nią El, Eli lub Elisa.
Amelia Tagworth - czarownica czystej krwi, również najlepsza przyjaciółka Any. Jako jedyna z ich trójki od początku wiedziała za kogo uważany był ojciec Any. Mówią na nią Amy lub Mel.
Inni, dość istotni: Harry Potter, Ron Weasley, Hermiona Granger, Weasleyowie, Draco Malfoy, Neville Longbottom, Luna Lovegood, Albus Dumbledore, Aberforth Dumbledore, Remus Lupin, Severus Snape, James i Lily Potterowie (oczywiście nie jako żywi), Peter Pettigrew, Lord Voldemort, Bellatriks Lestrange i Lucjusz Malfoy.
Pojawi się też wiele innych, pobocznych i epizodycznych postaci. Wymieniłam tylko te najważniejsze.
Subskrybuj:
Posty (Atom)